Zakaz cofnięty, ale portfele i tak ucierpią! Ukryta kara za stare auta

12 godzin temu

Nowy podatek? Nie tym razem, ale i tak zapłacisz więcej za stare auto. Rząd wycofuje się z nowej opłaty, ale kierowcy nie mają powodów do radości. Z pozoru to dobra wiadomość – rząd nie wprowadzi nowego podatku od rejestracji używanych samochodów, który media okrzyknęły już mianem „podatku Morawieckiego”.

Fot. DALL·E 3 / Warszawa w Pigułce

Jednak za kulisami trwa cicha operacja, która może zakończyć się boleśniej niż pierwotna propozycja. Zamiast nowej opłaty, kierowcy zapłacą więcej w ramach już obowiązujących kosztów. A to oznacza, iż koniec podatku jest tylko pozorny.

Nowe kwoty, stara intencja

Polska musi dostosować się do zobowiązań unijnych, które nakazują ograniczenie napływu starych, emisyjnych pojazdów. Te założenia klimatyczne miały zostać zrealizowane przez nowy podatek uderzający w posiadaczy starszych aut. Po burzliwych reakcjach społecznych i politycznej krytyce rząd wycofał się z projektu. Ale nie z jego celu.

Zamiast wprowadzać nową opłatę z nazwą, która budzi emocje, resort finansów postawił na inne rozwiązanie. Wzrosną już istniejące koszty rejestracji. Oficjalnie – by dostosować je do warunków środowiskowych. W praktyce – by nie rezygnować z wpływów i jednocześnie uniknąć kolejnego protestu społecznego.

Ukryta podwyżka, którą zapłacą najbiedniejsi

Wszystko wskazuje na to, iż najbardziej odczują to osoby, które kupują starsze samochody – głównie mniej zamożni obywatele. Nowe auta wciąż są poza zasięgiem wielu Polaków, zwłaszcza w mniejszych miejscowościach. A to właśnie oni najczęściej sprowadzają używane pojazdy z Niemiec czy Francji, często starsze niż dziesięć lat.

Eksperci ostrzegają, iż to forma obejścia pierwotnej koncepcji – zamiast jednej widocznej opłaty, kierowcy będą obciążeni kilkoma mniejszymi, mniej zauważalnymi kosztami. W efekcie cała operacja nie zmniejszy liczby rejestracji starych aut, a jedynie dodatkowo obciąży portfele obywateli.

Internet reaguje – „zrezygnowali tylko z nazwy”

W mediach społecznościowych zawrzało. Pojawiły się głosy, iż to typowy zabieg PR-owy – zrezygnowano z podatku z nazwą, która źle się kojarzy, ale w zamian podniesiono inne opłaty, tak by finalnie i tak uzyskać ten sam efekt fiskalny. Internauci nie mają złudzeń: rząd chciał uniknąć politycznego skandalu przed wyborami, ale nie porzucił samej idei obciążania kierowców.

Niektórzy komentatorzy już teraz mówią o „kamuflowanym podatku”, który w kolejnych latach może być stopniowo podnoszony. Tym bardziej iż walka z emisją CO₂ i dostosowanie do unijnych regulacji nie zniknie z agendy politycznej.

Będzie więcej? Eksperci ostrzegają przed kolejnymi zmianami

Nieoficjalnie mówi się, iż to dopiero pierwszy krok. W planach mogą być kolejne zmiany – choćby opłaty środowiskowe przy przeglądach technicznych, limity emisyjności przy pierwszej rejestracji czy wzrost akcyzy dla starszych pojazdów z silnikami spalinowymi. Wszystko to może wejść w życie stopniowo – bez medialnego szumu, ale z realnym wpływem na kieszeń obywatela.

Dla kierowców to jasny sygnał: choćby jeżeli podatku nie nazwano wprost, skutki będą odczuwalne. I choć na papierze wygrali bitwę, wojna o stare samochody i prawo do taniego transportu dopiero się zaczyna.

Źródło: forsal.pl/warszawawpigulce.pl

Idź do oryginalnego materiału