Samochód stał się elementem naszej codzienności. Dlaczego więc miałby nie być codziennością w bardzo niecodziennych okolicznościach, do których przyzwyczaiła nas popkultura i jej nieodrodna córka – fantastyka? Okazuje się, iż mają ze sobą wiele wspólnego, a ich powiązania są znacznie starsze niż mogłoby się wydawać. Gotowi na przejażdżkę?
Początki
Powóz poruszający się bez koni. Cóż za fantastyczny koncept! Myśl o przemieszczaniu się szybciej, taniej, na większe odległości przyświecała ludzkości przez lata. Pozostawało to w sferze magii i wierzeń. Ot, znany z mitologii nordyckiej Sleipnir – ośmionogi koń o niedoścignionej prędkości (w dodatku zdolny do pływania) albo różnej maści latające dywany czy miotły. Wydawało się jednak, iż realnie człowiek nie jest w stanie osiągnąć na lądzie prędkości większej niż ta osiągana przez zwierzęta niosące na sobie jeźdźca. Sztuki tej próbowało wielu, łącznie ze słynnym Leonardo Da Vinci i niemal zawsze próby te rozbijały się o jeden problem – brak wydajnego napędu.
Było tak aż do połowy XVIII wieku, kiedy to nowinka techniczna – kocioł parowy – pozwolił wytwarzać wielką siłę, nieporównywalnie większą niż siła dowolnych mięśni. Wynalazek ten rozbudził wyobraźnię konstruktorów – zaczęto marzyć o statkach, maszynach latających i różnorakich wozach i lokomobilach napędzanych tą nowinką.
Pierwszy z nich powstawał na przełomie lat 1769-1771 i był… ciągnikiem artyleryjskim, przeznaczonym do holowania najcięższych francuskich dział, zastępując choćby dwanaście koni pociągowych. Niestety, już w czasie pierwszej jazdy próbnej nie dał się opanować i przy zawrotnej prędkości około 8 kilometrów na godzinę wjechał w mur, który doszczętnie rozbił. Jego twórca, inżynier Cugnot, próbował jeszcze poprawek w wynalazku, jednak rewolucja francuska skutecznie zakończyła badania. Co ciekawe, ciągnik Cugnota zachował się po dziś dzień i możemy oglądać go w muzeum.
Jak fantastyka stała się rzeczywistością… a potem fantastyką
Lądowy powóz bez koni po tej klęsce pozostał fantazją przez kolejne sto lat. Dopiero wynalezienie silnika benzynowego sprawiło, iż wczesne science fiction mogło stać się rzeczywistością (a ile było przy tym przygód! Poczytajcie chociażby o „wyprawie” Berthy Benz – zbieżność nazwisk nieprzypadkowa). Z biegiem lat podróżowano szybciej, dalej i sprawniej (bo wczesne automobile niezawodnością nie grzeszyły). Na pierwszy samochód w fantastyce przyszło nam jednak poczekać jeszcze dłużej. Owszem, pojazdy pojawiały się w różnych dziełach, jednak zawsze w swojej normalnej, użytkowej formie, jako przedmiot i zupełny element tła. Zmieniło się to dopiero w roku 1935, czyli piętnaście lat po tym, gdy Karel Čapek dał światu słowo „robot”, a klasyczne fantasy i science fiction hulały już sobie w najlepsze.
Lotus Esprit S1. Fragment kadru z filmu „Szpieg, który mnie kochał”.Wówczas to David H. Keller w opowiadaniu The Living Machine opisał autonomiczny samochód, posiadający w dodatku elementy samoświadomości. Rok później w filmie Things to Come bazującym na opowiadaniu H.G. Wellsa pojawiły się – pierwsze w historii kina – latające samochody. Jednak przed wojną choćby pierwsi superbohaterowie, tacy jak Superman, poruszali się wozami, które wcale nie były niezwykłe – drogowe modele Forda czy Chevroleta.
Złota era. Kina i motoryzacji
Wszystko zmieniło się w latach pięćdziesiątych kiedy to powstawać zaczęły cywilne samochody-amfibie oraz samochody-samoloty w rodzaju projektu Aerocar. Motoryzacja znów wydawała się mieć przed sobą interesujące drogi ewolucji, co rozbudzało zarówno ciekawość jak i wyobraźnię. Do tego dochodziły futurystyczne projekty nowych aut, często nawiązujące do lotów kosmicznych (popatrzcie tylko na tylne skrzydła Cadillaca Eldorado z 1959 roku!).
