Z Judytą Czurlok, podróżniczką ze Starych Budkowic, która w ciągu pięciu miesięcy zwiedziła 13 państw Ameryki Środkowej i Południowej. O przygodzie, codzienności w podróży, wyzwaniach i fascynujących doświadczeniach.
Milena Skóra: Pamiętasz ten moment, gdy zdecydowałaś, iż wyruszasz w podróż i nie ma już odwrotu?
Judyta Czurlok: Tak. Kiedy kupiłam bilety, powiedziałam rodzinie, iż jadę i wrócę za dwa tygodnie (jeżeli coś pójdzie nie po mojej myśli), trzy miesiące (ponieważ na taki czas wykupiłam ubezpieczenie) lub pięć miesięcy. Na początku bliscy myśleli, iż żartuję, ale mama wiedziała, iż jak już coś zaczynam, to chcę to skończyć, i tak samo było z tą podróżą. W tej chwili naprawdę zdałam sobie sprawę z tego, iż realizuję swoje marzenia.
Długo przygotowywałaś się do tego wyjazdu?
Parę lat. Zawsze chciałam przeżyć taką podróż, dzięki której poznam bliżej ludzi, odległe miejsca i nie będę podążać utartymi szlakami. Podczas studiów poleciałam na Erasmusa do Portugalii. Tam poznałam osoby, które odbyły już taką kilkumiesięczną wyprawę. Od nich dowiedziałam się sporo przydatnych informacji, jak to wszystko zorganizować. Przeszukiwałam też portale społecznościowe, czytałam książki. W końcu zebrałam to w całość.
I spakowałaś się do jednego plecaka.
Do dwóch – jeden większy, drugi mniejszy. Musiałam być gotowa na wszystko: kilometry przebyte pieszo, wulkany, zmienną pogodę. W trakcie podróży pozbyłam się też kilku rzeczy, bo bardzo często zmienialiśmy miejsce noclegu, a im więcej się dźwiga, tym ciężej. Także plecak jest najlepszą opcją.
Ale nie byłaś sama w tej podróży?
Po ukończeniu studiów wyleciałam na 9-miesięczny staż w Portugalii. Niestety nie udało mi się przedłużyć tam umowy. Jeszcze tego samego dnia napisałam post na Facebooku o tym, iż szukam towarzysza do wspólnego podróżowania po Ameryce Południowej. Zgłosiło się 60 osób. Wyruszyłam z jedną z nich. Spotkaliśmy się tylko raz przed wylotem, aby uzgodnić szczegóły. Później dołączyło do nas kolejnych dwóch podróżników, z którymi poznaliśmy się w samolocie.
Gdzie wylądowałaś po raz pierwszy?
Z Hiszpanii lecieliśmy na Kubę. Tę wyspę można porównać do takiej podróży w czasie, gdzie ludzie używają jeszcze kartek, żeby kupić jedzenie. Ich miesięczne wynagrodzenie wynosi około 20 dolarów. Nie ma sklepów, bankomatów, nie można nigdzie płacić kartą. Z jednej strony panuje tam skrajne ubóstwo, z drugiej – w stolicy, czyli w Hawanie, stoi złoty Kapitol. Mieliśmy więc takie zderzenie dwóch światów.
Jakie kraje zwiedzałaś później?
Meksyk, Belize, Gwatemalę, Salwador, Honduras, Nikaraguę, Kostarykę i Argentynę z przesiadką w Panamie. Do Chile pojechaliśmy autostopem z Argentyny, w ten sam sposób wróciliśmy z powrotem, a następnie po kilku złapanych autostopach pojechaliśmy autobusem do Paragwaju i Urugwaju, skąd znowu wróciliśmy do stolicy Argentyny – Buenos Aires. Stamtąd lecieliśmy samolotem na północną część tego kraju, dokładnie w miejsce, w którym stykają się granice Argentyny, Brazylii i Paragwaju, aby zobaczyć wodospady Iguazú. Byliśmy też chwilę w Brazylii. Potem wylecieliśmy do Portugalii, gdzie zatrzymałam się jeszcze na kilka dni, zanim wróciłam do Polski.





fot. archiwum prywatne
Trudno było się w ten sposób przemieszczać?
Mieliśmy ograniczenia w transporcie. Czasami panował chaos, dlatego musieliśmy przystosowywać się do zmian. jeżeli zdecydowaliśmy się na autostop, to z dwóch powodów: nie było innej możliwości przedostania się do jakiegoś miejsca albo transport był bardzo drogi. Szukaliśmy też informacji, pytaliśmy mieszkańców, czy jest bezpiecznie i jak wiedzieliśmy, iż wszystko jest w porządku, rozdzielaliśmy się po dwie osoby i łapaliśmy autostop.
