„Zielony Ład nie może być straszakiem” [WYWIAD]

19 godzin temu
Zdjęcie: https://www.euractiv.pl/section/all/interview/zielony-lad-nie-moze-byc-straszakiem-wywiad/


„Cel 90-procentowego zmniejszenia emisji powinien odnosić się do całej UE, ale powinien zakładać, iż nie każdy kraj będzie w stanie w takim samym stopniu się do niego przyczynić. To będzie trudne – szczególnie w obecnym klimacie politycznym w Europie”, mówi w rozmowie z EURACTIV.pl dr Szymon Kardaś, analityk ds. energetycznych w European Council of Foreign Relations.

Aleksandra Krzysztoszek, EURACTIV.pl: W ubiegłym tygodniu Komisja Europejska przedstawiła propozycję wieloletniego budżetu UE na lata 2028-2034. Czy Pana zdaniem to propozycja dobra dla klimatu? Około jednej trzeciej środków przez cały czas ma być przeznaczona na transformację energetyczną, ale widać wyraźne przesunięcie akcentów w stronę wsparcia przemysłu.

Dr Szymon Kardaś: Po pierwsze pozytywnie należy ocenić to, iż propozycja nowego budżetu jest znacznie ambitniejsza pod względem całkowitej puli środków zaplanowanych do wydatkowania w nowej perspektywie. Warto zwrócić uwagę, iż mówimy o prawie 2 bilionach euro, czyli o znaczącym wzroście w porównaniu z 1,2 biliona w obecnej perspektywie budżetowej. To robi różnicę.

Po drugie w tej propozycji zaakcentowano konieczność inwestowania w obszary o kluczowym znaczeniu dla przyszłości Unii Europejskiej – zarówno z punktu widzenia Wspólnoty jako całości, jak i poszczególnych państw członkowskich. Mam tu na myśli przede wszystkim sektor obronny i inwestycje w rozwój własnych zdolności zbrojeniowych – zarówno unijnych, jak i krajowych – a także elementy związane z szeroko rozumianą konkurencyjnością i konkurowaniem z innymi globalnymi graczami, jak Stany Zjednoczone czy Chiny.

W tym sensie propozycja Komisji zawiera dwa zasadnicze, strategiczne komponenty. Nikt dziś nie kwestionuje wagi bezpieczeństwa i potrzeby inwestowania w zdolności obronne, szczególnie w kontekście trwającej wojny tuż za naszą wschodnią granicą, co do której nie wiemy, kiedy się ona zakończy. To, iż kwestie te uwzględniono w budżecie, jest więc bardzo istotne. Równie istotny jest jednak komponent dotyczący konkurencyjności Unii. To także jeden z fundamentów tej propozycji.

Jeśli zaś chodzi o agendę energetyczno-klimatyczną, to moim zdaniem wnioski płynące z propozycji Komisji są dość pozytywne. Kiedy Unia zaczyna odmienianie przez wszystkie przypadki słowa „konkurencyjność”, oznacza to również inwestycje w technologie, które mają przyspieszać transformację energetyczną.

KE przewiduje wsparcie dla rozwoju europejskich technologii, europejskiego przemysłu, który – by być konkurencyjnym – musi bazować na nisko- lub zeroemisyjnych źródłach energii. To dość dobra wiadomość dla tych, którzy liczą na przyspieszenie unijnych i krajowych działań w zakresie transformacji energetycznej.

Jednocześnie znika LIFE – jedyny niezależny mechanizm finansowania działań na rzecz środowiska w UE. Jak Pan ocenia decyzję o jego likwidacji?

Pamiętajmy, iż mamy do czynienia z propozycją, nie z decyzją ostateczną. W tej propozycji uwzględniono elementy związane z polityką energetyczną, środowiskową i klimatyczną. Wynika to z ogólnej filozofii leżącej u podstaw tego budżetu – ma on być bardziej skonsolidowany, bardziej przejrzysty i lepiej zarządzany pod względem wydatkowania środków.

W tym sensie łączenie różnych, dotychczas rozproszonych strumieni finansowania może być pozytywne. Musimy jednak pamiętać, iż to dopiero początek procesu negocjacyjnego. Pytanie, jaki będzie ostateczny efekt tych negocjacji i jak zareagują państwa członkowskie – bo już teraz, z kluczowych stolic, jak Berlin, płyną głosy sceptyczne. To oznacza, iż rozmowy będą trudne – nie tylko o całym budżecie, ale i o jego poszczególnych komponentach.

Jeśli jednak filozofia konsolidacji zostanie utrzymana, musimy dokładnie przyjrzeć się temu, jakie w praktyce będą konkretne środki przeznaczone na poszczególne obszary – np. klimatyczne, środowiskowe czy energetyczne. Sama likwidacja dotychczasowych instrumentów nie musi być niczym złym, pod warunkiem, iż przedstawi się realną i ambitną propozycję utrzymania wysokiego poziomu finansowania działań klimatycznych.

A jak propozycja Komisji Europejskiej wygląda z perspektywy Polski jako kraju zmagającego się z dużymi wyzwaniami w zakresie transformacji klimatycznej?

Polska rzeczywiście znajduje się w specyficznej sytuacji. Nasza gospodarka przez cały czas jest w dużym stopniu uzależniona od paliw kopalnych – zwłaszcza w zakresie produkcji energii elektrycznej i ciepłownictwa. Pojawiają się oczywiście coraz bardziej optymistyczne sygnały o rosnącym udziale OZE w miksie energetycznym. Czasem mamy wręcz bardzo dobre dane z konkretnych dni czy okresów, ale jeżeli spojrzymy na całość, na dane roczne, to zależność od węgla wciąż utrzymuje się na wysokim poziomie.

W tym sensie Polska jest w innym punkcie niż państwa, które w większym stopniu zdekarbonizowały swoje systemy energetyczne. Nasza ścieżka transformacji wygląda inaczej i wymaga odrębnego podejścia.

To oznacza potrzebę bardzo wyraźnej, długofalowej wizji strategicznej. Z aktualizacji Krajowego Planu na rzecz Energii i Klimatu wynikają ambitne cele dotyczące przyspieszenia transformacji, ale przez cały czas czekamy na nową wersję polskiej strategii energetycznej. Być może trwająca właśnie rekonstrukcja rządu i powołanie Ministerstwa Energii umożliwią wreszcie wypracowanie takiej spójnej, długoterminowej koncepcji.

Oczywiście z tej perspektywy Polska ma sporo do zrobienia na poziomie krajowym. Przede wszystkim potrzebna jest jasna, spójna wizja strategiczna tego, jak widzimy transformację energetyczną – w jakim tempie ma ona przebiegać i na jakich technologiach się opierać.

Wiemy, iż z aktualizacji Krajowego Planu na rzecz Energii i Klimatu wynikają ambitne założenia dotyczące przyspieszenia tego procesu, ale wciąż czekamy na aktualizację strategii energetycznej Polski. Być może rekonstrukcja rządu i powołanie Ministerstwa Energii, a co za tym idzie, próba konsolidacji różnych obszarów związanych z energetyką w ramach jednego resortu, przełożą się na wypracowanie bardziej przejrzystej i kompleksowej wizji działań na najbliższe lata – zwłaszcza w kontekście dekarbonizacji i przyspieszania transformacji energetycznej.

Na tle innych państw UE Polska jest w trudniejszym położeniu. Dlatego oczekiwanie, iż nowy budżet unijny będzie też źródłem wsparcia dla transformacji energetycznej, jest całkowicie uzasadnione. Wyzwaniem będzie jednak pogodzenie różnych interesów, z którymi Polska wchodzi do negocjacji. Z jednej strony chcemy pozyskać jak najwięcej środków na transformację energetyczną, ale z drugiej – zależy nam także na utrzymaniu odpowiedniego poziomu finansowania Wspólnej Polityki Rolnej. I to nie jest tylko nasz postulat – podobne stanowisko ma chociażby Francja.