Europa też nie próżnowała – w 1964 cud ówczesnej francuskiej motoryzacji – Citroen DS trafił w ręce superzłoczyńcy kryjącego się pod pseudonimem Fantomas. Ten geniusz zła dokonał przeróbek, które pozwalały białej limuzynie zamienić się w samolot (i to odrzutowy lub rakietowy – ciężko ustalić po dostępnych ujęciach).
Fragment kadru z filmu „Goldfinger”.Po drugiej stronie kanału La Manche Brytyjczycy, również w roku 1964, wyprodukowali film Goldfinger – trzeci epizod przygód Jamesa Bonda. Był to pierwszy film w jakim pojawił się ikoniczny srebrny Aston Martin DB5, pełen różnych technologicznych cudeniek – zarówno broni jak i różnorakich „wspomagaczy” misji, co stało się znakiem rozpoznawczym całej serii. Zaś filmowy Q – zbrojmistrz odpowiedzialny za modyfikację pojazdów i gadżety agenta 007, stał się archetypem naukowca-nerda-gadżeciarza. Czy jest to science fiction?
To zależy, ale to może temat na inny artykuł. Warto za to zapamiętać, iż silnik Astona Martina DB5 zaprojektował polski inżynier – Tadeusz Marek.
Innym bondowskim samochodem rodem z science fiction był biały Lotus Esprit S1 o nazwie własnej Wet Nellie, zdolny do przemiany w łódź podwodną. Powstał na potrzeby realizowanego w 1977 roku filmu Szpieg, który mnie kochał. Próbowano choćby używać go w scenach podwodnych, okazało się jednak, iż jest zupełnie nieszczelny i kaskader operujący nim musiał używać sprzętu do nurkowania. Po zakończeniu zdjęć rekwizyt ten przez dziesięciolecia uchodził za zagubiony lub zniszczony, został jednak odnaleziony w 2013 roku w opuszczonej skrytce-magazynie. Trafił na aukcję, a jego nowym (i aktualnym) właścicielem został Elon Musk.
Czerwony jak Batmobil
A co tam jeszcze za oceanem w szalonych latach sześćdziesiątych? Pierwszy Batmobil (a tak naprawdę drugi, bo pierwszym był… czerwony kabriolet wzorowany na samochodzie Cord model 1936, który pojawił się w komiksie w 1941 roku) powstał na potrzeby serialu telewizyjnego z 1966 roku. Zbudowano go rok wcześniej, na bazie concept-cara Lincoln Futura. Warto dodać, iż starego konceptu, bo z roku 1955, uznanego za niezbyt udany, przez co prototyp przestał dekadę w magazynie i został odstąpiony filmowcom za symboliczną kwotę. Dokonano w nim licznych przeróbek: tył stylizowano na skrzydła nietoperza, dodano kopuły chroniące Batmana i Robina przed warunkami atmosferycznymi, do tego czarno-czerwone superbohaterskie malowanie, ale przede wszystkim – dorzucono mnóstwo gadżetów przydatnych w walce ze złem (oraz… telefon bezprzewodowy – rzecz niesamowitą!). To było strzałem w dziesiątkę. Cudownym strzałem, bo okazało się, iż taki pojazd niesamowicie rozbudza wyobraźnię (głównie młodszych widzów) i można z nim sprzedać mnóstwo gadżetów – od modeli aż po pudełka na drugie śniadanie, co w połączeniu z figurkami bohaterów daje niemal gotowy przepis na sukces komercyjny. No i nie była to animacja, która wówczas tkwiła mocno w niszy produktu przeznaczonego głównie dla młodszych dzieci.
Między nami, petrolheadami
Będąc przy animacji warto wspomnieć o dwóch przeciwstawnych wizjach z dwóch seriali studia Hanna-Barbera, doskonale znanych w Polsce. Pierwszą z nich są (dosłownie) prehistoryczne pojazdy z serialu Flinstonowie – emitowanego w latach 1960-1966. Poruszały się one dzięki sile nóg pasażerów. Samochody te (chociaż nie jest to do końca trafne określenie) nie miały podłogi zaś zamiast czterech kół, posiadały dwa kamienne walce. Jedną z zagadek dzieciństwa było dla mnie to, jak one skręcały. Pierwsza w Polsce emisja Flintstonów miała miejsce w latach siedemdziesiątych, a tytuł przetłumaczono jako… Między nami, jaskiniowcami (serio).
