„Dlaczego każdy nie ma się przykładać do dobra powszechnego?” Socjalni rewolucjoniści powstania listopadowego

1 tydzień temu

Fryderyk Engels nazwał je „rewolucją konserwatywną”. Adam Próchnik uznał, iż „nie miało zupełnie tła społecznego”. Artur Śliwiński orzekł, iż w ogóle „nie miało charakteru”. Powstanie listopadowe zdecydowanie wyróżnia się na tle polskich zrywów narodowych. O ile insurekcja, Wiosna Ludów, powstanie styczniowe czy rewolucja 1905 roku kojarzą się z postulatami nie tylko wyzwolenia narodowego, ale i znaczącej przebudowy ustroju społecznego, o tyle w wydarzeniach 1830 i 1831 roku widać raczej chęć utrzymania starych form i konserwacji istniejącego porządku. Według Próchnika powstanie listopadowe było pod tym względem wręcz „krokiem wstecz w stosunku do powstania kościuszkowskiego”.

Rewolucja narodowa nie obędzie się bez socjalnej

Nawet w tej konserwatywnej rewolucji można jednak odnaleźć hasła i idee głoszące konieczność oparcia społeczeństwa na nowych podstawach. Aktywna była wówczas domagająca się reform lewica. Miała ona swą reprezentację w Sejmie, a jeden z jej przedstawicieli, historyk i poseł powiatu żelechowskiego Joachim Lelewel, znalazł się w składzie pięcioosobowego rządu powstańczego. Ci rekrutujący się głównie z warstw inteligenckich radykałowie nie posiadali jednak sprecyzowanego programu. Łączyły ich ogólnie wyrażane postulaty równości i wolności obywatelskich. Najważniejszą organizacją polityczną na lewicy było liczące kilkaset osób i kierowane przez Lelewela Towarzystwo Patriotyczne.

Jednym z najgłośniejszych haseł podnoszonych przez lewicę podczas powstania było wezwanie do przeprowadzenia „rewolucji socjalnej”. „Potrzeba poruszyć masy, trzeba powołać do życia miliony” – pisał Maurycy Mochnacki na łamach związanego z Towarzystwem Patriotycznym pisma „Nowa Polska” na początku lutego 1831 roku. Albo: „Zginęliśmy dlatego, iż nie większość, ale mniejszość była u nas narodem”. A skoro to funkcjonujące w Polsce nierówności stanowiły źródło słabości, to i siły koniecznej do walki z wrogiem zewnętrznym należy szukać w zmieniającym ten stan rzeczy „wstrząśnieniu socjalnym”. Przedstawiciele powstańczej lewicy różnili się jednak w kwestii interpretacji hasła „rewolucji socjalnej”. Według Lelewela jej świadectwem byłoby już samo „ulepszenie bytu włościan”.

Chłopi stanowili większość ludności Polski, więc to właśnie ta kwestia jawić się musiała najistotniejszym problemem społecznym. Jan Olrych Szaniecki, deputowany na Sejm z okręgu stopnickiego, tak pisał w styczniu 1831 roku: „Orzeł nasz biały powinien nieść w swych szponach pioruny na despotyzm, a w dziobie wolność, zniesienie pańszczyzny, wolność zarobkowania, własność gruntową bezwarunkową”. Podczas obrad sejmowych domagał się powszechnego uwłaszczenia chłopów. Zbulwersowanym tym zamachem na własność prywatną posłom tłumaczył, iż „myli się, kto mniema, iż rewolucja narodowa obejść się może bez socjalnej”.

Oprócz strachu przed wywróceniem porządku społecznego panowała obawa przed powtórzeniem się pamiętanych z czasów rewolucji francuskiej przypadków terroru. Szaniecki uspokajał jednak, iż rewolucja w Polsce dokona się metodami pokojowymi: „Na próżno trwożymy się demagogią i jakobinizmem. Cały świat cywilizowany dzieli już zasady tych straszliwych niegdyś stronnictw. Nie były nigdy strasznymi ich zasady, ale były zbrodniczymi środki do ich rozszerzenia przedsięwzięte. Środków tych już nie potrzeba. Rewolucje socjalne realizowane są już na drodze prawnej, kończą się na dyskusjach rozważnych w izbach prawodawczych”. Tego rodzaju argumentacja nie przekonywała oczywiście bardziej konserwatywnie nastawionych parlamentarzystów. „Kto myśli o rewolucji socjalnej, ten podkopuje zasady kardynalne przez Sejm przyjęte” – burzył się poseł Jan Ledóchowski.

