Trzy dni. Tyle zajęło rządowi Prawa i Sprawiedliwości zorientowanie się, iż w Borach Tucholskich nie powiało lekko, ale zmiótł pół regionu huragan. Gdy ludzie bez dachu nad głową rąbali drogę przez powalone drzewa, szukając zasięgu, prądu i pomocy, premier Beata Szydło i jej ekipa zapadli w sen, z którego nie wybudził ich ani huk łamiących się drzew, ani krzyk rozpaczy mieszkańców. Pisowska rządowa drzemka trwała dokładnie tyle, ile potrzeba, by ludzie zorganizowali sobie pomoc… sami.
Kataklizm, który nawiedził Bory Tucholskie w sierpniu 2017 roku, zostawił po sobie setki zniszczonych domów, tysiące hektarów powalonego lasu i dramatyczne historie mieszkańców, którzy przez wiele godzin nie mogli się doprosić żadnej pomocy. Opanowań przez PiS służby państwowe? Zajęte. Zniszczone przez Macierewicza wojsko? W stanie głębokiego uśpienia. Strażacy – głównie ochotnicy – rzucili się w wir pracy, ale nie mogli przebić się przez zbiurokratyzowaną nieudolność państwa.
A rząd? Trwał w milczeniu. Do czasu. Gdy fala krytyki przebiła się do warszawskich korytarzy władzy, premier Szydło w końcu zrozumiała, iż coś poszło nie tak. Wsiadła do limuzyny i ruszyła na miejsce tragedii. Spóźniona, nieprzygotowana, ale z kamerami w bagażniku. Jej wizyta miała być pokazem troski i rządowej mobilizacji. Szkoda tylko, iż zamiast spotkać się z ofiarami żywiołu, premier Szydło wybrała… szemrane towarzystwo.
Tak, to nie żart. Na jednym z „wizytacyjnych” spotkań Szydło gościła osoby nadzwyczaj podejrzane. Towarzystwo pasujące do różnych Batyrów i kiboli. A pisowska rządowa delegacja skupiła się na pozorach. Kamery, konferencje, uspokajające frazesy. Wszystko to trzy dni za późno. I trzy dni za dużo dla tych, którzy liczyli, iż w godzinie próby państwo stanie na wysokości zadania.
Dziś PiS chętnie opowiada o „silnym państwie”, „odbudowie” i „trosce o obywateli”. Ale tamta wichura w Borach Tucholskich rozwiała te opowieści jak liście na wietrze. Beata Szydło, która trzy dni spała, a czwartego spotkała się z dziwnymi ludźmi, pozostanie symbolem tej żenującej bezradności państwa z kartonu.