Waldemar Wspaniały: Serce boli na widok Zaksy. Nie tylko mnie

5 miesięcy temu

Łukasz Baliński: Przed ostatnią kolejką sezonu zasadniczego i meczem w Jastrzębiu wierzył pan jeszcze w play off?

Waldemar Wspaniały: Jestem człowiekiem sportu całe życie, byłem zawodnikiem, trenerem, wciąż udzielam się w tej sferze. Tak, pomimo wątpliwości wiara była, niemniej coraz mniejsza. Tym bardziej, iż jestem też realistą i widziałem, jaka przed finiszem była dyspozycja ekipy z Jastrzębia, a jaka kędzierzynian. Wierzyłem, bo różne rzeczy się mogą zdarzyć w sporcie, i choćby były pewne nadzieje w trakcie meczu, ale gwałtownie zostały zweryfikowane.

Waldemar Wspaniały. Fot. Materiały PZPS.

– Jak się potem jednak okazało, choćby wygrana w tym spotkaniu Zaksie nic by nie dała. Problem bowiem leżał nie tylko w ostatniej kolejce.

– No właśnie. Najgorsze dla mnie w tej całej sytuacji, która była na finiszu tego sezonu, to fakt, iż wystarczyło wygrać dwa mecze u siebie i do „ósemki” by się załapali. Niestety, tak się nie stało. Serce boli, nie tylko mnie, ale i wszystkich kibiców Zaksy, którzy na pewno będą to przeżywać i to jeszcze długo, bo ja nie pamiętam takiej sytuacji, by drużyna tego klubu nie weszła do play off lub nie walczyła w grupie mistrzowskiej.

– Ostatni raz miało to miejsce w debiutanckim sezonie w elicie, czyli blisko 30 lat temu.

– Sam pan widzi, jaki to szmat czasu. A tak to grała o te najwyższe cele, ale w końcu przyszedł i tego kres. Tym bardziej mam w tym wszystkim jeszcze większy szacunek dla fanów, którzy pomimo tego, iż też mieli wątpliwości, to jeździli do końca za chłopkami i wierzyli w awans do ćwierćfinału. Wychodzi więc na to, iż jedyny plus tego sezonu to wygranie superpucharu.

– To jak pan ocenia to, co się dzieje, a raczej co się stało z Zaksą?

– Od pewnego czasu słyszę, iż ten czy tamten zawalił, iż prezes to czy tamto zrobił źle, ale ja zbyt długo żyję w siatkówce, żeby tak łatwo to wszystko tłumaczyć. W grach zespołowych, gdy się kończy jakiś okres, np. sezon ligowy, niezależnie od tego, czy z wypełnionym planem, czy nie, to warto, by każdy, kto brał udział w danych zadaniach: zawodnik, trener, prezes, podszedł do lustra, spojrzał w nie i zadał sobie pytanie: „Czy zrobiłem wszystko, żeby było dobrze?”. I wydaje mi się, iż w tym momencie szczególnie potrzeba takiej samooceny ludzi. Tak dużo różnych rzeczy się wydarzyło w tym sezonie. Zaczęło się oczywiście od kontuzji, ale były różne inne sytuacje. Organizacyjne i nie tylko. Wynik sportowy przecież nie jest tylko efektem pracy na treningach, bo to jest cała otoczka organizacyjno-sportowa, która jest bardzo ważna wokół zawodowych klubów.

Fot. Łukasz Baliński

Jeżeli chce się wygrywać, to wszyscy muszą być bardzo zaangażowani. W omawianym tu przypadku stało się i już nie odstanie. Co nie znaczy, iż nie powinna zostać przeprowadzona stosowna analiza. Przede wszystkim przez trenerów, którzy do końca byli zespole. Jak również analiza organizacyjna. Nie można zostawić wszystkiego na zasadzie „Polacy, nic się nie stało”. Ja sobie choćby nie wyobrażam, iż można byłoby tego nie zrobić. Natomiast należy zamknąć ten etap i jak to się ładnie mówi – wyciągnąć wnioski, ale żeby to faktycznie było konstruktywne, żeby wynikała z tego jakaś nauka, tak, by były odpowiednie zmiany, np. w kwestii transferów czy budowania zespołu na przyszłe lata.