W imieniu nieuprzywilejowanych

Niektórzy przedstawiciele lewicy domagali się, by rewolucja nie poprzestała na „ulepszeniu bytu włościan”. Radykalniejsi w swych poglądach działacze skupiali się przede wszystkim wokół pisma „Gazeta Polska”, redagowanego przez Jana Nepomucena Janowskiego, urzędnika i jednego z liderów Towarzystwa Patriotycznego, pochodzącego z chłopskiej rodziny spod Częstochowy. Na łamach tego periodyku odnaleźć można było nie tylko krytykę reliktów feudalizmu, ale też obnażanie stosunków kapitalistycznych, głosy oburzenia na nierówności majątkowe w społeczeństwie, a choćby nieznane dotąd w Polsce postulaty zachodnioeuropejskich socjalistów utopijnych.

Już w styczniu 1831 roku Janowski wskazywał, iż koszty ponoszone przez biedniejsze warstwy ludności są niewspółmiernie duże i iż konieczny jest bardziej sprawiedliwy system podatkowy: „Dlaczego każdy nie ma się przykładać do dobra powszechnego? Sami tylko kapitaliści wyłączeni zostaną od budowy świątyni wolności narodowej? Nie, szkatuły ich nie mogą być zamknięte na cel tak wielki, tak święty i wszystkim wspólny”.

Jeszcze dalej szedł inny działacz pochodzenia chłopskiego, Ludwik Królikowski. Przed powstaniem przebywał w Paryżu, gdzie miał okazję zapoznać się z ideami francuskiego socjalisty utopijnego Henriego de Saint-Simona. W roku 1831 przekonywał na łamach „Gazety Polskiej”, iż „najmniej trzy czwarte części ludu prócz odwiecznej nędzy, niewiadomości i przesądów, nic więcej po przodkach swoich nie dziedziczy”. A podczas gdy miliony ludzi cierpią biedę, niewielka grupa „próżniaków” buduje sobie ich kosztem olbrzymie majątki.

„Gdy dziś właściciele żyją swobodnie, a niekiedy wystawnie, bez osobistej pracy, to dowodzi, iż żyją owocem pracy drugich”. Królikowski uważał taki system za rażąco niesprawiedliwy i domagał się należytego rozliczenia jego beneficjentów. Przy nakładaniu obciążeń podatkowych należało więc brać pod uwagę przede wszystkim „dobrze obrachowaną możność” obywateli, a ci, którzy świadczą pracę na rzecz innych, sami podatku nie powinni płacić w ogóle. Nawiązując do hasła popularnego wówczas wśród saintsimonistów, Królikowski głosił, iż doskonały układ społeczeństwa powinien polegać na tym, by każdy był w nim „umieszczany tylko według swoich zdolności, a wynagradzany podług zasług”.

Przedstawiciele powstańczej lewicy próbowali występować w imieniu warstw nieuprzywilejowanych, ale w debacie publicznej dużo trudniej usłyszeć było rzeczywisty głos tych ostatnich. Janowski czy Królikowski, choć wywodzili się z chłopstwa, dzięki studiom i pracy sami zaliczyli już awans społeczny. Funkcjonujące w środowisku miejskim Towarzystwo Patriotyczne miało bardzo ograniczony kontakt z masami plebejskimi. Do stronnictwa należała grupa rzemieślników, ale nie odgrywali oni większej roli w jego działalności. Janowski pisał w swych wspomnieniach, iż trudno było włączyć ich do działalności politycznej: „Duch w tej klasie był dobry, ale człowieka odznaczającego się pewną inteligencją pod względem uważania spraw publicznych, niepodobna było znaleźć. Politycznego wzroku pomiędzy ludem warszawskim nikt nie miał i temu się zresztą dziwić nie można”.

