– W latach 70. władze wojewódzkie i miejskie postawiły sobie za cel rozszerzenie oferty sportowej o jeździectwo. Dlatego zorganizowano spotkanie, na którym omawiano formułę nowego ośrodka. Wyznaczono już lokalizację, planowano zakup koni, a kadrę mieli stanowić studenci z Akademickiego Klubu Jeździeckiego – wspomina Andrzej Wróblewski, jeden z nielicznych żyjących założycieli klubu LKJ Ostroga Opole, późniejszy zawodnik i instruktor, a wówczas student AKJ Opole.
Jego reprezentanci w 1974 roku pojechali na pierwszy obóz do Stadniny Koni w Prudniku i trafili w „odpowiednie ręce”.
– Człowieka tego nazywał się Mieczysław Hordyjewicz, koniuszy, który w przeciwieństwie do innych wierzył, iż z tych „starych” studentów coś jeszcze w tym sporcie wyrośnie. Uparł się, żeby nas zabrać i dzięki temu wielu uczestników tamtego turnusu na długo zostało przy koniach – śmieje się Wróblewski.
– Na całej Opolszczyźnie trudno znaleźć ośrodek czy stajnię, w której ktoś nie zaczynałby przygody z jeździectwem właśnie w Ostrodze – dodaje Kuba Marczak, trener, działacz i były prezes LKJ Ostroga.
LKJ Ostroga Opole. Zaczęło się od pegeeru
AKJ nie dysponował jednak ani sprzętem, ani końmi. W związku z tym podjęto decyzję o utworzeniu Ludowego Klubu Jeździeckiego na bazie Państwowego Gospodarstwa Rolnego nr 11. Zebranie założycielskie odbyło się 7 maja 1975 roku w siedzibie Wojewódzkiego Zrzeszenia Ludowych Zespołów Sportowych w Opolu.
Nie bez znaczenia była postawa kilku osób, przede wszystkim dynamicznego prezesa WZ LZS Władysława Czaczki. Niezwykle istotną rolę odegrał również Bogdan Pieńczuk, student z Białegostoku przyjeżdżający na studia magisterskie do Opola.
Jako instruktor jazdy konnej, „znający adekwatnych ludzi”, prowadził zajęcia i organizował wyjazdy na ogólnopolskie obozy jeździeckie: najpierw do Strabli na Podlasiu (1975–1976), a później nad Jezioro Turawskie (1977–1980).

Przełomowym momentem było oddanie do użytku obiektów przy ulicy Wrocławskiej – siedziby LKJ Ostroga Opole, w której klub funkcjonuje do dziś. 6 listopada 1976 roku przetransportowano konie ze Sławic do Bierkowic, a do dyspozycji członków oddano nowoczesne stajnie i zaplecze.
Głównym atutem stała się kryta ujeżdżalnia o wymiarach 60 na 23 metry z trybunami — niezwykle rzadka w ówczesnej Polsce hala widowiskowa służąca także do przeglądów koni.
– Wcześniej to była raczej akademicka zabawa – wspomina Andrzej Wróblewski. – Przychodziło dużo osób, prowadziliśmy jazdy, szkółki i rekreacyjne zajęcia z elementami sportu. Dzięki nowej przestrzeni nasza działalność nabrała profesjonalnego wymiaru. Postanowiliśmy się rozwijać. Ja i Kuba [Jakub Marczak – red.] ukończyliśmy odpowiednie szkolenia i krok po kroku podnosiliśmy poziom sportowy, aż w końcu dotarliśmy do mistrzostw świata.
Sztafeta pokoleń
– Dla mnie najważniejsza w naszym klubie jest ta niesamowita sztafeta pokoleń – podkreśla Jolanta Walawgo-Marczak, która 1 września 1975 roku przyszła na pierwszą szkółkę jako uczestniczka. – Choć odwiedzamy go już rzadziej, nasi uczniowie – „nasze dzieci”, których uczyliśmy – przejęli organizację i razem ze swoimi pociechami, a choćby ich dziećmi, zajmują się wszystkim. Ola opiekuje się końmi, Lucek pełni funkcję prezesa, a Aga jest kierownikiem obiektu
Jej ojciec, wiceprezes klubu Mieczysław Walawgo, zabrał ją wtedy, aby zobaczyła, jak to wygląda. Pozostała tu do dziś i to właśnie tu poznała swojego męża, który również wpisał się w historię klubu. To ani nie pierwszy, ani nie jedyny związek, który narodził się w LKJ Ostroga – takich małżeństw jest co najmniej kilka.
Agnieszka Cieślak, wspomniana wyżej Aga, to doskonały przykład „klubowego dziecka”. Mieszkała nieopodal i już jako kilkulatka fascynowała się końmi. Choć przyjmowano na szkółkę od dwunastego roku życia, z determinacją pojawiała się tu mając dziewięć lat, aż ktoś w końcu dostrzegł jej zapał.

