26 kwietnia. Potrzebne kolejne święto

niepoprawni.pl 10 godzin temu

Jak na razie w tym dniu na świecie obchodzone są tylko dwa – Światowy Dzień Własności Intelektualnej oraz… Dzień Widoczności Lesbijek. Moim zdaniem w tym dniu powinien być obchodzony Światowy Dzień Pokory Intelektualnej, potocznie zwany Dniem Głupiego Naukowca.

Cofnijmy się o ponad dwa wieki. Jest 26 kwietnia 1803 r. Na małe francuskie miasteczko L’Aigle (Normandia, departament Orne) spadł deszcz meteorytów. Co prawda na przestrzeni minionych wieków nie było to jedyne takie miejsce, ale wyróżnia je co innego. Masowość obserwacji pozwoliła wreszcie do zrozumienia, iż „kamienie czasem spadają z nieba”. Wcześniej bowiem astronomowie zgodnie twierdzili, iż wiara w meteoryty to… zabobon, zaś świadkowie zwyczajnie kłamią. Ba, choćby przesławna Francuska Akademia Nauk (założona w 1666 r. przez Ludwika XIV) wyśmiewała przesądy ludowe.

Od razu przypomina się inna historia, związana z Arystotelesem. Otóż ten wielki starożytny uczony, będący ostateczną wyrocznią naukową przez ponad tysiąclecie, napisał kiedyś, iż mucha ma cztery nogi. I tak zostało. Nikt bowiem nie pomyślał nawet, by móc sprawdzić Mistrza, choć muchy chodziły po mnichach pracowicie przepisujących dzieła greckiego Uczonego…

Na naszych oczach kwitnie kolejna wiara, rzekomo mocno podbudowana naukowo, klimatyzm.

Najkrócej – musimy ograniczać emisję tzw. gazów cieplarnianych (w tym dwutlenku węgla!) oraz wszelkich pyłów, bo jak stwierdził ongiś wicetusk Rafał Trzaskowski, planeta płonie!

Musimy ograniczać wszelkie emisje, ograniczać podróże, hodowlę itp. bo za moment zacznie brakować nam wody!

Takie twierdzenia są wystrzeliwane co chwilę. Oto były rzecznik Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, Antoni Styrczula (ten od przehandlowania wizerunku PAK w celach komercyjnych) wali fanatycznie:

Ten szkodnik Nawrocki prawie w każdym wystąpieniu pieprzy, iż węgiel „trzeba wydobywać i fedrować”. I nim palić, jakby nie dostrzegał katastrofy ekologicznej wokół siebie.

Niech ruszy tyłek i pojedzie w regiony gdzie wody pitnej już brakuje, a tylko będzie jeszcze gorzej.
A to za sprawą m.in. zmiany klimatu spowodowanej spalaniem paliw kopalnych, w tym, węgla.

(...)

Przyczyny niskiego zasobu wody są trzy.

Niskie sumy opadów atmosferycznych.

Duże parowanie.

I…..
I tu już nasza wina, nieracjonalna gospodarka wodna spowodowana błędami popełnianymi przez kolejne rządy.

Wow… Przyznam, iż tylu bzdur w stosunkowo krótkim tekście jeszcze nie czytałem. Zacznijmy od końca. Styrczula twierdzi, i to bez mrugnięcia powieką, iż powodem ubóstwa wodnego są niskie sumy opadów atmosferycznych połączone z dużym parowaniem.

Czyli co? Woda zamieniona w parę wodną jakimś cudownym sposobem ulatuje w przestrzeń kosmiczną, opuszczając trwale Ziemię?

Tymczasem już w podstawówce, bodaj pod koniec drugiej klasy, dzieci zaznajamiane są z obiegiem wody na Ziemi. Parowanie oznacza powstawanie chmur, które następnie skraplają się i… pada.

Tak właśnie wyglądała Ziemia w czasach dinozaurów. Cieplej o jakieś kilka stopni (średnio, rzecz jasna), brak czap polarnych i… pustyń. Wszędzie zielono.

Jakoś nie słyszałem, by tamto ocieplenie było spowodowane działalnością jakichś istot rozumnych, spalających paliwa kopalne. Być może dlatego, iż węgiel kamienny jeszcze nie zdążył powstać. Tak samo jak ropa naftowa i węgiel brunatny. ;)

Ale...nie brak głosów, iż ocieplenie klimatu (co wydaje się zjawiskiem pewnym) będzie miało odwrotny skutek od przewidywanego przez takich „proroków” klimatyzmu jak słynna ongiś Greta Thurnberg czy też… Antoni Styrczula.

Najkrócej – coraz cieplejsza Ziemia oznacza przesunięcie się pasa pustynnego bardziej na północ, gdzieś tak pod Karpaty.

W tym modelu pomija się jednak zupełnie to, iż blisko ¾ powierzchni Ziemi stanowią wszelkiego rodzaju wody. A to oznacza wzmożone parowanie i opady choćby w takich miejscach, jak… Sahara. Nawiasem mówiąc nie tak dawno jeszcze była ona kwitnącym ogrodem, zaś słynny Sfinks nosi ślady… erozji wodnej, powstałej wskutek obfitych deszczów.

Tak więc zamiast pustynnienia coraz większych obszarów będziemy mieli do czynienia z coraz większą inwazją roślinności.

Nie da się oddzielić ocieplenia klimatu od coraz częstszych opadów.

A zatem zamiast braku wody będziemy raczej mieli problem z jej… nadmiarem.

I wreszcie clou tekstu Styrczuli:

Ten szkodnik Nawrocki prawie w każdym wystąpieniu pieprzy, iż węgiel „trzeba wydobywać i fedrować”. I nim palić, jakby nie dostrzegał katastrofy ekologicznej wokół siebie.

Pan Antoni cierpi wyraźnie na tzw. starczą mądrość, która nie pozwala mu na zapoznanie się z najnowszymi ustaleniami naukowców.

A te są akurat niezbyt korzystne dla klimatystów.

Najogólniej – obecność w atmosferze tzw. gazów cieplarnianych powoduje co prawda tzw. efekt cieplarniany, ale poprzez wzmożone parowanie prowadzi do osłonięcia Ziemi płaszczem chmur, stanowiących zaporę dla ciepła słonecznego. Na powstawanie chmur dodatkowo ma wpływ tzw. efekt aerozolowy, zależny od obecności w atmosferze m.in. pyłów przemysłowych. Walka o czyste powietrze najbardziej udała się w Europie. I właśnie dlatego jesteśmy kontynentem, który… najszybciej się ociepla.

A to powoduje narastanie do niedawna uważanych za wyjątkowo rzadkie zjawisk naturalnych takich jak deszcze nawalne i towarzyszące im powodzie.

Klimatolog dr James Hansen (o ociepleniu klimatu spowodowanym przez człowieka mówił już 40 lat temu) jest zdania, iż efektywna walka o czystość powietrza jednocześnie spowodowała zwiększenie temperatury.

Paradoksalnie zatem spalanie paliw kopalnych pozwala nam na najbardziej efektywną w tej chwili walkę z globalnym ociepleniem.

Pamiętamy (Styrczula prawdopodobnie też) ostre zimy i stosunkowo chłodne lata w dekadzie Gierka czy choćby później. A przecież były regiony, gdzie po dwóch dniach śnieg robił się szaro-brunatny. Tyle bowiem opadało różnego rodzaju popiołów.

Ba, choćby pozornie biały śnieg po stopieniu pokazywał niewiarygodną wręcz ilość sadzy.

Wody też nie brakowało, zaś regułą były dwie powodzie rocznie. Jedna, zimowo-wiosenna, gdy rzeki wylewały zablokowane spływającą krą tworzącą tzw. zatory lodowe, druga zaś latem w regionach górskich.

I wszystko przy emisji tzw. gazów cieplarnianych większej o jakieś 50% niż dzisiaj. Ale za to przy ponaddwukrotnie większej emisji różnych pyłów.

To zresztą obserwowaliśmy w przyrodzie. Wybuch wulkanu, choćby tak potężny jak Tambora w 1815 r. prowadzi do… obniżenia temperatury. Globalnie!

Wskutek krążącego nad Ziemią popiołu ograniczony został dostęp promieni słonecznych, co doprowadziło do obniżenia globalnej temperatury o ok. 0,4 stopnia Celsjusza. Kolejny rok, 1816, przeszedł do historii jako „rok bez lata”. Przymrozki trafiały się choćby w lipcu, zaś suma opadów była tak duża, iż praktycznie wylały wszystkie europejskie rzeki. choćby Ren.

Podobnie było w Azji i w Ameryce.

Sięgnijmy więc do danych statystycznych, gdyż one powinny dokładnie pokazywać, w którym miejscu się znajdujemy.

W uznawanym za najcieplejszy na przestrzeni ostatniego ćwierćwiecza 2024 r. suma opadów w Polsce wynosiła… 99,4% normy określonej dla lat 1991-2020.

Sięgając głębiej w historię okazuje się, iż rekordowy pod względem braku opadów był rok stanu wojennego – 1982. Wówczas w Polsce spadło zaledwie 69% wyżej określonej normy. Najwięcej natomiast opadów przyniósł 2010 – aż 132%.

Ale klimatysta Sterczula twierdzi, iż za chwilę wody nie będzie, a wszystko przez wzmożone parowanie.

Tymczasem faktycznie zagraża nam zmiana klimatu, ale nie w stronę stepowienia czy też pustynnienia, ale... gwałtownego rozwoju roślinności. Oraz przesunięcia zielonej granicy w stronę biegunów.