Podczas wieców publicznych głos z ramienia Towarzystwa Patriotycznego często zabierał szewc Roch Chodorowski, a jego przemówienia, choćby o ile pisane były z pomocą co bardziej oczytanych kolegów z organizacji, stanowiły prawdopodobnie szczery wyraz bolączek i problemów społecznych. Biła z nich krytyka wyższych warstw, przedkładających swe interesy materialne nad dobro państwa i społeczeństwa: „Kiedy lud krew przelewał, panowie, bogacze, ciemiężyciele nasi, nasycali się darami Moskwy, używali dostatków, zyskiwali opiekę tyranów naszych, kiedy my, sieroty, dręczeni, potrącani, pogardzani, tylko długoletnią nędzę zyskali”.

Poglądy Jezusa „godne szubienicy”

Najostrzejsza krytyka ustroju społecznego wyrażona została w „Gazecie Polskiej” w sierpniu 1831 roku. Anonimowy autor, którym był prawdopodobnie Ludwik Królikowski, po raz kolejny piętnował tam bogaczy żyjących z cudzej pracy. „Każdy z nich zużywa tyle wartości, ile by na przyzwoite utrzymanie stu, a choćby niekiedy tysiąca pracowitych familii wystarczyć mogło. Kasta dziedzicznych gnuśnych próżniaków, po wszystkie wieki i we wszystkich krajach, ma tę samą dążność, te same przesądy, dumę, chęć wystawności i wstręt do pożytecznej pracy. W każdym kraju ci próżniacy mają przeważny wpływ na stanowienie praw. Bez takiego wpływu nie mogliby się w żaden sposób przy swoich korzyściach utrzymać, gdyż nikt nie przystaje chętnie na oddanie większej części owoców swojej pracy na swobodne utrzymanie zdolnych do pracy, gnuśnych próżniaków”.

Królikowski pisał, iż w interesie tej kasty leży tłumienie oświaty, cenzurowanie debaty publicznej oraz walka z wszelkimi ideami i rozwiązaniami, które mogłyby zagrozić jej uprzywilejowanej pozycji. A gdyby nie te ugruntowane przemocą i prawem stosunki społeczne, to choćby „właściciel wszystkich ziemskich skarbów, bez pracy i pomocy bliźnich, musiałby z głodu umierać lub nędznie żywić się korzonkami”.

Obrazoburczy artykuł wywołał natychmiastową replikę konserwatywnego pisma „Zjednoczenie”, które postanowiło ostrzec czytelników przed głoszoną przez lewicę niebezpieczną ideologią. „Są to zasady tak zwanych saint-simonistów, zaszczepiających nową religię w Paryżu, wyśmianych przez wszystkich ludzi rozsądnych. Mało mamy własnych niedorzeczności, aby jeszcze cudze naśladować dziwactwa?”

Królikowski miał na to gotową odpowiedź. „Każdego próżniaka razi naturalnie to odkrycie jego stosunków z bliźnimi. I niejeden czytając te uwagi powstanie na nas jako na burzycieli jego spokoju, jako na demagogów obalających najprzyjaźniejszy jego gnuśności obecny porządek”. Królikowski przypominał, iż sam Chrystus nakazywał, by panowie i niewolnicy żyli ze sobą w braterskiej wspólnocie, i iż takie poglądy zawsze były dla warstw uprzywilejowanych „zbrodnią godną szubienicy”.

Tak daleko idące wizje „rewolucji socjalnej” były w okresie powstania listopadowego odosobnionym wyjątkiem. Utopijne koncepcje Królikowskiego pozostały prasowymi dywagacjami. choćby ci, którzy nieśli na swych sztandarach hasło równości, wyobrażali sobie ją raczej w kategoriach prawno-politycznych niż ekonomicznych. Zacytować tu można fragment wystąpienia Rocha Chodorowskiego, wygłoszonego na wiecu w maju 1831 roku: „Niech w przyszłości od tej rewolucji świętej nie będzie na ziemi naszej pysznych panów, mieszczan i chłopów, ale tylko poczciwi Polacy, chociaż różniący się mieniem, ale jednakowi cnotami i obywatelską równością”.

Dużo łatwiej było bowiem wyobrazić sobie, iż uda się doprowadzić do zatarcia formalnych różnic pomiędzy stanami niż to, iż uda się zwalczyć panujące w społeczeństwie nierówności ekonomiczne.

Idź do oryginalnego materiału