– Gdy mama nie wiedziała, gdzie jestem, wystarczyło spojrzeć, gdzie na hipodromie stoi najwięcej koni – wspomina Aga, dla której to miejsce było najpierw podwórkiem i placem zabaw, potem areną sukcesów, a dziś jest jej miejscem pracy.
LKJ Ostroga Opole. Na mistrzostwach jak „biały miś”
To właśnie Aga Cieślak razem z Agnieszką Cecugą zapisały się złotymi zgłoskami w historii klubu, reprezentując Polskę na mistrzostwach Europy i zajmując czołowe miejsca w młodzieżowym Pucharze Polski. W skokach przez przeszkody Lucjan Hilla, wspomniany jako Lucek i obecny prezes klubu, zdobył tytuł mistrza Polski Południowej Juniorów.
– Start z orzełkiem na piersi był niesamowitym przeżyciem. Wciąż przechodzą mnie ciarki, gdy o tym opowiadam. Będę to pamiętać do końca życia – wyznaje Agnieszka Cieślak.
Największym sukcesem klubu było jednak to, iż dwójka jego reprezentantów jednocześnie wystartowała w mistrzostwach świata w długodystansowych rajdach konnych. Podczas imprezy „Sztokholm 1990” polską ekipę tworzyli Małgorzata Skok na Cyklopie oraz Andrzej Wróblewski na Cerysie – połowę drużyny stanowili opolanie. O kondycję zwierząt dbał natomiast opolski lekarz weterynarii Wojciech Starczewski.
– Jako przedstawiciele wtedy niedawnych demoludów byliśmy na tej imprezie jak biały miś. Wszystkiemu się dziwiliśmy, bo nie mieliśmy wcześniej kontaktu z jeźdźcami na tak wysokim poziomie. Żartowaliśmy choćby z długich linek lasso, które Amerykanie uwielbiali, udając kowbojów, a które na trudnym, skalistych trasach okazywały się niezastąpione, gdy trzeba było schodzić z konia – wspomina Andrzej Wróblewski.
– Wyniki nie były zadowalające, ale wyjechaliśmy tam po naukę od światowej czołówki i trzeba było zapłacić frycowe. Okazało się choćby, iż mieliśmy źle obute konie i już na pierwszym treningu podkowy nam poodpadały – przyznaje Andrzej Wróblewski.
– Całe szczęście, iż trafiliśmy tam na Antoniego Chłapowskiego, który był takim kowalem na europejskim poziomie, z mobilną kuźnią i podkuł nam te konie tak jak trzeba. Choć i tak nie ukończyłem rajdu. Spadłem z konia i, jak się później okazało, złamałem kręgosłup. Adrenalina była jednak tak wysoka, iż ujechałem jeszcze kilka kilometrów. Ostatecznie wycofaliśmy się ze względu na kulawiznę konia – opowiada.

LKJ Ostroga Opole. Sukces to klub
– Za nasz największy sukces uważam to, iż trwamy tyle lat. kilka klubów potrafiło funkcjonować w zmieniającej się rzeczywistości, ustrojowej i politycznej. Przeszliśmy naprawdę wiele, ale udało się pokonać wszystkie zawirowania – podkreśla Jolanta Walawgo-Marczak.
Bywały choćby zakusy na przejęcie całego obiektu, zarówno ze strony dawnych „przyjaciół”, jak i zupełnie obcych osób. Zdarzało się też, iż przedstawiciele władz wojewódzkich czy miejskich mieli różne, mniej lub bardziej „oryginalne” pomysły.
– Jakoś to przetrwaliśmy – wspomina z uśmiechem Andrzej Wróblewski. – Potrafiliśmy się również sami zabezpieczyć. Pisaliśmy choćby petycje do jednego z posłów i trzeba przyznać, iż stanął na wysokości zadania. Obronił nas. Przetrwaliśmy wszystkie burze i wciąż jesteśmy Ludowym Klubem Jeździeckim. Chyba jednym z nielicznych tego typu w Polsce, jeżeli nie ostatnim. No i mieliśmy szczęście do ludzi.
Nie tylko wewnątrz klubu, ale i na zewnątrz. Przykładem może być długoletni prezes Wojewódzkiego Zrzeszenia LZS, Władysław Czaczka, który był bardzo przychylnie nastawiony do naszej działalności.
– To był działacz z krwi i kości. jeżeli coś powiedział czy obiecał, można było być pewnym, iż dotrzyma słowa. Do dziś korzystamy z ciągnika, który otrzymaliśmy w ramach talonu – a to oznacza, iż pochodzi on z naprawdę dawnych czasów – śmieje się Kuba Marczak.
– W przeszłości mieliśmy różnych „opiekunów” partyjnych, ale to w sumie dotyczyło wszystkich. Teraz natomiast mamy świetne relacje zarówno z władzami miasta, jak i województwa. Dzięki temu dysponujemy jednym z najlepszych hipodromów w kraju – dodaje Andrzej Wróblewski.
