Umarł poeta i coś się stało

3 godzin temu
Zdjęcie: Umarł poeta i coś się stało


Kilka razy dochodziły z Wielkiej Brytanii plotki o Jego śmierci. W końcu umarł naprawdę. Ale czy poeci w ogóle umierają…?

O poetyckim i dziennikarskim dorobku oraz o literackich zasługach Zbyszka Janusza dla Stalowej Woli i regionu napisałem we Wspomnieniu o Nim w 3. tegorocznym numerze „Sztafety”. Dziś, po pogrzebie, czas na wspomnienia lżejszego gatunku.

Z krawatem nie było problemu

„Umarł poeta i nic się nie stało, czy w tym szaliku do trumny go włożą” – tak Zbyszek zaczął swój wspomnieniowy tekst o swoim poetyckim mentorze z lat młodości, Tadeuszu Piekle. Ukazał się w styczniu 2008 r. w „Naszym Przemyślu”. A były to słowa, które… tenże mentor napisał po śmierci poety Stanisława Grochowiaka. Jak dalej prawił Zbyszek, z kolegami podśmiechiwali się wtedy z „owej troski Tadka o osamotniony przez śmierć »szalik poety«”.

Minęło 17 lat. Z Nim nie było takiego „problemu”. Skremowany, w niewielkiej urnie koloru złotego, spoczął obok rodziców w rodzinnym grobowcu, na jednym z pagórów cmentarza w Przemyślu. Ale gdyby był to tradycyjny pochówek, to moglibyśmy roztrząsać „W jakim krawacie do trumny Go włożyli”.

Czarny humor? Akurat poczucie humoru Zbyszek miał wielkie i wielogatunkowe, sarkastyczne i przewrotne czasami, a uwielbiał też żydowski szmonces.

I jeszcze à propos krawatów (bez trumny). Niekiedy, przy oficjalnych uroczystościach, Zbychu zadawał szyku odważnymi, także kolorystycznie, zestawieniami swojej garderoby, lubił wtedy krótkie i szerokie krawaty. Czasami wyglądało to obciachowo, czasami – awangardowo.

Gum wór żuj

W ogrodzie poezji Zbyszek też lubił krotochwile. Kiedyś podsunąłem mu wiersz-żart „Jak łysieć rewolucyjnie”, a tam najbardziej rozbawił go fragment o czesaniu łysej głowy „zgrzebłem kobyły historii”. Śmiejąc się, obiecał, iż napisze utworek „Jak myśleć rewolucyjnie”. Ale jakoś nie napisał.

Wynalazł za to zabawny rym/wyrażenie do wyrazu „burżuj” – gum wór żuj. W końcu był też przecież autorem trzech noworocznych szopek opublikowanych na łamach „Sztafety” (1989, 1993, 2000), a jako Zbijan pisywał też do satyrycznej „Sztafety na lato”.

Tlen i woda

Natomiast jeżeli chodzi o prozę, to pozostawił po sobie wiekopomną już frazę: Tlen sprzedajecie? Tak, tlen i wodę.

Już wyjaśniam o co chodzi. Otóż w marcu 1993 r. Zbyszek przeprowadził wywiad z dyrektorem Zakładu Energetycznego HSW SA Ryszardem Hernikiem. Ale tak naprawdę, żadnej rozmowy wówczas nie było, a sprytny poeta postanowił przerobić suchy i prozaiczny elaborat dyrektora w epicki wywiad. Poprzeplatał zatem tekst pytaniami i uszlachetnił, otrzymując „arcydzieło” sztuki wywiadowczej. A oto wybrana próbka tej wielce energetycznej rozmowy:

– Tlen sprzedajecie?

– Tak, tlen i wodę.

– Najwięcej problemów płatniczych macie z…

– … Z wszystkim.

Wywiad stał się w „Sztafecie” absolutną klasyką tego gatunku. Zresztą, po latach i sam autor nie mógł wyjść z podziwu dla kunsztu swojego dzieła, i na jego wspomnienie zanosił się takim śmiechem, iż istniała obawa, iż… zabraknie mu tlenu.

A po wielu latach, gdy Zbyszek osiadł był w Wielkiej Brytanii, i skontaktowaliśmy się z nim, pytając o angielskie wrażenia, to odpowiedział, iż był czas, gdy sypiał tu pod mostem.

– Tlenu, kurwa, miałem wtedy pod dostatkiem – spuentował dosadnie poeta.

„Dziad sportowy” ze szkłem powiększającym

Jak to poeta, bywał nadwrażliwy: nieznośnie uparty i zabawnie nieznośny. Cały Zbyszek, z pokaźnym arsenałem swych walorów, wad, zalet i słabości… I oczywiście z nieodłączną brodą i wąsami, falującą fryzurą oraz „sportem”, a potem „popularnym” w dłoni. Bo palaczem też był namiętnym. Charakterystyczne było także to Zbyszkowe zachęcanie bliźniego do działania, na różnych polach zresztą: – Uczyń to!

Zapamiętałem, jak w początkach „Sztafety” z redakcją w dawnym hotelu przy ul. Metalowców (dziś jest tu skarbówka), jako sekretarz redakcji skrupulatnie zliczał wersy w maszynopisach dziennikarskich tekstów, bo tego wymagał wówczas skład i drukarnia. Notabene, „Sztafeta” drukowała się wtedy, od lipca 1992 r. w jego rodzinnym Przemyślu. Pochylony nad kartkami, odpalający jednego papierosa od drugiego, bo w tamtych czasach w redakcji można było palić. Wspomagający się wielkim, okrągłym szkłem powiększającym (chyba gdzieś się zachowało).