Pierwszy raz autostopem jechałam już parę lat temu, ale na przykład w Hondurasie, to już jest zupełnie inny wymiar. Jak możemy przeczytać na różnych portalach, jest to niebezpieczne państwo, dlatego odradza się, aby tam przyjeżdżać. I kiedy o tym myślałam, z tyłu głowy miałam takie myśli: ,,Co my robimy?”. Na szczęście północna część tego kraju okazała się bezpieczna. W tym czasie poznaliśmy też wielu niesamowitych ludzi – kierowców tych aut, którzy opowiadali nam różne interesujące historie na temat danego kraju, kultury i ich życia.
Jak reagowali na was mieszkańcy?
Chcieli nas poznawać. Wielu z nich zastanawiało się, jak znaleźliśmy się na środku skrzyżowania z dwoma plecakami, gdzie my jedziemy i co chcemy tu robić. Często spotkało się to z szokiem, kiedy ktoś zapytał nas, gdzie byliśmy, a my zaczynaliśmy wymieniać 10 państw, które już odwiedziliśmy. Z mieszkańcami rozmawialiśmy głównie po hiszpańsku. W moim przypadku, kiedy przebywałam w Portugalii, uczyłam się portugalskiego, a ten język jest podobny do hiszpańskiego. Potrafiłam więc dużo zrozumieć, jeżeli chodzi o kwestie noclegu, cen czy przemieszczania się.
A jak wyglądała Twoja codzienność w takiej podróży?
Z zewnątrz mogła sprawiać wrażenie beztroskiej przygody. W mediach społecznościowych pokazuje się jedno, a w rzeczywistości wygląda to zupełnie inaczej. Każdy dzień to pokonywanie mnóstwa drobnych wyzwań, które wymagały energii i uważności. Rozmawialiśmy między sobą w języku polskim, angielskim oraz niemieckim, co też było męczące. Ciągle szukaliśmy noclegu, często na ostatnią chwilę. Pamiętam, jak polecieliśmy do Meksyku, tam mieliśmy jeszcze przesiadkę ze stolicy do Cancún. Znaleźliśmy się tam w środku nocy, a nie mieliśmy zarezerwowanego ani transportu z lotniska do miasta, ani noclegu w tym mieście. Jednak daliśmy radę.
Taka podróż wiąże się też z tym, iż w każdym kraju potrzebna jest nowa karta SIM, żeby mieć dostęp do Internetu. Trzeba też szukać przystanku autobusowego albo pytać lokalnych ludzi, żeby gdzieś dotrzeć. Nie ma rozkładów jazdy, wszystko tam jest ruchome. Ważne, by mieć taką tolerancję co do tego, iż to nie będzie działało tak, jak u nas w Europie.
Co jeszcze stanowiło wyzwanie?
Przez cały czas musieliśmy pilnować swoich rzeczy, żeby nic nam nie zniknęło. No i pranie: robiliśmy je co 10–15 dni, nieraz manualnie, jeżeli nie dało się inaczej. Trzeba było też dobrze rozplanować sobie waluty obowiązujące w danym kraju, żeby wiedzieć, w jakim miejscu najlepiej rozmienić pieniądze – w kantorze czy na ulicy, gdzie czasem dostawaliśmy dwa razy więcej przewalutowanej gotówki. W Ameryce Łacińskiej wszystkie ceny podlegają negocjacji, więc trzeba się targować.
Czym na co dzień różni się Ameryka Łacińska od Europy?
Ludzie mają takie wolne podejście do życia, nie śpieszą się i mniej przejmują. Pomimo tego, iż żyją skromniej, są bardziej szczęśliwi. Potrafią cieszyć się sobą, swoją rodziną i znajomymi. My często podążamy za materializmem, dużo pracujemy i chcemy mieć wszystko jak najlepiej zorganizowane. Europa ma w sobie taki porządek, a tam panuje dezorganizacja, w której oni jednak potrafią się odnaleźć.
W Polsce raczej nie ma zwyczaju, żeby podchodzić do obcych i zagadywać: „Co u Ciebie?”. A tam to było zupełnie naturalne – staliśmy grupą na przystanku autobusowym czy w sklepie i ktoś po prostu pytał: „Hej, skąd jesteście? Wszystko w porządku?”. To jest takie charakterystyczne dla tych państw. Jednak pomimo różnic wszyscy ludzie mają podobne potrzeby i pragnienia: każdy chce mieć dach nad głową, jedzenie, bezpieczeństwo i być szczęśliwym. Zmieniają się jednak priorytety.
