Stanley biega już po wiecznie zielonych łąkach za tęczowym mostem. Miał skończone 17 lat. Do samego końca mimo choroby był pogodnym, radosnym psem. Wiernym towarzyszem, przyjacielem i członkiem rodziny. Teraz kiedy go zabrakło w domu zrobiło się jakoś pusto. choćby koty chodzą jakieś takie strute i zdezorientowane.
Starość się nie udała Panu Bogu. Stanley był już chudziutki, słabiutki, ale wciąż pogodny i pełen chęci do życia. Śmiałem się, iż chce ustalić rekord świata, bo średnia życia Goldenów to 10-12 lat. Najdłużej żyjącym przedstawicielem tej rasy była suczka Augie, która według źródeł żyła 20 lat.
Stanley żył w ciekawej komitywie z kotami. Kiedy wstał w nocy i chciał wyjść… do sypialni przybiegał kot, żeby nas zbudzić. Psu czasami zdarzało się polizać czule któreś kocisko. Na koniec ledwo stał na nogach, ale wciąż zawsze był gotowy na krótki spacer, wspólne morsowanie (on oczywiście tylko patrzył) czy rolki…
Dziś płaczemy, bo trudno się rozstać z przyjacielem. choćby 17 lat to zdecydowanie za krótko. Będzie nam go bardzo brakować. Już tęsknimy, choć wiemy, iż na pewno biega radośnie po krainie wiecznej, psiej szczęśliwości. I kto wie? Może jeszcze kiedyś się spotkamy…
Trzymaj się Przyjacielu;
Stare psy też mają prawo do życia
Ostatnie lata życia Stanleya były trudne. Schorowany, naprawdę stary pies. Miał trudności z jedzeniem, chudł w oczach. Zanikające coraz bardziej mięśnie powodowały, iż chodził z trudem.
Na jego widok ludzie reagowali całkowitym niezrozumieniem. Wyzywali nas, naszych sąsiadów, wzywali policję, towarzystwo opieki nad zwierzętami… Tak trudno było zrozumieć, iż nie ma leków na starość.
Wszyscy kochają psy. Szczeniaki są takie rozkoszne, młode, energiczne psy budzą uśmiech na twarzy. Jest też ten późniejszy okres – starość, która podobnie jak ludzka – bywa trudna. Być może nie często widać takie psy, bo łatwiej staruszka uśpić niż się nim zająć. Ale choćby taki dziadziuś jak Stanley – ma prawo do życia i swojego psiego szczęścia.
Nie był to dla nas łatwy okres. Nie liczę pieniędzy, które wydaliśmy na weterynarza, leki i specjalistyczne karmy, bo innych nie mógł jeść. Ile razy trzeba było dziennie sprzątać w domu i kąpać psa, bo w tym wieku fizjologia już nie taka jak kiedyś. Ile razy trzeba było wstawać w nocy do staruszka. Czasami byliśmy już naprawdę zmęczeni. Ale kiedy Stanley przychodził, kładł głowę na kolanach dopominając się o głaskanie lub kiedy radośnie “podbiegał” witając nas po powrocie z pracy – te chwile wynagradzały wszystkie trudności.
Na płocie musieliśmy wywiesić kartkę z zaświadczeniem od weterynarza, iż pies nie jest głodzony i zaniedbany, tylko stary i schorowany. Już nie będziemy musieli tego tłumaczyć. Już nie będzie ludzi kłuł w oczy i przeszkadzał swoim wyglądem. Nie będzie szczekał swoim głuchym, brzmiącym jak ze studni głosem. Nie będzie się z trudem podnosił. Nie będzie też koślawo merdał ogonem.
A nam tego wszystkiego będzie zwyczajnie brakowało.