Emocje powoli opadają, zakwasy dopiero wychodzą cóż to był za weekend!
dwa dni intensywnych warsztatów drytool pod okiem niezastąpionego Jana Gałka. Startujemy o 9 rano w Michałowicach. Dla większości z nas oznacza to pobudkę w okolicy 5 rano (cóż za barbarzyńska pora!). Kawa i ekscytacja pomagają ruszyć w drogę.
Nie obywa się bez przygód. Na dojeździe nawigacja wariuje i wyprowadza jedną grupę w pole (a w zasadzie na ulicę Saneczkową – nie polecamy. Szczególnie po opadach śniegu)
Z małym poślizgiem (nie tylko dosłownym) wszystkie zespoły meldują się na parkingu. Po szybkim zapoznaniu, ruszamy do kamieniołomu. Michałki witają nas delikatnym mrozem, pięknie ośnieżonymi drzewami i obłędnie błękitnym niebem. Warun marzenie, żeby po raz pierwszy uzbroić się w raki i chwycić dziaby w dłonie.
Janek zaczyna warsztaty od wprowadzenia teoretycznego – krótkie przypomnienie zasad pierwszej pomocy, gdzie dzwonić i dlaczego nie pod 112, co warto mieć w apteczce i co może się wydarzyć, jeżeli podczas wspinu wszystko pójdzie nie tak, jak sobie wymarzyliśmy. Czarne scenariusze. Nasze oczy robią się coraz większe, ale wiemy, iż lepiej w tą stronę – nikt nie chce być zaskoczony w sytuacji kryzysowej.
Następnie płynnie przechodzimy do tematów sprzętowych – omówienie budowy czekana, raków, jak ostrzyć jedno i drugie, protipy sprzętowe. Uczymy się, jak ostrzyć dziaby, na co zwracać uwagę, czego unikać. Janek mówi nam też, czy przy drytoolingu warto korzystać z lonży/pętli nadgarstkowych, jak się ustawiać, jak pracować dziabami. Dowiadujemy się, iż dobrze zahaczona dziaba to świętość i dlaczego zbliżanie się twarzą do styliska to nienajlepszy pomysł i tyle teorii. Koniec. Czas na praktykę.
Janek wiesza dla nas wędki. My w między czasie zbroimy się i…zaczynamy. Pierwsze wrażenia w porównaniu do wspinaczki klasycznej są inne o 180st. Staramy się wyczuć, jak nasz sprzęt pracuje w skale. Szukamy nowych patentów, cierpliwie przyjmujemy wszystkie uwagi Janka. Dzieje się – to walka o metry – z każdym kolejnym nabieramy odrobinę więcej doświadczenia. Poznajemy kolejne tajniki drytoolingu. Słowem dnia zostaje „steinpuller” (zapamiętałam!!)
Po kilku godzinach część z nas podejmuje się pierwszych prób prowadzenia. Przepiękna walka i doping całej grupy sprawiają, iż kilku uczestników warsztatów dochodzi do stanowisk. Przejścia bez obciążenia liny stają się udziałem Piotra Lubasa. W pięknym stylu puszczają Otwarcie sezonu II WKW D4 oraz Na Dyżurze D5+
Pierwszy dzień kończymy pysznym jedzonkiem w Szklarskiej oraz przedwczesną ciszą nocną zarządzoną przez niszczyciela dobrej zabawy i dziecięcych uśmiechów (nie wiem, czemu mnie posłuchali)
Drugi dzień zaczynamy zadowoleni i wyspani, gotowi na nowe wyzwania. My..nasze mięśnie niekoniecznie Poprzedni dzień daje już się trochę we znaki, a najlepsze dopiero przed nami. Działamy na Mniszej Skale i Szopenie. Utrwalamy wiedzę i patenty z poprzedniego dnia. Już po pierwszych przejściach część z nas czuje mocno nabite łydki. Nie poddajemy się! Kolejne osoby decydują się na prowadzenie swoich pierwszych dróg. Esencja D4+ zachwyca wszystkich swoją urodą. Pada łupem Wiktora. Piotr zmierza się ze Szkocką Rysą (D5) i przechodzi ją w pięknym stylu. Kiedy decyduje się na prowadzenie Adaptacji (D6+) wstrzymujemy oddech. Nie jest lekko, ale w końcu i ta droga puszcza Piotra. Zagryzamy emocje kandyzowanym imbirem. Część grupy decyduje się jeszcze dobić na Szopenie (wariant zmiksowanej Kolumny McPersona D6+ i Misji Projekt D6)
To były dwa dni cholernie intensywnego wysiłku, świetnej zabawy w kapitalnym towarzystwie i pod czujnym okiem Janka. Jego pasja i zaangażowanie pozwoliły na to, by warsztaty przebiegły bezpiecznie, w atmosferze pełnej zaufania. Dzięki Jego motywacji każdy z nas podczas tych dwóch dni był w stanie pokonać chociaż część własnych ograniczeń.
Na koniec ukłon w stronę Lidki za świetną koordynację warsztatów i protipy sprzętowe.
Zachwyceni uczestnicy:
Aleksandra Muszyńska;
Wiktor Luzarowski;
Piotr Lubas;
Michał Kucharski;
Adam Pyszczorski;
Mikołaj Baranowski;
Paweł Idzikowski;
Katarzyna Szafarska.