[KORESPONDENCJA Z RZYMU #4]
W Kościele katolickim zmianie ulegnie „piramidalna struktura władzy”, a krajowe konferencje episkopatów otrzymają „pewien autorytet doktrynalny”; wszystko to musi mieć swoje zakotwiczenie w prawie kanonicznym. Takie przesłanie popłynęło dziś z Watykanu do świata.
W środę odbyła się w Sala Stampa w Watykanie ostatnia synodalna konferencja prasowa przed ogłoszeniem dokumentu finalnego, co nastąpi w sobotę. Organizatorzy konferencji postanowili pójść na całość i „wystawić” ludzi, którzy mówili dość jasno (jak na standardy watykańskie), o co chodzi w całym tym procesie i jakie wiążą z nim nadzieje.
Byli to kardynał Robert Prevost, prefekt Dykasterii ds. Biskupów; prof. Myriam Wijlens, kanonistka z Holandii ucząca w Niemczech; ks. prof. Gilles Routhier, francuskojęzyczny Kanadyjczyk, ekspert w dziedzinie eklezjologii.
Kardynał Prevost mówił wprost o tym, iż ulec zmianie musi sposób wyboru i funkcjonowania biskupów w Kościele katolickim. W sprawie ich wyboru – większą rolę powinny otrzymać osoby świeckie, w tym sensie, żeby nuncjusze apostolscy byli w znaczniejszej niż dotąd mierze zobowiązane do przeprowadzania szerokich konsultacji przed wskazaniem kandydatów na ten urząd. To nie musi być jeszcze tak katastrofalne w skutkach, bo jak wiadomo w Kościele w wielu krajach biskupi wręcz ścigają się ze świeckimi na progresizm; czasem jest choćby tak, iż wierni są bardziej konserwatywni niż ich biskup. Diabeł jednak jak zawsze tkwi w szczegółach i pytanie, jakie konkretnie gremia świeckich miałby być konsultowane przed wyborem – być może chodzi o to, żeby Stolica Apostolska i tak obierała wybranego przez siebie liberała, jedynie z jakimś quasi-demokratycznym sztafażem całego procesu.
Nie w tej sprawie kryje się jednak największe niebezpieczeństwo dla jedności Kościoła. Prawdziwe zagrożenie niesie ze sobą projekt decentralizacji doktrynalnej, który ma polegać na przekazywaniu krajowym konferencjom episkopatów jakiegoś rodzaju autorytetu doktrynalnego. Podczas konferencji prasowej zarówno kardynał Prevost jak i ks. prof. Gilles Routhier wprawdzie uspokajali dziennikarzy, mówiąc, iż tak naprawdę już dzisiaj konferencje episkopatów mają jakiś autorytet tego rodzaju i w sumie nie chodzi o żadne wielkie zmiany…
Dobrze, ale pojawia się najważniejsze pytanie: o ile już dzisiaj taka rzecz istnieje, to po co w ogóle o tym dyskutować? Jest oczywiste, iż wyciągnięcie właśnie sprawy autorytetu doktrynalnego konferencji episkopatów na pierwsze miejsce w dyskusji czemuś służy, to znaczy – jakiegoś rodzaju reinterpretacji dotychczasowego stanu rzeczy. Ta reinterpretacja nie może iść w stronę ograniczenia kompetencji episkopatów, bo one są w tej chwili naprawdę małe. Może zatem chodzić wyłącznie o zwiększenie tych kompetencji. To po prostu logicznie konieczne.