Bez koni ani rusz
Ludzie związani z klubem jeździeckim i jego otoczeniem są, rzecz jasna, niezwykle ważni. Jednak cóż mogliby zdziałać bez odpowiednich koni? W historii Ostrogi zapisało się kilka wyjątkowo zasłużonych wierzchowców, jak choćby trio:
- Dąbek,
- Jontek,
- Molar.
Na terenie obiektu znajduje się pamiątkowy kamień poświęcony ich pamięci, a imiona tych koni noszą poszczególne stajnie. Wiernie służyły klubowiczom, niosąc na grzbietach tysiące jeźdźców. Trudno też zapomnieć o Kalifie – jednym z najdłużej oficjalnie żyjących koni w Europie, a być może i na świecie. Dożył imponującego wieku 34 lat.
Obecnie w trzech stajniach przebywa 50 koni, z czego 18 należy do klubu. Pozostałe mają prywatnych właścicieli, którzy wynajmują boksy. Zwierzęta objęte są tu pełną opieką, a ich właściciele mogą korzystać z całej infrastruktury LKJ Ostroga Opole.
– Jeździectwo staje się dziś coraz bardziej dostępne – zauważa Agnieszka Cieślak. – Nie trzeba mieć własnego konia, by jeździć. Wiele osób decyduje się na dzierżawę u nas. Istnieją też stajnie przydomowe, które stawiają na taką formę rekreacji, i to wszystko pięknie się rozwija. To sport, który można zacząć w każdym wieku. Wystarczy do nas zadzwonić i umówić się. Dysponujemy szeroką kadrą instruktorów oraz końmi różnej wielkości, w tym kucykami. Dzięki temu choćby dwuletnie dzieci mogą uczestniczyć w tzw. oprowadzankach, młodzież – w szkółkach sportowych, a dorośli również znajdują tu coś dla siebie. Nie zawsze chodzi o wysoki poziom sportowy. Cisza, spokój i chwila odprężenia są równie ważne – podkreśla.
Wystarczy więc chcieć. Konie nie są powodem do obaw – zawsze dobierane są odpowiednio do jeźdźca. I odwrotnie: nikt nie posadzi dorosłego mężczyzny na małego konia. Jedni łapią jeździeckiego bakcyla od razu, inni wcale. Jedni uczą się błyskawicznie, inni potrzebują na to znacznie więcej czasu.
LKJ Ostroga Opole – konie są dla wszystkich
– Było wiele przypadków, gdy rodzice przyprowadzali do nas dzieci. Te przez jakiś czas jeździły konno, po czym gwałtownie zapominały, odpuszczały… A wtedy tata lub mama wracali do nas sami i zostawali na dłużej. Przychodzi do nas pan Jan Słomiany, który w okolicach swojej „czterdziestki” przyprowadził syna i został. Teraz ma 80 lat i wciąż jeździ – śmieje się Jakub Marczak.
Co ciekawe, choć dziś jeździectwo kojarzy się głównie ze sportem lub rozrywką dla osób majętnych, kiedyś wystarczały chęci i talent. Było znacznie bardziej powszechne, a w początkach działalności wielu klubów – choćby darmowe. Nikt nie musiał mieć własnego konia, a najczęściej go nie miał. Nie trzeba było też posiadać własnego sprzętu, bo klub zapewniał niemal wszystko.
– Za naszych czasów każdy chciał spróbować jazdy konnej – wspomina Jolanta Walawgo-Marczak. – Pokusiłabym się o stwierdzenie, iż trudno byłoby wtedy znaleźć rodzinę w Opolu, która choć raz nie zawitała do Ostrogi. Dzieciaki z okolicznych wiosek również.
„Mieliśmy tylko konie”
Nie ukrywa jednak, iż wśród osób spoza klubu zdarzały się opinie, iż jego członkowie trochę „snobują”.
– Nie było łatwo zostać naszym członkiem, ale dlatego, iż trzeba było na to zasłużyć. Należało przyjść na szkółkę, ukończyć ją, czyli opanować podstawy jazdy, zdać egzamin, a także po prostu popracować z nami – wyjaśnia.
Dodaje, iż sama przeszła wszystkie szczeble „wtajemniczenia”. – Teraz to nie do pomyślenia, ale przed stajnią mieliśmy grządki z różami, więc trzeba było je pielić. Albo pójść na klubową łąkę i pograbić, a gdy przywożono owies, słomę czy siano – rozładować. Po jeździe należało konie nakarmić oraz posprzątać w stajni i przed nią – wylicza.
Siedzący obok mąż z przymrużeniem oka przypomina o „książeczkach czynu społecznego”.
Nawet później, gdy szkółki były już płatne i klub na nich zarabiał, początkujący wciąż musieli pomagać. Choćby przy stawianiu przeszkód przed zawodami czy egzaminami, które były dla nich obowiązkowe. A po wszystkim trzeba było posprzątać.
– Na pewno jednak nie powiedziałabym dziś, iż ta „dzisiejsza młodzież” jest gorsza. Po prostu ma znacznie więcej możliwości i zajęć, a my mieliśmy tylko te konie i trzymaliśmy się ich ogonów – śmieje się Jolanta Walawgo-Marczak.
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania