Rozwój widzimy zwykle w pozytywnym kontekście. W miastach, miasteczkach i wsiach rozwój dla wielu z nas oznacza powstawanie nowych budynków – domów mieszkalnych, szkół, biur – i budowli – mostów, ulic, portów, wyciągów narciarskich czy farm wiatrowych. Oznacza także zagospodarowanie terenu, które nie wymaga budowania, ale przystosowuje go do potrzeb ludzi jak na przykład pola uprawne, łąki czy parki.
Jednak „rozwój” ma także bardzo brzydką twarz. Oznacza niszczenie ogromnych obszarów. Rabunkowe zużycie nieodnawialnych surowców. Intensywne używanie paliw kopalnych. Wytwarzanie toksycznych zanieczyszczeń i odpadów. Znaczące emisje gazów cieplarnianych. Wykorzystywanie niewolniczej pracy ludzi, w tym dzieci. Nie chcemy o tym wszystkim wiedzieć.
Co nam jest potrzebne do budowy domów, szkół i mostów? Beton. Stal. Szkło. Asfalt. Cegły. Drewno. Skąd bierzemy takie materiały?
Beton robimy z cementu, piasku i/lub innego kruszywa i wody. Te dwa ostatnie komponenty muszą być pozyskane ze środowiska, bo nie ma innych ich źródeł. O problemach z zasobami wody może już coś słyszeliście. jeżeli nie, to najwyższy czas, aby przeczytać „Hydrozagadkę” Jana Mencwela, który opisuje ten problem w kontekście polskim. Pamiętajmy, iż „problem z wodą” oznacza bardzo duże problemy dla ludzi. Mówiąc najkrócej, nie przeżyjemy bez wody.
W Polsce z wodą jest kiepsko, jeżeli ktoś z Was jeszcze tego nie wie. O kończących się zasobach piasku mogliście jednak nie słyszeć. A jest to drugi (po wodzie) najczęściej używany materiał na naszej planecie. Bez niego nie ma nie tylko betonu, ale także asfaltu, szkła, komputerów czy telefonów komórkowych. Piasek z Sahary (czy w ogóle z pustyń) nie nadaje się do naszych „rozwojowych” celów. Ten, który jest dla nas użyteczny wydobywamy z rzek (o tym również przeczytacie w „Hydrozagadce”) lub jezior, w pewnym zakresie z dna morskiego lub po prostu z kopalni piasku. Widzieliście, jak to wygląda? Zainteresujcie się, jakie zniszczenia dla życia, w tym życia ludzi, są konsekwencją wydobycia piasku.
Naukowczynie i naukowcy ostrzegają, iż „niedobór piasku jest w tej chwili coraz poważniejszym problemem, mającym istotne implikacje społeczno-polityczne, gospodarcze i środowiskowe”. Uważają, iż „rozwój miast coraz bardziej obciąża ograniczone złoża piasku, powodując konflikty na całym świecie”.
W Polsce badaczki i badacze, także spoza akademii, oraz różne instytucje, w tym NIK, alarmują o problemach, jakie wydobycie piasku generuje w naszym kraju. Czy muszę dodawać, iż aby wydobyć piasek, potrzebujemy także energii? Oczywiście z paliw kopalnych, bo skąd?
A teraz cement. Wytwarza się go w ten sposób, iż podgrzewa się w bardzo wysokich temperaturach rozmaite pokruszone materiały, tworząc substancję podobną do skały, którą następnie mieli się na proszek. Cóż to za materiały? Ano wapień, margiel, piasek, glina, łupki, kreda, ruda żelaza. Oczywiście potrzebujemy je wydrzeć ze środowiska. Musimy w tym celu założyć kopalnie i kamieniołomy. Musimy zużyć ogromne ilości energii, aby je pozyskać, podgrzać i pokruszyć. I jest to energia pochodząca z paliw kopalnych a nie energia elektryczna uzyskana z odbudowywalnych źródeł takich jak farmy wiatrowe czy słoneczne. Na marginesie – aby owe odbudowywalne źródła i niezbędne dla ich funkcjonowania magazyny energii powstały potrzebujemy znacznie więcej kopalni – litu, niklu, kobaltu, miedzi… Także takich, w których pracują dzieci. Cementownie używają także czasem do produkcji materiałów, które nie muszą być wydobyte w kopalniach, jak na przykład muszle. Ale i tak muszą być one zabrane ze środowiska, zaburzając naturalny ich obieg. Używa się także produktów ubocznych z innych procesów produkcyjnych jak żużel wielkopiecowy czy popiół lotny. Wytwarzane są one na przykład w procesie produkcji stali, kolejnego materiału niezbędnego do naszego „rozwoju”, który wymaga kopalni i energii z paliw kopalnych. Bezpośrednio z ropy naftowej wytwarzamy takie materiały „rozwojowe” jak asfalt czy produkty izolacyjne jak papa. Emisje CO2 powodowane przez sektor budowlany osiągają nowe, niechlubne rekordy.
Nie będę szczegółowo opisywać, jak niszczymy nasze środowisko życia, by pozyskać wszystkie materiały na nasz „rozwój”. Piszę to słowo w cudzysłowie, ponieważ rozwój, który niszczy życie na Ziemi wydaje się wewnętrzną sprzecznością z punktu widzenia żywych organizmów, jakimi są istoty ludzkie.
A przecież każdy materiał, jaki pozyskujemy dla tego naszego „rozwoju”, wymaga wyrządzenia jakiejś szkody w systemach podtrzymujących życie na Ziemi. Tym samym raczej prędzej niż później wyrządzimy sami sobie nieodwracalną szkodę.
Powstaje zatem pytanie: czy mamy dobrą definicję rozwoju?
Rozwój, jak mówi Słownik Języka Polskiego, możemy rozumieć jako „proces przechodzenia do stanów lub form bardziej złożonych lub pod pewnym względem doskonalszych”. Przez ostatnie kilkaset lat, odkąd zaczęliśmy masowo stosować tanią i łatwo dostępną energię z paliw kopalnych, zbudowaliśmy z pewnością świat bardziej złożony. Czy jest on jednak doskonalszy? To oczywiście zależy od tego, jakie przyjmiemy kryteria oceny. I w jakim miejscu zostaną one zastosowane.
Wydaje się uzasadnione, iż rozstrzygającym kryterium doskonałości powinno być to, czy dana ścieżka rozwoju gwarantuje z naszego – ludzkiego – punktu widzenia najbardziej podstawową wartość, jaką jest zachowanie trwania naszego gatunku. jeżeli rozważamy obecną trajektorię, to odpowiedź na to pytanie jest, niestety, negatywna.
Możecie powiedzieć, iż żaden system nie gwarantuje w 100% trwania gatunku. To prawda. Problem z naszą obecną trajektorią „rozwoju” jest jednak taki, iż aktywnie przyczynia się do niszczenia systemów podtrzymujących życie na Ziemi.
Tym samym niszczy same fundamenty naszego trwania. Jest wiele publikacji naukowych na ten temat. Ja jednak odsyłam Czytelniczki i Czytelników do publikowanego od pięciu lat dorocznego raportu podpisanego przez tysiące badaczek i badaczy. Początkowo nazywano je „ostrzeżeniem światowych naukowców przed kryzysem klimatycznym” i pod takim tytułem publikowano w roku 2020, 2021 i 2022. Potem jednak tytuły zrobiły się bardziej alarmistyczne: Raport o stanie klimatu w 2023 roku: Wkraczamy na nieznane terytorium czy Raport o stanie klimatu w 2024 roku: Niebezpieczne czasy na Ziemi. A przecież te raporty dotyczą jedynie katastrofy klimatycznej. A mamy znacznie więcej zagrażających naszemu istnieniu kryzysów: utratę bioróżnorodności, wzrost zanieczyszczeń, wzrost nierówności, wyczerpujące się zasoby taniej energii… Do wyboru, do koloru.
Pół procenta naszych mózgów to mikroplastik. Nie uważacie, iż to straszne?
Wydaje się, iż z dużym stopniem pewności możemy stwierdzić, iż obecna trajektoria „rozwoju” nie prowadzi nas w miejsce, w którym ktokolwiek z nas chciałby się znaleźć. Powinniśmy być wdzięczni Ostatniemu Pokoleniu, iż z taką odwagą i determinacją ciągle to nam wszystkim przypomina.
Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.
Wzmocnij kampanie obywatelskie Instytutu Spraw Obywatelskich
Przekaż swój 1,5% podatku:
Wpisz nr KRS 0000191928
lub skorzystaj z naszego darmowego programu do rozliczeń PIT.
Możemy w tym kontekście zadać sobie pytanie czy doskonalszy jest świat, w którym niektórzy ludzie mają prawo eksploatować i niszczyć zasoby niezbędne do zachowania życia na Ziemi? Czy doskonalszy jest świat, w którym przedstawiciele gatunku homo sapiens niszczą inne gatunki występujące na Ziemi? Czy doskonalszy jest świat, w którym zagrożona jest biofizyczna stabilność planety? jeżeli odpowiecie na te pytania twierdząco, to możecie nie czytać dalej tego tekstu.
Jeśli jednak nie zgadzacie się z tym, iż obecna trajektoria „rozwoju” czyni nasz świat doskonalszym, to powstaje pytanie: co możemy zrobić, aby tę trajektorię zmienić?
No dobra, zapytacie, ale co rozwój ma wspólnego z systemem planowania przestrzeni?
Otóż wiele. Planowanie przestrzeni służy celom rozwoju. Jest jednym z narzędzi rozwoju. To, co uznajemy za „rozwój” determinuje sposób użytkowania i kształtowania przestrzeni. Różne ludzkie kultury i cywilizacje ludzkie miały różny stosunek do otaczającej ich przestrzeni. Używały jej w różny sposób, inaczej ją także planowały. Dlatego właśnie najpierw musimy ustalić, w jakim świecie chcemy (lub w ogóle możemy) żyć, a dopiero potem możemy przejść do definiowania jaki system planowania najlepiej służy celom tego świata.
Jest wiele koncepcji rysujących wizje (lepszego) świata przyszłości. Ja posłużę się bardzo minimalistycznym opisem, który koncentruje się na zachowaniu systemów podtrzymujących życie na Ziemi. jeżeli bowiem te systemy upadną, dalsze wizje naszej przyszłości, w tym systemu planowania przestrzeni, staną się bezprzedmiotowe.
Znamy wynikające z badań naukowych cele, ku realizacji których należy możliwie gwałtownie dążyć, aby uniknąć najgorszego scenariusza doprowadzenia do zniszczenia podtrzymujących życie systemów planety. Są to:
- (1) istotne zmniejszenie zużycia energii, w tym w pierwszej kolejności energii pochodzącej z paliw kopalnych,
- (2) istotne ograniczenie emisji substancji krótkotrwale zanieczyszczających środowisko takich jak metan, sadza, fluorowęglowodory,
- (3) ochrona i odbudowa ekosystemów Ziemi,
- (4) wyżywienie oparte w przeważającej mierze na roślinach,
- (5) gospodarka uwzględniająca zależność człowieka od stanu biosfery i uwzględniająca zaspokojenie podstawowych potrzeb wszystkich ludzi w odróżnieniu od obecnej ekstraktywistycznej gospodarki nakierowanej na nadmierną konsumpcję bogatych, i wreszcie
- (6) zmniejszanie ryzyka upadku społecznego, poprzez stabilizację wzrostu populacji ludzkiej, znaczącą redukcję nierówności oraz istotny wzrost demokratycznego podejmowania decyzji.
Konsekwencją realizacji każdego z tych celów jest zmiana sposobu wykorzystywania przestrzeni. Dodatkowo, ich realizacja w przestrzeni może wykazywać się bardzo znaczącą synergią efektów.
Na przykład odejście od wyżywienia opartego na zwierzętach oznacza uwolnienie znaczących terenów dla odbudowy ekosystemów Ziemi. w tej chwili 12% powierzchni lądów wykorzystywane jest na uprawę zbóż (połowę upraw przeznacza na wyżywienie zwierząt hodowlanych). Aż 26% powierzchni lądów przeznacza się na pastwiska, głównie dla bydła i owiec. Szokujący musi wydawać się fakt, iż mięso i produkty mleczarskie pochodzące od zwierząt wypasanych na łąkach zapewniają zaledwie 1% białka dla spożywających je ludzi.
Przeznaczenie większości tak rozrzutnego sposobu produkcji żywności na odbudowę ekosystemów ziemskich (lasów, mokradeł, itp.) mogłoby znacząco oddalić groźbę załamania się systemów podtrzymujących życie na ziemi. Rolnictwo w obecnej, przemysłowej formie jest najważniejszą przyczyną załamywania się naturalnych siedlisk i wymierania gatunków. Pomyślcie tylko o dewastacji puszczy amazońskiej. Ale pomyślcie też o waszej okolicy, być może wliczając w to wasze własne ogródki, zatrutej herbicydami. Tymczasem rolnicy protestują, aby móc dłużej używać glifosatu — szkodliwego dla zdrowia waszego i waszych dzieci. No i nie zapominajmy o antybiotykach, trzy czwarte produkcji, które zużywa się w rolnictwie. Współczesne rolnictwo jest też absolutnym rekordzistą w produkcji metanu. Zużywa 15% globalnej produkcji paliw kopalnych na cały proces produkcji żywności — od (subsydiowanego publicznymi pieniędzmi) oleju napędowego do ciągników przez syntetyczne nawozy chemiczne, plastikowe opakowania i transport żywności na rynek aż po radzenie sobie z odpadami żywnościowymi. Posłuchajcie o tym. Lub przeczytajcie w książce Georga Monbiota „Regenesis. Jak wyżywić świat nie pożerając planety”. Autor wspomina w niej także o tym, iż 70% światowego areału rolnego jest w posiadaniu 1% „rolników”. Użycie cudzysłowu jest zasadne, bo owi „rolnicy” to między innymi banki inwestycyjne, fundusze emerytalne i hedgingowe. Nie bądźcie naiwni — nie przejmują się waszym zdrowiem. Po prostu chcą zarobić dużo kasy.