Do tego dochodzi kontekst polityczny. W całej Europie politycy funkcjonują dziś w zasadzie w ciągłej kampanii wyborczej. W Polsce mamy co prawda dwuletnią przerwę między wyborami, ale przecież pozostały tylko dwa lata do kolejnego głosowania. Ten okres mniej więcej zbiegnie się z końcową fazą negocjacji nowej perspektywy budżetowej. To będzie czas, w którym Polska z pewnością będzie zabiegać o jak najlepsze warunki finansowe.

Kluczowym dla nas obszarem będzie to polityka spójności. W ramach nowego budżetu trzeba będzie powalczyć o utrzymanie instrumentów wsparcia, które są szczególnie istotne z punktu widzenia rozwoju regionalnego.

Biorąc zatem pod uwagę te trzy strategiczne obszary – politykę rolną, spójności i transformację energetyczną – Polska będzie miała trudne zadanie negocjacyjne – zwłaszcza iż jednym z głównych zarzutów wobec nowej propozycji Komisji jest wielkość proponowanego budżetu. Z Berlina popłynął jasny sygnał, iż Niemcy nie są skłonne zwiększać swojego wkładu do unijnego budżetu. Zobaczymy więc, czy ta ambitna propozycja Komisji ma szansę się utrzymać, a jeżeli nie – jaką gotowość do kompromisu wykażą państwa członkowskie, zwłaszcza te największe płatnicy netto.

Z jednej strony mamy pewną przewagę – to właśnie Polak pełni funkcję komisarza ds. budżetu. Z drugiej – nasza prezydencja w Radzie UE już się zakończyła, a najważniejszy etap negocjacji przypada na okres, gdy przewodnictwo w Radzie sprawują inne państwa.

Owszem, fakt, iż komisarzem ds. budżetu jest Polak, może być korzystny. Ale trzeba pamiętać, iż każdy komisarz reprezentuje interes całej UE, nie tylko swojego kraju. Będzie też poddany silnym naciskom – zarówno wewnętrznym, jak i zewnętrznym. Już na etapie przygotowań do przedstawienia propozycji nowego budżetu pojawiły się napięcia wewnątrz samej Komisji Europejskiej. To opóźniło jej prezentację w Parlamencie Europejskim.

To pokazuje, iż spór nie ograniczy się tylko do państw członkowskich. Będzie toczył się również wewnątrz instytucji unijnych – w Komisji, Radzie i Parlamencie. A wszystko to w kontekście krajowych cykli wyborczych, które wpływają na postawy rządów. To nie jest specyfika wyłącznie Polski – w każdym kraju politycy albo przygotowują się do wyborów, albo właśnie je mają za sobą. Tego czynnika nie da się zignorować.

Kontekst polityczny jest zawsze istotny, więc siłą rzeczy będzie wpływał na przebieg negocjacji zarówno wewnątrz samej Komisji, między unijnymi instytucjami, jak i między państwami członkowskimi. To będzie naprawdę trudny proces.

Wspomniał Pan o Wspólnej Polityce Rolnej, w odniesieniu do której Komisja Europejska stara się przejść od modelu opierającego się na ścisłych normach do systemu opartego na zachętach. Czy to dobry kierunek? A może jednak oznacza on ograniczenie unijnych ambicji w zakresie zielonej transformacji?

Jeśli stajemy przed dylematem, czy Unia powinna iść w stronę zaostrzania regulacji, czy raczej opierać się na pozytywnych zachętach, to moim zdaniem w obecnej sytuacji, zarówno jeżeli chodzi o agendę klimatyczno-energetyczną, jak i nastroje społeczne w Europie, jedyną realistyczną drogą jest ta druga opcja. Jednym z kluczowych problemów w realizacji unijnych polityk klimatycznych i energetycznych jest ich wizerunek i sposób, w jaki są postrzegane przez obywateli i rządy państw członkowskich. jeżeli chcemy poparcia dla tych działań, musimy brać to pod uwagę.