– Podrążmy jednak trochę: pech, kontuzje, niesnaski. Przemęczenia na finiszu już bym nie liczył, bo od 10 lutego do 6 kwietnia, czyli w 55 dni rozegrali 10 meczów, a przegrali sześć ostatnich. Co zawiodło?

– Nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie, bo nie byłem w środku. Mam tylko ogólne pojęcie, a to za mało. Natomiast największa wiedza płynie z szatni, z treningów, z odpraw i z tego, co dzieje się w trakcie meczu z bliska. I tylko trenerzy mają tego typu informacje albo powinni mieć. Jest tyle składowych tej sytuacji, jaka się zdarzyła, iż trudno powiedzieć. Bo znowu wrócilibyśmy do kwestii „ten czy tamten zawalił”. Trzeba pamiętać, iż tyle, ile się zdarzyło w tej drużynie przez pół roku, to ciężko porównać z jakąkolwiek inną ekipą. Ktoś może też powiedzieć, iż ostatni miesiąc grali „optymalną szóstką”, którą wygrali Ligę Mistrzów, ale co z tego? o ile przegrali sześć meczów z rzędu na finiszu, to znaczy, iż psychicznie, sportowo i po prostu siatkarsko ich forma poszła w dół, byli słabsi. I taka jest brutalna prawda.

– Atmosfera wokół zespołu była jednak fatalna. Różne rzeczy się mówiło, łącznie z tym, iż do szatni miał wtargnąć były prezes klubu Piotr Szpaczek.

– Na personalia mnie pan nie naciągnie. Niemniej, ja zawsze będę brał w obronę zawodników. I zawsze w mojej karierze trenerskiej tak było, iż oni byli dla mnie najważniejsi. Ale też muszą zrozumieć, iż nie są pępkiem świata, iż może się zdarzyć coś, na co sami będą musieli po prostu odpowiednio zareagować. Odwrócę tutaj trochę sytuację: przez lata ostatnich sukcesów Zaksy dziennikarze dzwonili i pytali, na czym polega jej fenomen. Próbowałem tłumaczyć, nie znając oczywiście do końca wszystkiego, iż liczy się atmosfera, chemia w zespole, odpowiednio dobrana szatnia. To często są składowe, jako trener uważam wręcz, iż ważniejsze, niż dyspozycja sportowa, bo później, kiedy masz czystą głowę, to wszystko przychodzi ci łatwiej na boisku.

Fot. Łukasz Baliński

Teraz coś zostało zakłócone i to miało przełożenie na wyniki. Tych czynników było jednak sporo i nie ma co już tego rozdrabniać. Nie można jednak tego wszystkiego zostawić bez analizy całego sezonu, ale tym powinni zająć się odpowiedni ludzie w klubie. Jest prosta zasada w grach zespołowych: wygrywają wszyscy i przegrywają wszyscy. Zmieniają się przepisy, sprzęt, piłki, ale ta zasada jest święta, dopóki sport zespołowy będzie istniał. 15 lat byłem zawodnikiem, dwa razy dłużej trenerem i dalej powtarzam to ludziom, także tym z którymi prowadzę projekt szkolenia młodzieży.

– Zwolnienie Tuomasa Sammelvuo też nie było zbyt fortunne. Przynajmniej czasowo, bo tydzień wcześniej by się obroniło. Tymczasem podziękowano mu tuż po dwóch wygranych: w Lidze Mistrzów i podczas derbów w Nysie.