Pamiętamy aferę me(r)dialną z zeszłego roku, kiedy to znany nie tylko w Polsce prof. Leszek Marks dokładnie powiedział, o co chodzi z klimatem. Przynajmniej wg współczesnej wiedzy.

Ocieplenie klimatu osiągnie maksimum prawdopodobnie pod koniec tego stulecia, po nim rozpocznie się kolejne ochłodzenie – prognozuje Państwowy Instytut Geologiczny (PIG). Zdaniem ekspertów temperatura na Ziemi jest w tej chwili niższa niż w maksimach poprzednich ociepleń np. w średniowieczu.

„Wpływ zwiększonej emisji gazów cieplarnianych (na klimat – PAP), przede wszystkim wskutek spalania paliw kopalnych przez człowieka jest znacznie przeszacowany, ponieważ nie uwzględnia się roli równolegle postępującego ocieplenia spowodowanego przez czynniki naturalne” – ocenił w informacji przekazanej PAP Państwowy Instytut Geologiczny – Instytut Badawczy z okazji Dnia Ziemi, przypadającego 22 kwietnia.

Zdaniem naukowców PIG znajomość historii klimatu i zmian środowiska w holocenie, czyli w epoce geologicznej obejmującej ostatnie 11.700 lat, pozwala na „racjonalne prognozowanie trendu naturalnych zmian klimatu na Ziemi i ich skutków”.

Współczesne ocieplenie osiągnie swoje maksimum prawdopodobnie pod koniec bieżącego stulecia, po czym rozpocznie się kolejne ochłodzenie. Cieplejsza woda powierzchni oceanów stymuluje zwiększenie parowania, a to spowoduje zwiększenie zachmurzenia i większe opady na sąsiednich obszarach lądowych.

Zwrócili uwagę, iż Ziemia i jej atmosfera zostały ukształtowane przez czynniki naturalne. „Część z nich działała bardzo słabo, ale przez miliony lat, więc ostatecznie ich wpływ zaznaczył się bardzo wyraźnie” – wskazali eksperci.

(…)

W przeszłości zmiany klimatu zachodziły cyklicznie i miały różną skalę, co zależało od działania czynników ziemskich i pozaziemskich – podali. W holocenie, czyli obecnej epoce geologicznej, takich epizodów ciepłych i przedzielających je ochłodzeń było kilkanaście, a każde z nich trwało około 500-600 lat.

„Najcieplejsza część holocenu, czyli jego optimum klimatyczne występowało 8-5 tysięcy lat temu, kiedy średnia temperatura na Ziemi mogła być choćby o 3 – 3,5 st. C wyższa niż obecnie” – podkreślili.

Naukowcy zwrócili uwagę, iż w okresie optimum termicznego holocenu lodowce w strefie umiarkowanej znacznie się zmniejszyły, a choćby uległy całkowitemu zanikowi – tak się stało między innymi w Górach Skandynawskich, Pirenejach i na Uralu.

(…)

Według PIG w skali globalnej wpływ człowieka na klimat jest niewielki, ale może być istotny lokalnie. Eksperci przyznali, iż działalność człowieka jest ograniczona głównie do powierzchni Ziemi, ale wpływa również na jej atmosferę i sięga kilka kilometrów w głąb, także w oceanach. „Zmiany w sposobie użytkowania powierzchni Ziemi, np. wylesianie, uprawy rolne, zabudowa i nieracjonalna gospodarka wodna mają istotny wpływ na lokalne stepowienie i pustynnienie obszarów, szczególnie tych znajdujących się w pobliżu granicy stref klimatycznych” – wyjaśnili.

Powyższy tekst wywołał burzę w środowisku, jako iż jest sprzeczny z obowiązującym paradygmatem.

Pisałem o tym rok temu.

https://niepoprawni.pl/blog/humpty-dumpty/klimatyzm-zimno-bo-za-cieplo

Historyk nauki w tym momencie wzruszy ramionami. Przecież to dokładna kalka tego, co działo się przed 26 kwietnia 1803 r. z meteorytami.

Jedyna różnica jest taka, iż zmiany klimatyczne zachodzą powoli.

Miejmy nadzieję, iż w końcu komuś uda się stworzyć program, który da radę uwzględnić wszystkie dane, jakimi dysponujemy.

Bo na razie wiara w to, iż planeta płonie jest dokładnie tak samo zasadna jak ta, iż wszystko dzieje się zgodnie z Naturą zaś działalność człowieka nie ma na to żadnego wpływu.

Mamy bowiem do czynienia z tzw. efektem motyla.

A to oznacza, iż mamy zbyt dużo danych, by... móc cokolwiek prognozować. Oczywiście w skali czasowej obejmującej dekady.

Ciągle bowiem nie mamy pojęcia, które z nich są istotne.

26,04 2025


Idź do oryginalnego materiału