Faktem jest, iż Europejski Zielony Ład, którego elementem są także działania w obszarze polityki rolnej, stał się w ostatnich latach swoistym chłopcem do bicia. To hasło, które często przywołuje się jako straszak: jeżeli ktoś wygra, to będzie Zielony Ład, jeżeli wygra ktoś inny – Zielonego Ładu nie będzie. Tę narrację obserwowaliśmy choćby w Polsce, chociażby w ostatniej kampanii wyborczej i debatach prezydenckich. Co znamienne, choćby kandydaci postrzegani jako proeuropejscy i progresywni mówili, iż „na Zielony Ład już nie ma zgody”.

To pokazuje, iż wizerunek całej koncepcji transformacji unijnej gospodarki w kierunku neutralności klimatycznej do 2050 roku poniósł ogromne fiasko. Mam na myśli fiasko informacyjne – zawiodła polityka komunikacyjna i wyjaśnianie, po co adekwatnie ta agenda została stworzona. Bo jeżeli dziś Zielony Ład budzi w społeczeństwach wielu państw negatywne skojarzenia, jeżeli utożsamia się go przede wszystkim z zakazami, nakazami, karami, obowiązkami sprawozdawczymi i ogólnie z obciążeniami – to znaczy, iż coś poszło bardzo nie tak.

Zamiast być postrzeganym jako szansa, Zielony Ład jawi się jako zbiór uciążliwości. Mówię tu o uproszczonym odbiorze społecznym – ale takim, który znajduje odzwierciedlenie w badaniach opinii publicznej. jeżeli będziemy brnąć dalej tą samą drogą, bez korekty podejścia, to w mojej ocenie donikąd nas ona nie zaprowadzi.

Obserwuję to także konkretnych działaniach związanych z transformacją energetyczną. Uważam, iż adekwatną ścieżką są rozwiązania oparte na zachętach: promowanie termomodernizacji budynków, rozwój OZE dzięki dofinansowaniom, programy wspierające instalację paneli fotowoltaicznych – wszystko to działa. Brakuje tylko jednego, podstawowego elementu: jasnego komunikatu, iż z tych polityk wynikają realne korzyści dla zwykłego obywatela.

Jeśli przeciętny obywatel – rolnik, przedsiębiorca czy po prostu ktoś mieszkający w domu jednorodzinnym – będzie miał poczucie, iż Zielony Ład wiąże się wyłącznie z obciążeniami, a nie niesie za sobą żadnych zysków, to nie tylko trudno będzie go przekonać do sensowności działań już wdrożonych, a co dopiero jeszcze ambitniejszych celów klimatycznych.

Tymczasem dziś sprzeciw wobec Zielonego Ładu staje się jednym z głównych paliw politycznych sił eurosceptycznych. jeżeli z tej sytuacji nie zostaną wyciągnięte wnioski, eurosceptycyzm będzie coraz większy – a to tylko utrudni osiąganie porozumień w takich kwestiach jak choćby budżet UE.

Kością niezgody jest również zaproponowany przez Komisję Europejską cel redukcji emisji o 90 proc. do 2040 roku. Budzi on duże kontrowersje wśród państw członkowskich. Czy w takiej sytuacji możliwy jest kompromis i co musiałoby się wydarzyć, by go osiągnąć?

To rzeczywiście cel bardzo ambitny. Oczywiście oceny jego wykonalności będą się różnić w zależności od sytuacji poszczególnych państw. Z polskiej perspektywy – i rząd powiedział to już w lutym 2024 roku, gdy pojawiły się pierwsze sygnały w tej sprawie ze strony KE – taki poziom redukcji w proponowanym horyzoncie czasowym może się okazać nierealistyczny. Wynika to z dużej zależności Polski od paliw kopalnych i punktu, w jakim w tej chwili się znajdujemy.

