Transannaberg – od skromnego biznesu do gigantycznych transportów w Europie

10 godzin temu

Dziś firma Transannaberg zatrudnia około 160 osób i jest jednym z liderów w krajowych oraz międzynarodowych przewozach ponadnormatywnych. Zanim jednak Joachim Wiesiollek stworzył tę rozpoznawalną opolską markę, przeszedł drogę, która mogłaby posłużyć za scenariusz filmu o przedsiębiorczości i determinacji.

Pierwsze lekcje biznesu odebrał już jako dziesięciolatek.

– Mieszkam na Górze św. Anny, dokąd od zawsze przyjeżdżają turyści i pątnicy – wspomina. – W tamtym czasie udostępniałem podwórko rodziców jako parking. Za domem był sad, więc zrywałem czereśnie, jabłka, śliwki i sprzedawałem je.

Po ślubie, w 1984 roku, postanowił pójść na swoje. Jak wielu mieszkańców regionu, marzył o wyjeździe na Zachód. W latach 80. nie była to jednak prosta decyzja, bo zwykle oznaczała podróż w jedną stronę.

Paszport otrzymał dopiero w 1984 roku, po kilku odmowach. Potem pięciokrotnie wyjeżdżał do RFN na trzymiesięczne kontrakty.

– Wtedy jedna marka zachodnia kosztowała 50–60 zł, to były ogromne pieniądze – opowiada. – Te oszczędności stały się fundamentem mojego biznesu.

W marcu 1987 roku, zarejestrował firmę. Tak zaczęła się historia, która z lokalnego marzenia przerodziła się w przedsiębiorstwo o europejskim zasięgu.

Na swoim

Pierwszy był transport osobowy.

– Przychodzili do nas ludzie, żeby zabrać ich do Niemiec. Wyjeżdżali tam do pracy lub na stałe – wspomina Joachim Wiesiollek. – Początkowo woziliśmy ich małymi busami, po cztery–osiem osób. W międzyczasie, gdy tak kursowaliśmy do Niemiec i z powrotem, zaczęliśmy rozwijać transport ciężarowy.

Za uzbierane własnymi siłami pieniądze kupił pierwszą ciężarówkę, a po miesiącu – drugą.

– Tata miał warsztat ślusarski, w którym pracowałem, gdy nie wyjeżdżałem za granicę. To także przynosiło pewien dochód – mówi o pierwszych większych zarobkach Joachim Wiesiollek i dodaje, iż każdy przedsiębiorca, czy to większy, czy mniejszy, kiedyś podjął ryzyko inwestycyjne. A kto podjął większe – zwykle zaszedł dziś dalej.

Opowiada, iż pod koniec lat 80. i na początku 90. wiele sprzyjało ludziom z inicjatywą i odwagą do założenia firmy.

– Mimo, iż odsetki jednego z pierwszych moich kredytów były ogromne, bo wynosiły około 60 proc., klimat bardziej sprzyjał tym, którzy chcieli robić biznes. No i konkurencja była też mniejsza – przyznaje.

Początkowo siedziba firmy mieściła się na Górze Św. Anny. Stąd też nazwa przedsiębiorstwa nawiązuje do tej miejscowości, wcześniej znanej jako St. Annaberg. Dziś siedziba znajduje się w Strzelcach Opolskich.

W pierwszych latach firma Transannaberg dysponowała 12-metrowymi naczepami, później – ponad 13,6-metrowymi. Przywożono nimi do Polski zwykłe soki, oranżady, orzechy. Słowem – wszystko.

– Bo u nas wielu towarów brakowało – przypomina pan Joachim.

Transport odbywał się także z Polski.

– I tak woziliśmy z Huty Andrzej w Zawadzkiem rury i konstrukcje stalowe na Zachód: do Niemiec, Francji, ale też Austrii czy Włoch. Z Famaku – różnego rodzaju konstrukcje suwnic, a z Raciborza z Rafako – kotły.

Joachim Wiesiollek opowiada, iż jego firma rozrastała się stopniowo.

– Bez przerwy towarzyszyło mi ryzyko, ale ciężarówki kupowaliśmy co jakiś czas, po dwie, trzy – wspomina.
– I woziliśmy coraz większe towary. Na przykład mieliśmy transporty 26-metrowe, później 28-metrowe, więc musieliśmy kupić naczepy, które się rozciągały. jeżeli Famak zrobił suwnicę o szerokości/wysokości 3,5 czy 3,8 metra, trzeba było kupić niskie przyczepy typu Tiefbett czy Kesselbrücke.

Transannaberg nawiązała też współpracę z firmą Euros w Polsce, która rozpoczęła w latach dwutysięcznych produkcję łopat do turbin wiatrowych.