Poczułaś, iż mogłabyś zostać w jakimś miejscu na dłużej?
W Argentynie. Przyciągnęła mnie swoją lokalną kuchnią i zachwycającym wzornictwem. To niesamowity kraj, a jego stolica – Buenos Aires – zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Podobnie jak jej południowa część – Patagonia: piękne krajobrazy i bardzo otwarci ludzie. w tej chwili ten kraj mierzy się z bardzo wysoką inflacją i zmiennością cen. Każde państwo miało w sobie coś wyjątkowego: Urugwaj – piękne wybrzeża i plaże, Honduras – wyspy zamieszkałe przez rdzennych mieszkańców, Gwatemala – bogate dziedzictwo kultury Majów, czy Nikaragua – kraina wulkanów. Jest w czym wybierać.






fot. archiwum prywatne
Nie da się ukryć, iż taki wyjazd kosztuje. Da się go zorganizować budżetowo?
Słowo „budżetowo” było mottem naszej wycieczki. Możemy wydać mnóstwo pieniędzy na tygodniowe wakacje, ale możemy też do danego miejsca dostać się za część tej kwoty. Tak samo było z tą podróżą, bo to od nas zależy, czy chcemy na przykład spać w pięciogwiazdkowym hotelu, czy w hostelu, czy jedziemy autobusem polecanym przez obsługę, czy tym lokalnym albo czy decydujemy się na bezpośredni dojazd, czy będziemy się przesiadać.
Mieliśmy ograniczony budżet. Staraliśmy się, aby nie wydawać więcej niż 25 dolarów dziennie. Jedzenie kupowaliśmy w sklepach i na straganach ulicznych, a o ile chodzi o hostele, to wybieraliśmy te najtańsze. I to właśnie tam poznaliśmy najwięcej ludzi, podróżników, różnych osób z całego świata. Wymienialiśmy się informacjami i dawaliśmy sobie nawzajem wskazówki, gdzie pojechać i co zobaczyć. To było bardzo cenne.
Ale z pewnością również męczące.
Zdecydowanie. Był czas, kiedy już bardzo tęskniłam za swoim pokojem, łóżkiem i miałam dość tych wszystkich przygód. Chciałam w końcu wziąć ciepły prysznic. Byliśmy zmęczeni, bo wstawaliśmy wcześnie rano, potem wiele godzin zwiedzaliśmy i późno wracaliśmy do hostelu – który jeszcze trzeba było znaleźć. To obciążające fizycznie, psychicznie trochę też, ale wszystko da się zrobić.
Ostatecznie spędziłaś w drodze pięć miesięcy – tyle, ile planowałaś jako górny limit.
Wyleciałam 15 stycznia 2025, a wróciłam 15 czerwca 2025. To bardzo miłe uczucie być znowu w swoim domu, wśród rodziny i przyjaciół. Jednak ta podróż była najlepszą decyzją w moim życiu. jeżeli ktoś ma możliwość zrealizowania takiego wyjazdu, czasem nie warto zastanawiać się zbyt długo. Niech kupi bilet, spakuje swój plecak i zobaczy, iż wszystko jakoś się ułoży, bo nie będzie sam – mnóstwo osób podróżuje w ten sposób. Dzięki takiej przygodzie można też lepiej poznać siebie, porozmawiać z tyloma ludźmi i doświadczyć zupełnie nowych rzeczy. Takie wspomnienia zostają na zawsze.
Czego nauczyła Cię ta podróż?
Moja codzienność przestała skupiać się na posiadaniu, a zaczęła na doświadczaniu. Teraz mniejszą uwagę przykuwam do rzeczy materialnych. Zamiast od razu kupić sobie coś, co mi się podoba, zastanawiam się, czy na pewno tego potrzebuję albo czy mogę mieć coś podobnego w niższej cenie. Ta podróż pokazała mi, iż nie muszę posiadać tak dużo, skoro potrafiłam spakować się do plecaka. Poza tym po wyjechaniu z ciepłego bezpiecznego domu, do miejsc, których w ogóle nie znałam, potrafię bardziej docenić to, co mam.
Na pewno stałam się też odważniejsza, bo miałam możliwość spróbowania wielu rzeczy po raz pierwszy i ciągłego wychodzenia ze swojej strefy komfortu. Nie mam już blokad w poznawaniu i rozmawianiu z ludźmi, bo pewne bariery przestały istnieć. Taka podróż uczy otwartości i uświadomienia sobie, iż świat jest pełen miejsc, których jeszcze nie znamy.
Dziękuję za rozmowę!