
Jeżeli wydawało wam się, iż polska polityka widziała już wszystko – pomyślcie jeszcze raz. Bo oto w Sejmie odbyła się scena jak z kiepskiego serialu policyjnego: Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego wpada do pokoju posła Dariusza Mateckiego, a prokurator, który powinien nadzorować całą operację, daje nogę szybciej niż kelnerzy po zamknięciu baru.
Prawo? Procedury? Śmiech na sali. Bo ustawa jasno mówi: żadnych działań wobec posła bez obecności prokuratora. A co robi nasza dzielna prokuratura? W najlepszym stylu – zmywa się, zanim jeszcze zacznie się robić gorąco. Można? Można.
Na miejscu zostają biedni funkcjonariusze ABW, sterroryzowani bardziej niż kelnerzy w czasie kontroli Sanepidu. Kierowniczka z Zielonej Góry w histerii wydzwania po centralach i prokuraturach, błagając o jakiekolwiek wsparcie, a w odpowiedzi dostaje… klasyczną polską ciszę. Telefony milczą, przełożeni znikają jak świeże bułki w niedzielę rano, a ekipa na korytarzach Sejmu wygląda jak aktorzy czekający na reżysera, który już dawno wyszedł z teatru i zamknął za sobą drzwi.
Gdzieś w tle gra polityka. Ludzie w służbach masowo biorą L4, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie chce się podpisywać pod tym kabaretem. Stara warszawska szkoła oficerów mówi jasno: lepiej zaniemóc, niż skończyć jak mięso armatnie w cudzej wojence.
A wojna trwa w najlepsze. Bodnar i Tusk próbują jeszcze grać nuty na tej rozstrojonej orkiestrze, ale muzycy już dawno schowali instrumenty i wyszli na papierosa. PiS za rogiem zaciera ręce, bo wie jedno: władza, która nie panuje nad własnymi służbami, jest jak łódka bez wioseł na wzburzonym morzu. I tylko patrzeć, aż ją wywróci.
Bo tu nie chodzi tylko o bezprawne plądrowanie sejmowego pokoju. Tu rozchodzi się o coś większego – o pokaz siły, który zamiast pokazać siłę, odsłonił słabość. O państwo, które tak bardzo chciało udawać, iż jeszcze coś kontroluje, iż na koniec zgubiło prokuratora. Dosłownie i w przenośni.
Kiedyś polityczne trzęsienia ziemi zaczynały się w ciemnych gabinetach przy szklaneczce whisky. Dziś zaczynają się na korytarzach Sejmu, kiedy prokurator daje nogę, ABW nie wie, co robić, a w powietrzu unosi się zapach końca pewnej epoki.
I wiecie co? Śmierdzi to na kilometr.