– Te pierwsze miały długość 24 metrów, kolejne – 30, potem 31… do 52 metrów – wylicza. – Trzeba było wciąż ryzykować, by dopasować się do usług, jakich w danym czasie oczekiwał rynek. I tak kupowało się większą przyczepę, potem jeszcze większą. Na dzień dzisiejszy wozimy łopaty o długości choćby powyżej 90 metrów.

Gigatransport, czyli ponadgabarytowy

Obecnie firma wciąż transportuje zestawy pod turbiny wiatrowe. Długość całego zestawu może sięgać choćby 100 metrów. Jak wygląda logistyka przewozu tak ekstremalnych ładunków? Okazuje się, iż nie jest to proces ani łatwy, ani krótki — cała operacja może trwać choćby pół roku.

– Przede wszystkim, aby przejazd mógł się odbyć i był bezpieczny, droga musi zostać odpowiednio przygotowana. A to, jak wygląda ten proces, może niejednego mocno zaskoczyć – zauważa Joachim Wiesiollek.

Pierwszym zadaniem specjalistów firmy jest ocena, czy przejazd daną trasą w ogóle będzie możliwy, a jeżeli tak, co należy w tym celu przygotować.

– Takie transporty realizowane są wyłącznie na podstawie specjalnych zezwoleń wydawanych przez Generalną Dyrekcję Dróg Krajowych i Autostrad – tłumaczy. – Co więcej, mogą odbywać się jedynie w godzinach nocnych, zwykle od 22.00 do 6.00 rano. Wielokrotnie „przebudowujemy” wiele rond. Zdarza się, iż obowiązujące znaki trzeba całkowicie zdemontować. Wymaga to specjalnego pozwolenia oraz szeregu innych dokumentów, których nie sposób tu wszystkich wymienić. I dopiero na samym końcu można ruszyć w trasę – stwierdza Joachim Wiesiollek.

Początkowo po zakończonym transporcie znaki trzeba było ustawiać na swoje miejsca.

– w tej chwili zajmuje się tym już sama GDDKiA – mówi. – Z czasem wiele rond dostosowano też do przejazdów o podobnej skali. Przykładem może być rondo w Krapkowicach.

Firma Transannaberg znana jest również z usług mobilnych dźwigów. Mogą one unieść około 350 ton i osiągają wysokość 70 metrów.

– Działamy wszędzie tam, gdzie trzeba przenieść coś z miejsca na miejsce – wyjaśnia. – Jednym z ciekawszych zleceń w ostatnim czasie było zamontowanie krzyża na wieży katedry w Opolu czy też przetransportowanie zabytkowej lokomotywy. Na miejscu budowy elektrowni wiatrowych nasze dźwigi rozładowują samochody z ładunkiem. Ustawiamy elementy w taki sposób, aby dźwig montujący elektrownię mógł „ściągnąć” każdy z nich bezpośrednio z miejsca. Cały proces jest precyzyjnie skoordynowany.

Nie zawsze jest łatwo

Joachim Wiesiollek opowiada, iż dla jego przedsiębiorstwa trudnym okresem były poprzednie rządy, nieprzychylne rozwojowi rynku odnawialnych źródeł energii (OZE).

– Brakowało nam zleceń – przyznaje. – A obecnie, choćby jeżeli polityka rządu w mniejszym stopniu blokuje rozwój energii odnawialnej, nasza branża i tak jest zmuszona czekać na nowe projekty i uzyskanie zezwoleń.

Po blisko 40 latach prowadzenia biznesu Wiesiollek podkreśla, iż bardzo ważna jest dla niego załoga, z którą współpracuje. – Bo to ludzie tworzą firmę – twierdzi. – Nie wyobrażam sobie jednak tego wszystkiego bez wsparcia mojej rodziny, na którą zawsze mogę liczyć – dodaje.

Istotną częścią prowadzenia biznesu jest również angażowanie się w działalność społeczną – firma Transannaberg wspiera akcję Szlachetnej Paczki lub inicjatywy różnych grup lokalnych jak mecze, festyny i podobne przedsięwzięcia.

Jak widzi swój biznes za dziesięć lat?

– Myślę, iż będę patrzył na niego już z boku, służąc radą i doświadczeniem moim dzieciom w kontynuowaniu tego, co zacząłem wiele lat temu – ocenia.

Zbudowana od podstaw przez niego firma jest członkiem Zrzeszenia Międzynarodowych Przewoźników Drogowych. W 2004 roku, po spełnieniu szeregu wymagań, uzyskała prestiżowy certyfikat jakości ISO 9001:2015, firma posiada także certyfikat do przewożenia sprzętu wojskowego – WSK.