Na drugim biegunie jest nieco młodszy serial. W latach 1962-1963 powstała futurystyczna produkcja pod tytułem Jetsonowie, gdzie samochody latały, mając jednocześnie sprzęt do wideorozmów, autopilota i masę przydatnych funkcji. Była to wizja świata dosłownie po 100 latach – akcja dzieje się w latach sześćdziesiątych XXI wieku. Mamy więc jeszcze jakieś trzydzieści lat na nadrobienie braków technologicznych. Pierwsza polska emisja nastąpiła już w 1965 roku, w wersji z lektorem. Polski tytuł? Przygody rodziny Odrzutowskich.
Kraj Kwitnącej Motoryzacji
Wróćmy jednak poza rysunkowy świat, do kolejnej dekady, przepłyńmy też kolejny ocean. Jesteśmy w Japonii, w roku 1973. Kraj ten jest w fazie gigantycznego skoku gospodarczego i technologicznego. W tym rozwoju motoryzacji, który rozpoczął się dekadę wcześniej. Jednym z symboli zmotoryzowania kraju było Subaru 360, maluteńki wóż, niemal microcar z silnikiem zaadaptowanym z motocykla. Dzięki znacznym ulgom podatkowym dla tak małych pojazdów (tzw. kei-car) był to pierwszy taki produkt dostępny dla przeciętnego przedstawiciela klasy średniej albo choćby robotnika-specjalisty. Sprzedano tych wozów prawie 400 tysięcy. Komfort przypominał jazdę taczką, w środku czasem śmierdziało benzyną, przyspieszenie można było mierzyć kalendarzem, a nie stoperem, co jednak nie przeszkadzało zbytnio, gdyż wówczas w japońskich miastach obowiązywało ograniczenie prędkości do 25 mil na godzinę (czyli 40 kilometrów na godzinę) a do jazdy poza miasto skutecznie zniechęcał nieduży zbiornik paliwa i chłodzenie powietrzem, które przy bardzo długiej pracy bywało niewydolne – podgrzewając tylną część auta, a czasem powodując awarie.
Idealny wóz dla złoczyńcy lub superbohatera? Z jakiegoś powodu pomyśleli tak filmowcy z legendarnego studia Tsuburaya, którego założyciel dał światu między innymi Godzillę. Realizując serial Triple Fighter postanowili oni użyć Subaru 360 z końcówki produkcji (z około 1970 roku), okleić je całe czarnym welurem i zainstalować na jego dachu działo bezodrzutowe. Był to pojazd filmowych Demonów, o czym świadczyła złota litera D na jego masce.
Nie był to jedyny „odjechany” projekt japońskich twórców – przodował w tym szalenie popularny w Japonii lat osiemdziesiątych serial Seibu Keisatsu, gdzie istotne role grały policyjne radiowozy, przerabiane do różnorakich zadań specjalnych. Serial nie zdobył większej popularności poza Japonią. Dlaczego? Dlatego, iż lata osiemdziesiąte przebiegły pod znakiem kilku ikonicznych samochodów, jakie weszły do kanonu popkultury.
Knight Industries Two Thousand. Fragment kadru z produkcji „Knight Rider”. Jeśli mówimy o walce ze złem, nie można nie wspomnieć o Knight Industries Two Thousand, w uproszczeniu K.I.T.T. Był to model sztucznej inteligencji wpakowany do Pontiaca Firebird Trans Am trzeciej generacji. Dokładnie rzecz biorąc, był to model z 1982 roku, w rzadkiej konfiguracji – z tylną szybą bez podgrzewania (łatwiej było przez nią filmować) i kołpakami typu Aero (które odpadały od kół w dość dowolnym momencie – gwałtownie zastąpiono je felgami o tym samym designie). Wnętrze to był już majstersztyk – przyciski jak ze statku kosmicznego, rozbudowana konsola, ekran radaru/komputera z opcją wideokonferencji, przełączniki na podsufitce niczym w samolocie. Kierownica została pocięta i przypominała raczej ster samolotu (grający główną rolę w serialu David Hasselhoff wspominał, iż auto prowadziło się przez to tragicznie). Najbardziej charakterystyczny element trafił na maskę – był to skaner, którego praca była widoczna dzięki sekwencji ruchu czerwonych diod. Mało znany jest fakt, iż element ten został dosłownie przeniesiony z planu serialu Battlestar Galactica, gdzie stanowił fragment statku Cylonów. Do tego drętwe żarty sztucznej inteligencji, tylko nieco lepsza gra aktorska i (a jakże) trochę wbudowanych w pojazd gadżetów i mamy przepis na hit lat osiemdziesiątych (w Polsce też wczesnych lat dziewięćdziesiątych). Sukces (i schemat) ten próbowano bezskutecznie powtórzyć w serialach Viper (gdzie super zaawansowanym samochodem był Dodge Viper) i Knight Rider z 2008 roku (z Shelby Mustangiem GT500KR).