O jakie zwiększenie kompetencji chodzi? Tutaj szczegółów nie poznaliśmy, ale kardynał Prevost i ks. Gilles Routhier mówili wprost o adaptowaniu czy dostosowaniu ogólnych norm kościelnych do określonej sytuacji kulturowej. Brzmi niegroźnie? Cóż, spójrzmy na sytuację praktyczną: skoro w Niemczech powszechnie akceptuje się homoseksualizm, to w świetle „adaptacji kulturowej” wydaje się naturalne, iż biskupi, na mocy swojego „autorytetu doktrynalnego”, ogłoszą, iż nauka o aktach homoseksualnych jako grzechu wołającym o pomstę do nieba jest „archaiczna”. Albo skoro w innym kraju powszechnie używa się antykoncepcji, to dlaczego nie stwierdzić, iż w tych okolicznościach nauczanie św. Pawła VI z „Humanae vitae” należy wziąć w nawias jako wyłącznie propozycję, ale bynajmniej nic zobowiązującego? Takich sytuacji można hipotetycznie mnożyć jeszcze wiele, bo różnorodność problemów moralnych na świecie jest naprawdę ogromna. Obawiam się, iż niezależnie od zapewnień kardynała Prevosta czy ks. prof. Routhiera, jakkolwiek „zreinterpretowany” „pewien autorytet doktrynalny” konferencji episkopatów zostanie wykorzystany tylko w jednym celu – dalszej atomizacji nauczania moralnego w Kościele. Na ten temat padły zresztą pytania z sali, ale nikt nie potrafił lub nie chciał wyraźnie odpowiedzieć; kardynał Prevost ograniczył się do stwierdzenia, iż „synodalność nie rozwiąże wszystkich problemów”. Innymi słowy: różnice i napięcia będą utrzymywać się dalej. Może to już sytuacja permanentna i tak po prostu ma wyglądać Kościół synodalny?…
Poznawczo interesujące było również wystąpienie prof. Myriam Wijlens, uczonej z Holandii, która od wielu lat wykłada prawo kanoniczne w Erfurcie w Niemczech. Wijlens podkreśliła, iż z biegiem czasu uczestnicy procesu synodalnego zauważyli, iż wszelkie reformy, żeby być skuteczne, muszą mieć swoje umocowanie w prawie kanonicznym. Wskazała, iż należy powołać do życia obligatoryjne (sic!) komisje konsultacyjne w diecezjach, które będą wspierać pracę biskupa. Może to oznaczać, iż biskup, pozostając teoretycznie autonomiczny, w praktyce będzie w rosnącej mierze poddawany presji takich komisji i związany ich wolą. Znowu, w niektórych sytuacjach może to być choćby pozytywne, gdyby konserwatywni wierni chcieli powstrzymać pasterza przed jakimś progresywnym wyskokiem. W wielu przypadkach ta presja może być jednak zupełnie odwrotna…
Na moje pytanie, co dokładnie mają oznaczać zmiany w prawie kanonicznym, profesor wskazała, iż Kodeks Prawa Kanonicznego ma już ponad 40 lat i wymaga zmiany w związku z tym, co przez cztery dekady wydarzyło się w świecie; wskazała też na rolę konferencji episkopatów, która, jak powiedziała, również uległa bardzo poważnym zmianom i należałoby to teraz odzwierciedlić w prawie kanonicznym. Prof. Wijlens wskazywała też na perspektywę utworzenia kontynentalnych zgromadzeń kościelnych. Zapytałem o tę sprawę, a w odpowiedzi usłyszałem, iż w Europie odbyły się już dwa duże spotkania synodalne (w Pradze w 2023 roku i w Linzu w roku 2024), a zatem proces idzie naprzód i można mieć nadzieję co do tego, iż będzie postępować dalej. Mogą sobie Państwo sami wyobrazić, jak wyglądałyby ewentualne dokumenty takiego spotkania: albo tonęłyby w nieskończonych ogólnikach, albo też przyjęłyby po prostu dominującą perspektywę, czyli najpewniej perspektywę liberalną – mówimy w końcu o kontynentalnym ciele pozostającym w jakiejś analogii i relacji do Unii Europejskiej!
Z rozmów kuluarowych, jakie przeprowadziłem, wynika, iż wiele osób obawia się, czy cały proces synodalny nie będzie w sumie potworną stratą czasu, to znaczy – nie doprowadzi do zupełnie niczego, a przynajmniej do niczego dobrego. To ostatnie wydaje się dość prawdopodobne; ale osobiście nie zakładałbym się, iż żadnej zmiany nie będzie. Być może w sobotnim głosowaniu upadną najbardziej radykalne passusy dotyczące decentralizacji Kościoła i nadawania konferencjom episkopatów autorytetu doktrynalnego; ale przecież progresistom nie trzeba wiele – im wystarcza choćby zdanie na tyle mętne, by później na jego podstawie budować własne interpretacje.
Ostatecznie zresztą i tak zdecyduje papież: to on wyda dokument posynodalny, przyjmując niektóre z rekomendacji, a inne odrzucając. Jako iż najważniejsi protagoniści synodu zdają się być przekonani o konieczności przeprowadzenia „zdrowej decentralizacji”, można spodziewać się, iż tak się stanie. Więcej swobody dla Niemców, więcej dla Polaków.
Cóż, zobaczymy, kto jak ją wykorzysta. Ostatecznie świadectwo trzeba będzie zdać bynajmniej nie jakiemuś synodalnemu komitetowi świeckich, ale samemu Najwyższemu Sędziemu.
Paweł Chmielewski
Chmielewski z Rzymu: W Watykanie spór o kobiety. Synodalność zmierza do burzliwego końca
Chmielewski z Rzymu: Gorąco na synodzie. Diakonat kobiet, homoseksualizm i epoka „postsekularna”