Na ratunek zabytkom

Joachim Wiesiollek, poza działalnością biznesową, znany jest jako osoba czuwająca nad renowacją i zabezpieczaniem pałaców w Żyrowej i Kopicach – perełek Opolszczyzny.

– Kochamy z żoną podróżować i zwiedzać zabytki – mówi przedsiębiorca, tłumacząc swoją słabość do dawnej architektury.

Jak opowiada, kupno pałacu w Żyrowej było poniekąd dziełem przypadku.

– Tak się złożyło, iż jestem właścicielem gospodarstwa, które przed wojną należało do tego pałacu – wspomina pan Joachim.

Pałac w Żyrowej.

Pałac w Żyrowej w obecnej formie powstał w latach 1631–1644 z inicjatywy hrabiego Melchiora Ferdynanda von Gaschina. Źródła wskazują, iż być może wykorzystano przy tym mury wcześniejszej budowli. Wcześniej znajdowała się tu siedziba cystersów i siedziba rodowa Żyrovskich.

– Po 1945 roku początkowo mieściło się tu prewentorium [zamknięty zakład zapobiegawczo-leczniczy przeznaczony głównie dla dzieci i młodzieży zagrożonych chorobą, najczęściej gruźlicą – red.] – opowiada. – Później organizowano kolonie dla dzieci chorych na astmę i schorzenia płuc. Tak było aż do 1978 roku. W latach 80. i 90. obiekt przechodził z rąk do rąk, aż w końcu trafił na licytację komorniczą. Ówczesny burmistrz Zdzieszowic, Dieter Przewdzing, bardzo mnie namawiał na zakup, by uchronić pałac przed zniszczeniem. Z czasem zaczęliśmy go remontować. Do pełnego zakończenia prac wciąż brakuje może około dwudziestu procent – mówi z błyskiem w oku.

– Zakup nie był prosty, ponieważ na pałacu ciążyła dzierżawa terminowa do 2028 roku – wspomina. – Była jednak fikcyjna, miała jedynie chronić obiekt przed egzekucją. Po licznych potyczkach prawnych pałac przekazano nam w 2012 roku. Remont rozpoczął się w 2017. Postanowiliśmy działać własnymi siłami, wspierając się kredytami, dotacjami oraz pomocą naszych firm.

W renowację pałacu zaangażowano biura projektowe i firmy z całej Polski. Celem przedsiębiorcy jest utrzymanie budowli przy życiu i udostępnienie jej społeczeństwu. Już teraz w Żyrowej realizowane są rozmaite wydarzenia kulturalne, w tym cieszące się dużym zainteresowaniem koncerty symfoniczne, festiwal florystyczny i Oktoberfest, który na stałe wpisał się już w terminarz. Na dzień dzisiejszy można zakosztować lokalnych smaków w pałacowej restauracji, urządzić przyjęcie w odrestaurowanych salach, udostępniane zostają kolejne pokoje hotelowe. W niedalekiej przyszłości planowane jest otwarcie centrum SPA.

Kolejnym, jednak już znacznie większym wyzwaniem były Kopice, zwane „pałacem śląskiego Kopciuszka” z XIX wieku. Do 1945 roku były własnością i siedzibą jednego z najznamienitszych rodów – rodziny von Schaffgotsch. Po wojnie pałac pozostał nienaruszony w idealnym stanie, aż do 1956 roku kiedy to strawił go pożar, a przez kolejne dekady był niszczony przez wandali, rozgrabiany, dewastowany i praktycznie doszczętnie zniszczony. Nie miał też szczęścia do inwestorów, którzy nie zabezpieczyli zabytku.

Oba obiekty łączy osoba Johannesa hrabiego von Francken-Sierstropff, który mieszkał zarówno w pałacu w Kopicach, jak i w pałacu w Żyrowej.

W 2022 roku pałac kupili państwo Wiesiollek.

– Kiedyś wybrałem się na zwiedzanie Kopic i po ludzku zrobiło mi się żal, iż to miejsce tak bardzo podupada – wspomina pan Joachim. – Postanowiłem, iż spróbuję coś zrobić, by zabezpieczyć je przed dalszą degradacją.

Dziś z powodzeniem realizuje ten plan, a jego marzeniem jest przykrycie pałacu dachem.

– Może kolejne pokolenia zechcą Kopice odbudować, choć trzeba mieć świadomość, iż przywrócenie obiektu do pierwotnego wyglądu jest niemal niemożliwe, a na pewno niezwykle trudne, zważając na to, iż właściciele, którzy doprowadzili go do świetności, byli w piątce najbogatszych rodzin w Europie – puentuje.

Pałac w Kopicach. Marzeniem Joachima Wiesiollka jest przykrycie obiektu dachem.

***

Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania

Idź do oryginalnego materiału