– Tu zdecydowanie musiały zagrać emocje. Takie ruchy robi się wtedy, kiedy faktycznie są do tego powody. A tu było tak, iż trener wygrał dwa mecze z rzędu i go zwolnili. Dla mnie, jako dla osoby, która w tym fachu tyle pracowała, to było zupełnie niezrozumiałe.

– Transfery w PlusLidze też są za gwałtownie ogłaszane. Raz, iż nie służy to konsolidacji zespołu, a dwa – w razie wpadek – rodzi spiskowe teorie.

– Za moich czasów było tak, iż transfery dopiero wtedy były ogłaszane, kiedy rozgrywki się kończyły. Jestem absolutnie przeciwko temu, co się dzieje teraz pod tym względem. Nie może być tak, iż liga się zaczyna któregoś tam października, a w listopadzie już mówią, kto gdzie przechodzi. To stanęło na głowie. Ktoś musi z tym zrobić porządek.

– A propos transferów. Liderem „nowej Zaksy” miałby być Bartosz Kurek. To dobry pomysł, czy z racji problemów ze zdrowiem miałby być już raczej mentorem dla młodszych graczy?

– Znając Bartka, to będzie on liderem zarówno w szatni, jak i na boisku. Innego wyjścia nie widzę, pomimo tego, iż swoje lata ma. Choć jego przyjście nie zostało jeszcze w jakiś sposób potwierdzone przez klub, to już tajemnica poliszynela i cała Polska o tym wie. Nie chcę jednak mówić bardziej o personaliach, bo to jest rola pani prezes i nowego trenera. To wszystko – kto zostaje, kto odchodzi – zostanie prawdopodobnie ogłoszone, jak się skończy ten sezon.

– Co teraz z Zaksą? Szybka odbudowa, czy jednak czekają nas chude lata?

– Jakby nie było, dużo mówi się i pisze o sytuacji sponsora. Na razie zatem życzę całemu klubowi spokoju, tak, by się wszystko unormowało. I jeżeli tak się stanie, to potem będzie jeszcze dużo czasu do rozpoczęcia nowego sezonu, żeby to wszystko odpowiednio poukładać.

– Wielka ZAKSA jeszcze wróci?

– Jestem przekonany, iż tak. Klub po tym pierwszym złotym okresie na przełomie wieków czekał 13 lat na kolejne mistrzostwo Polski i się doczekał. A potem przyszła jeszcze lepsza era z triumfami w Europie. I ci zawodnicy i trenerzy będą mieć w swoim CV, iż pracowali w klubie, który trzy razy z rzędu wygrał Ligę Mistrzów. Najzwyczajniej rządził europejską siatkówką. To zostanie już na całe życie. Bo to wcale nie jest jest takie oczywiste, iż gdyby grali gdzie indziej, to by wygrali to, co wygrali.

Fot. Materiały CEV

Przed pierwszą wygraną Zaksy w Lidze Mistrzów wygrać Puchar Europy spośród polskich klubów udało się tylko Płomieniowi Milowice. W którym grałem. I dziennikarze cały czas dzwonili i pytali mnie oraz moich kolegów z boiska, kto i kiedy to powtórzy. Co roku przez ponad 40 lat to samo. Ale to świadczy o tym, jak ludzie, środowisko długo oczekiwali na to. I w końcu Zaksa nas z tego zwolniła (śmiech).

– Tymczasem obok problemów Zaksy Stal Nysa radzi sobie dość przyzwoicie. Młody skład, trener na dorobku, a play off udało się osiągnąć.

– Niech walczą chłopaki i reprezentują Opolszczyznę. W końcu rzadko kiedy się zdarza, żeby w małym regionie były dwa tak mocne kluby w tak silnej lidze. Trzymajmy kciuki za Stal tym razem, bo co nam zostało. Przynajmniej, żeby oni awansowali do czwórki. Tym bardziej, iż Daniela Plińskiego bardzo lubię i mam nadzieję, iż chłopaki sobie poradzą. Potencjał w tym zespole jest.

***

Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.

Idź do oryginalnego materiału