Ghostbusters!
Ecto-1. Fragment kadru z produkcji „Ghostbusters”. Zupełnie inaczej do tematu podszedł konstruktor Ecto-1 (znanego także jako Ectomobile), czyli wozu filmowych Pogromców Duchów. Kariera tego pojazdu rozpoczęła się wraz z pierwszym filmem z serii, w roku 1984. Był to Cadillac Eldorado z 1959 roku, przebudowany przez firmę Miller-Meteor na… ambulans. Co ciekawe, drugą specjalizacją firmy było przerabianie tego samego modelu na… karawany, o dość podobnej bryle nadwozia. Pomimo wysokiej jakości podzespołów Cadillac Eldorado okazał się kiepskim ambulansem – było w nim zbyt mało miejsca zarówno dla medyków, ich sprzętu jak i dla solidniejszego łóżka ratowniczego, w dodatku pojazd był dość drogi w zakupie, szczególnie w porównaniu z tańszymi markami w rodzaju Forda czy Chevroleta. W latach 70. zaczęto więc się ich pozbywać i drugą młodość zaznały w szeregach surferów i hipisów – długie nadwozie umożliwiało przewóz naprawdę długich desek surfingowych, bezproblemowo dało się też przerobić samochód do użytku przez choćby ośmioro pasażerów z bagażami. Dzięki temu wiele tych eksambulansów dotrwało do lat osiemdziesiątych.
A co zrobić, jeżeli mamy konieczność przewiezienia masy sprzętu, specjalistów w pełnym ekwipunku oraz pułapki na schwytane duchy, a portfel chudziutki? Otóż taki ambulans może stać się pełnoprawnym wozem „bojowym” dla pogromców duchów. choćby nie trzeba go przemalowywać! Projekt Ecto-1 okazał się na tyle ikoniczny, iż nie zmieniano go ani w filmach, ani grach, ani komiksach z uniwersum. Czasem przechodził modyfikacje, jednak baza pozostawała niezmienna.
Jeśli jesteśmy przy niezmiennej bazie, nie sposób zapomnieć o jednym z najlepszych „aktorów na czterech kołach” w dziejach, jednocześnie będącym jednym z najgorszych samochodów sportowych w dziejach. Chodzi oczywiście o De Loreana DMC-12, trzykrotnie przerobionego na wehikuł czasu w serii Powrót do Przyszłości z lat 1985-1990. Drzwi otwierane do góry, srebrząca się karoseria – no superauto jak się patrzy. Aż ciężko uwierzyć, iż był to sukces post mortem – producent zbankrutował w 1983 roku, a DMC-12 był jedynym modelem produkcyjnym w historii marki.
De Lorean DMC-12. Fragment kadru z filmu „Powrót do przyszłości III”. Co poszło nie tak? Wszystko, co mogło. Był zbyt drogi, awaryjny, materiały w nim użyte były niewystarczającej jakości, zaś fabryka, w jakiej go zbudowano powstała od zera, w ramach programu przeciwdziałania bezrobociu – nikt kto w niej pracował, nie miał wcześniej doświadczenia na linii produkcyjnej w tej branży. Mało? Auto miało w sobie sporo elektroniki, ale jednocześnie w czasie deszczu przeciekało na potęgę. Najpierw sprzedaż szła fatalnie, a potem DMC-12 błyskawicznie tracił na wartości. Idealna sytuacja dla filmowców, potrzebujących kilku sztuk do przeróbek, a jednocześnie niemajacych tego zabudżetowanego. Dlaczego nie mieli tego w budżecie? Otóż dlatego, iż początkowo Emmett Brown miał zbudować swój wehikuł czasu w bazie… lodówki. Studio filmowe bało się jednak sytuacji, w której dzieci będą zamykały się w lodówkach i zamiast w czasie, przeniosą się na tamten świat. Pozwy gwarantowane, a lata osiemdziesiąte były czasem kiedy narodził się mit wygrywania w pozornie absurdalnych sprawach sądowych.
Tak więc De Lorean DMC-12, zastąpiwszy starą lodówkę, nauczył się podróży w czasie, latania, a w razie potrzeby mógł startować również z torów kolejowych, czasem potrzebował energii od uderzenia pioruna… W każdym razie stał się tak kultowy, iż w 2017 roku zapowiedziano wznowienie produkcji w małej serii (niestety nie wydarzyło się do dziś) zaś ceny zachowanych egzemplarzy są już bez wyjątku sześciocyfrowe.