Z jednej strony dobrze, iż pojawiają się ambitne propozycje – jeżeli mamy osiągnąć neutralność klimatyczną do 2050 roku, musimy stymulować ten proces. Z drugiej strony cele nie mogą być dogmatyczne ani oderwane od realiów. Poszczególne kraje są w bardzo różnych punktach wyjściowych.

Negocjacje powinny być więc prowadzone w duchu możliwie szerokiego porozumienia. Chodzi o to, by jak najwięcej państw zgodziło się co do konieczności dalszych działań na rzecz neutralności klimatycznej, a dopiero potem – by ten ogólny cel rozbić na indywidualne ścieżki: takie, które będą przewidywać konkretne, realistyczne zobowiązania, uwzględniające specyfikę każdego państwa.

Cel 90-procentowego zmniejszenia emisji powinien odnosić się do całej Unii jako Wspólnoty, ale powinien zakładać, iż nie każdy kraj będzie w stanie w takim samym stopniu się do niego przyczynić. To będzie trudne – szczególnie w obecnym klimacie politycznym w Europie – ale gotowość do daleko idących kompromisów jest konieczna. W przeciwnym razie zamiast przyspieszenia transformacji grozi nam jej zahamowanie – zwłaszcza jeżeli kwestie klimatyczne przez cały czas będą wykorzystywane jako straszak przez partie budujące na tym swoją popularność.

Trzymanie się dogmatycznej ścieżki byłoby najgorszym rozwiązaniem. Dlatego potrzeba otwartości i elastyczności – jeżeli Unia ma utrzymać kurs na neutralność klimatyczną.

Z drugiej strony – nadchodzący szczyt COP w listopadzie wywiera na UE silną presję, by przez cały czas odgrywała rolę globalnego lidera klimatycznego.

Oczywiście, z jednej strony bardzo pożądane byłoby, gdyby Unia Europejska pozostała liderem – bo dobrze jest być liderem w słusznej sprawie. Z drugiej jednak strony pojawiają się uzasadnione pytania.

Po pierwsze czy zaakceptowanie tak ambitnego celu na poziomie całej Unii Europejskiej jest w ogóle realistyczne, biorąc pod uwagę różne punkty wyjścia państw członkowskich, takich jak Polska? Polska jest jednym z przykładów krajów, które znajdują się w trudniejszej sytuacji i dla których realizacja takiego celu w zaproponowanym horyzoncie czasowym może być wyjątkowo problematyczna.

Czy zatem warto deklarować coś, co okaże się niemożliwe do zrealizowania? Czy to nie podważa wiarygodności Unii Europejskiej jako lidera w działaniach na rzecz neutralności klimatycznej?

Druga kwestia dotyczy zmieniającego się kontekstu międzynarodowego. Po wyborach w Stanach Zjednoczonych zmieniła się konstelacja polityczna – administracja Donalda Trumpa wycofała się z porozumienia paryskiego, a podejście USA do kwestii klimatycznych stało się zdecydowanie bardziej sceptyczne.

To również rodzi pytania: czy Unia Europejska, działając w osamotnieniu i jednocześnie forsując cele, które mogą być mało realistyczne, rzeczywiście przyjmuje najlepszą możliwą strategię?

Uważam, iż nie powinniśmy rezygnować z podkreślania wagi dalszych działań – a choćby ich przyspieszania – na rzecz neutralności klimatycznej. Ale jednocześnie warto się zastanowić, czy formułowanie zbyt ambitnych, nierealistycznych celów rzeczywiście służy naszej wiarygodności jako lidera.

Nie chodzi o to, by ogłaszać ambitne plany, których potem nie będziemy w stanie zrealizować. Może lepiej byłoby trzymać się nieco mniej ambitnych, ale za to realnych celów – i budować swoją wiarygodność na ich skutecznej realizacji.

Idź do oryginalnego materiału