Nasza ówczesna redakcyjna koleżanka, Renata Lesiczka-Walat, ochrzciła Go mianem „dziad sportowy”, mnie nazwała „dziadem regionalnym”, a Jurka Mielniczuka – „dziadem miejskim”. Ten „dziad” był tu zabawną przeróbką słowa „dział”. A całe te trzy wyrażenia pokazywały tematykę, jaką się wtedy zajmowaliśmy w „Sztafecie”. Przez jakiś czas, w trzech urzędowaliśmy choćby w jednym redakcyjnym pokoju. To tu Zbyszek miał swoje sportowe i poetyckie archiwum, złożone w wielkich szafach.

Jak na „staroświeckiego” dziennikarza gwałtownie przyswoił sobie rewolucję technologiczną, gdy w 1995 r. maszyny do pisania zostały zastąpione w „Sztafecie” przez komputery. Po przeprowadzce redakcji na I piętro hotelu „Metalowiec”, siedziałem ze Zbyszkiem w jednym pokoju, pracując, na zmianę, na jednym komputerze. Jakoś musiał nam wystarczyć.

Zbyszek, wielki fan piłki nożnej, już wcześniej pisał wtedy w „Sztafecie” choćby o najniższych klasach rozgrywkowych w naszym okręgu (A, B, C klasy), Tego nikt inny wówczas nie podawał. Miał swój wielki zeszyt z nazwiskami i telefonami, bo komórek i Internetu jeszcze nie było.

Ileż to dziennikarskich i towarzyskich wypraw/biesiad odbyliśmy razem. Mieliśmy swoje ulubione miejsca, rewiry i zaprzyjaźniony krąg osób. A przy okazji wejścia „Sztafety” do Nowej Sarzyny i Leżajska, poznaliśmy też od kuchni sławetny sarzyński „Sajgon”, czyli tamtejszą restaurację, o której tyle opowiadał.

Zbyszek był też namiętnym grzybiarzem. W sezonie, wracając ze Stalowej Woli do Nowej Sarzyny, lubił np. wysiąść jeden przystanek wcześniej, na stacji PKP w Łętowni, a resztę drogi pokonywał lasem, zbierając oczywiście grzyby.

Palaczem był równie namiętnym. Gdy ktoś zachęcał Go do rzucenia papierosów, odpowiadał: – Rzucę, ale razem z oddychaniem! No i tak faktycznie się stało.

Miłośnik westernów

Dopiero na pogrzebie dowiedziałem się natomiast, iż Zbyszek był także wielkim miłośnikiem westernów. Ależ się poeta maskował!

– Poeta dwojga imion – tak żartobliwie o Zbyszku mawiał Janusz Kotulski, swego czasu w Stalowej Woli „postać ogólnie znana”. – Dobra dusza, może zbyt otwarty wobec innych. Uduchowiony, przerosło go życie czasami, dopadły różne problemy. Kochajmy artystów, kochajmy poetów – tak wspominał Go, gdy powiedziałem mu o śmierci Zbyszka.

Umarł poeta i… coś się stało. Zbychu! Mam nadzieję, iż niebiańskiego tlenu masz teraz pod dostatkiem.

Zbyszek Janusz we wspomnieniu Dionizego Garbacza

Serce twórcy oddał Stalowej Woli

Kiedy w 1992 roku miałem w ramach prywatyzacji stalowowolskiego kombinatu hutniczo-mechanicznego stworzyć wydawnictwo na bazie zespołu redakcyjnego gazety zakładowej Huty funkcjonującego w czasach reżymu Jaruzelskiego – tylko Zbigniew Janusz wsparł moje działania. Reszta dziennikarzy odmówiła współpracy, tworząc swoją, nową gazetę.

Pomoc Zbyszka Janusza na początku tworzenia wydawnictwa była dla mnie znacząca. Ale moje kontakty ze Zbyszkiem zaczęły się parę lat wcześniej. W czasie, gdy w Polsce jeszcze funkcjonowała cenzura, w 1990 roku wydrukowałem w swoim nielegalnym wydawnictwie zbiór poezji Zbyszka Janusza zatytułowany „Sanktuarium”. To był zaczątek utworzenia w Stalowej Woli środowiska literackiego. Twórcą jego i ojcem chrzestnym był właśnie Zbyszek Janusz. Co ciekawe, tworzył je w Stalowej Woli, a przecież mieszkał w Nowej Sarzynie!

W jego i mojej głowie zrodził się pomysł wydania pierwszego almanachu poetyckiego, w którym znalazłyby się utwory poetyckie autorów ze Stalowej Woli i regionu. Wtedy powstał almanach poetycki „Spojrzenia”, jego duszą był de facto Zbyszek Janusz. Potem były następne „Spojrzenia” i nowe publikacje poetów ze stalowowolskiego regionu, przede wszystkim w Wydawnictwie Sztafeta. Zawsze nad nimi czuwał Zbyszek. Nic dziwnego, iż pierwszym laureatem literackiej nagrody Stalowej Woli „Gałązka Sosny” był właśnie Zbyszek Janusz z Nowej Sarzyny, ale który serce twórcy oddał Stalowej Woli.

Idź do oryginalnego materiału