Nie sposób nie wspomnieć o udziale samochodów w uniwersach superbohaterskich tamtego czasu.
Transformers – gotowy gadżet
Największym z nich jest bez wątpienia Optimus Prime – przywódca Autobotów, pokazany pierwszy raz na targach zabawek w Tokio w 1983 roku. Bazował on na ciężarówce Freightliner FLT-9664-T. Początkowo nie miał on jednak licencji, więc poznać możemy to głównie po malowaniu charakterystycznym dla tej marki. Był to też pojazd w konfiguracji „silnik pod kabiną” – popularnej w Europie, ale wymarłej w USA wraz z początkiem lat 90. W późniejszych dziełach Optimus powstawał już z „długonosej” ciężarówki – Peterbilt 379, a w najnowszych odsłonach – Western Star 5700 XE. W międzyczasie zmienił też kolor: początkowo był czerwono-biały, w tej chwili jest niebieski, z czerwonymi elementami oraz płomieniami na masce.
Czerwony Plymouth Fury z 1957 roku. Fragment kadru z filmu 'Christine’.Innym ikonicznym Autobotem jest Bumblebee, będący w stanie „spoczynkowym”żółto-czarnym Chevroletem Camaro z 1977 roku. Autem dość mocno niepozornym w porównaniu z klasycznymi muscle carami z lat 60., jednak kryjącym w sobie jednego z najpotężniejszych Autobotów.
W roku, w którym świat poznał Optimusa Prime’a, światło dzienne ujrzał jeszcze jeden popkulturowy klasyk – film Christine, nakręcony na podstawie powieści Stephena Kinga z tego samego roku (wydanej pod tym samym tytułem). Jego bohaterem (lub bohaterką) jest czerwony Plymouth Fury z 1957 roku, obdarzony samoświadomością i możliwością poruszania się zgodnie z własną wolą. Oraz uczuciami… miłośników mocniejszych wrażeń zachęcam do zapoznania się z tą pozycją.
Ku współczesności
Czarna Impala z 1967 roku. Kadr z serialu „Supernatural”. Przełomowym samochodem w dziejach aut superbohaterów był Batmobil z 1989 zbudowany na potrzeby filmu Tima Burtona. Bazą był Chevrolet Impala z 1967, ale finalny produkt wcale go nie przypomina – czuć w nim inspirację projektami (w tym koncepcyjnymi) Chevroleta Corvette z lat 50. i 60. oraz przedwojennych amerykańskich krążowników osadzonych w stylistyce art deco. Ta stylistyka w połączeniu z czarnym lakierem oraz umiejętnym graniem światłem stworzyła prawdopodobnie najlepszy Batmobil w historii.
Co ciekawe, czarny Chevrolet Impala z 1967 w rzadkiej, czterodrzwiowej wersji sedan miał jeszcze jeden istotny epizod w popkulturze, stając się wehikułem braci Winchester i jednym z symboli serialu Supernatural.
Innym ciekawym projektem, tym razem budowanym od zera, był Nemo Nautilus z filmu Liga Niezwykłych Gentlemanów z roku 2003. Sześciokołowiec łączący w sobie elementy secesyjne, art deco oraz modernistyczne posiadał nietypową cechę dla tak „odjechanej” filmowej konstrukcji. Mianowicie… został zbudowany jako całkowicie funkcjonalny samochód, a nie jak w wypadku bardzo nietypowych filmowych konstrukcji – makieta.
I jasne, moglibyśmy ciągnąć tę opowieść jeszcze długo, zataczając coraz większe popkulturowe kręgi: wszakże był jeszcze pojazd Pana Samochodzika, tak istotny dla dziedzictwa kulturalnego w Polsce (książkowy pierwowzór miał choćby silnik z Ferrari!), był John Wick i jego Ford Mustang Mach-1 z 1969 roku, był Takumi Fujiwara i jego Toyota Corolla AE86, było Lamborghini Murcielago którym Bruce Wayne jeździł gdy akurat nie był Mrocznym Rycerzem (wiecie, iż murcielago to po hiszpańsku nietoperz?), był Jeep Wrangler z Jurassic Park czy klimatyczne samochody ze Stranger Things, jednak ten artykuł ciągnąłby się jak Stanowa Droga nr 20. Zbyt długo.
Do zobaczenia!





![Pogoda dla Torunia [30.12.2025]](https://tylkotorun.pl/wp-content/uploads/2021/04/POGODA-DLA-TORUNIA-12.jpg)







