Wielki Test Mobilności Miejskiej 2024 – relacja uczestnika

2 miesięcy temu

Warszawa uważana jest za miasto bardzo nieprzyjazne komunikacyjnie. Wiecznie rozkopane, zakorkowane, takie, w którym adekwatnie nie ma idealnego środka lokomocji. Jak jest rzeczywiście? Czy da się w miarę gwałtownie i sprawnie dojechać z jednego miejsca w drugie? A jeżeli, to czym – samochodem, autobusem, a może rowerem? Na te pytania próbuje odpowiedzieć Wielki Test Mobilności Miejskiej, organizowany już po raz drugi przez firmę Arval. Wyniki zeszłorocznego testu wskazały jako najszybszy samochód elektryczny, co nie dziwi (przywilej korzystania z buspasów), a jako najtańszy – rower. To też nic dziwnego, bo za jazdę rowerem nie płacimy w ogóle, chyba iż ktoś zechce obliczyć koszty amortyzacji.

Czym szybciej – samochodem spalinowym, elektrycznym, rowerem, skuterem czy komunikacją?

Zaproszony do udziału w tegorocznym teście nie wahałem się ani chwili. W końcu po Warszawie poruszam się codziennie, czasem na całkiem sporych dystansach. Po chwili zastanowienia jako środek transportu wybrałem komunikację miejską. Jeżdżę głównie samochodem, ale czasami świadomie wybieram tramwaj lub metro. Głównie wtedy, gdy muszę pojechać do zatłoczonego centrum. Unikam korków, poszukiwania miejsca parkingowego, a przede wszystkim – nerwów. Wysiadam z tramwaju i po prostu idę sobie, dokąd zechcę. Do testu wybieram zatem komunikację. Za jedyne 4,40 zamierzam przejechać pół miasta.

Z ul. Marsa do Centrum – ja pojechałem komunikacją miejską

Mój punkt startowy znajduje się na ulicy Marsa – to daleki Gocławek tuż przy granicy z Marysinem Wawerskim. Muszę dojechać na Wolę, na ulicę Giełdową, w okolice Ronda Daszyńskiego. Spora odległość, ale w rzeczywistości wcale nie taka straszna. Tuż przy punkcie startu mam przystanek autobusu linii 520, którym zamierzam dojechać do Świętokrzyskiej i przesiąść się na dwie stacje do metra M2. Według rozkładu autobus powinien jechać pół godziny. Przyjechał (zasilany CNG, więc niskoemisyjny) spóźniony o 2 minuty, bywa gorzej. Po drodze napotkaliśmy tylko dwa spowolnienia – jedno u zbiegu Ostrobramskiej i Al. Stanów Zjednoczonych, drugie na wysokości budowy (chyba porzuconej) wiaduktu przy Saskiej. Jednak w obu miejscach autobus dość sprawnie przebił się na buspas i z pewną satysfakcją patrzyłem na samochody stojące w korku.

Rozkład okazał się jednak nadmiernie optymistyczny – po 30 minutach dojechaliśmy dopiero do placu Konstytucji. Ogólne opóźnienie wyniosło 6 minut. Reszta podróży to już żaden kłopot – w metrze spędziłem dosłownie 4 minuty. Z Ronda Daszyńskiego pozostało mi do przejścia kilkaset metrów. Tu też złapałem dwie minuty opóźnienia, ale już z własnej winy – ta część Warszawy zmieniła się w ciągu ostatnich lat tak bardzo, iż po prostu zgubiłem się w gąszczu nowych budynków, poszedłem trochę za daleko i musiałem wracać. Generalnie od wyjścia z punktu startu do wejścia na metę upłynęła równo godzina. Czy to dużo – i tak, i nie. Samochód elektryczny na mecie pokazał się jako pierwszy, ale zanim kierowca znalazł miejsce do parkowania i fizycznie „odbił kartę” do mety dotarł… elektryczny skuter, który po prostu stanął pod samymi drzwiami.

Wnioski…

Wyniki jazdy z innych punktów startowych będą zawarte w raporcie (za mniej więcej dwa tygodnie), ale od uczestników słyszałem, iż najłatwiej miał zawodnik jadący komunikacją z Bemowa. Po prostu poszedł do metra, wsiadł, i wysiadł (tak jak ja) na Rondzie Daszyńskiego. Zajęło mu to kilka ponad 20 minut. Wnioski – nie zawsze i nie na każdej trasie samochód będzie najszybszy. A na pewno będzie najdroższy. W przyszłym roku jednak pojadę z innego punktu i chyba jednak samochodem…

Bartosz Ławski

Zdjęcia: materiały prasowe organizatora

Pozostałe wiadomości tutaj

Jeśli podoba Ci się Overdrive i to co robimy, to będzie nam miło jeżeli będziesz nas wspierać za pośrednictwem PATRONITE. Poza naszą wdzięcznością uzyskasz też dostęp do dodatkowych materiałów i atrakcji.

Idź do oryginalnego materiału