Nie chcę tu robić z rolnictwa Czarnego Piotrusia, bo podobne historie możemy opowiedzieć o wielu aspektach naszego życia – od produkcji odzieży po wytwarzanie urządzeń do produkcji energii z wiatru i słońca. Albo o masowej turystyce.
Chodziło mi raczej o to, żeby pokazać, iż sposób wykorzystania i użytkowania terenu odzwierciedla cele, do jakich dążymy. jeżeli celem rolnictwa byłoby dostarczenie zdrowej żywności dla ludzi przy zachowaniu minimalnego wpływu na środowisko, to byłoby ono zupełnie inaczej zorganizowane. Nie myślicie, iż takie rolnictwo byłoby także dla nas wszystkich bezpieczniejsze?
Wielu badaczy wskazuje, iż istotną przyczyną obecnego multikryzysu jest dążenie do wzrostu gospodarczego, w szczególności mierzonego dzięki PKB.
Mówił o tym raport Klubu Rzymskiego „Granice wzrostu” („The Limits to Growth”), przygotowany w 1972 roku przez Donellę i Denisa Meadowsów, Jørgena Randersa i Williama W. Behrensa III w imieniu grupy siedemnastu badaczy pracujących nad projektem. Ostrzegał o wysokim prawdopodobieństwie nagłego i niekontrolowanego załamania społeczno-gospodarczego w wyniku zużycia zasobów. Wcześniej, w latach 60. ukazały się prace Kennetha E. Bouldinga (to on napisał, iż każdy, kto wierzy w wykładniczy wzrost w świecie o skończonych zasobach musi być albo szaleńcem, albo ekonomistą) czy Hermana E. Daly’ego, którego dalsze badania doprowadziły do propozycji gospodarki stanu stacjonarnego. Nicholas Georgescu-Roegen opublikował w 1971 roku książkę „The entropy law and the economic proces”, wykazując sprzeczność pomiędzy stałym wzrostem ekonomicznym a drugim prawem termodynamiki.
William Rees, emerytowany profesor i dyrektor School of Community and Regional Planning na uniwersytecie Kolumbii Brytyjskiej w Kanadzie, wraz ze swoimi studentami opracował wiele lat temu koncepcję śladu ekologicznego, który stał się podstawą do ustalenia „Earth Overshoot Day” — dnia w roku, w którym przekraczamy zdolność regeneracji systemów ziemskich. W zeszłym roku stało się to 1 sierpnia. Innymi słowy w zeszłym roku zużyliśmy 1,75 odnawialnych zasobów Ziemi. Możecie policzyć sobie na paluszkach, ile nam jeszcze zostało?
Oczywiście, nie wszyscy zużywamy tak samo. Nierówności są wszak częścią problemu. W 2025 najbogatszy 1% ludzi zużył swój roczny „budżet węglowy” już w ciągu pierwszych 10 dni roku.
Kończą nam się zasoby energii, o czym możecie posłuchać w doskonałym podkaście Nate’a Hagensa „The Great Simplification”. Albo przeczytać razem z dziećmi w świetnym, wydanym także po polsku, komiksie „Świat bez końca”, w którym badania Jean-Marca Jancovici’ego w zakresie energii i wpływu jej dostępności na klimat narysował Chrisophe Blain. Jak pokazuje Simon Michaux nie mamy zasobów choćby na pierwszą falę urządzeń do produkcji energii z wiatru i słońca.
Jak słusznie zauważył w swoim raporcie Sekretarz Generalny ONZ, António Guterres, absurdem jest, iż „PKB rośnie, gdy dochodzi do przełowienia, wycinania lasów lub spalania paliw kopalnych. Niszczymy przyrodę, ale liczymy to jako wzrost bogactwa”. Tak, wzrost gospodarzy wyrażany poprzez PKB zagraża naszej przyszłości. Naszej, nie tylko naszych dzieci. Co nam zostaje?
Zużywać mniej. W pierwszej kolejności należy zużywać mniej wszędzie tam, gdzie mamy nie tylko wystarczająco dużo, ale o wiele za dużo.
Czy to oznacza, jak twierdzą niektórzy (zwłaszcza ekonomiści i ekonomistki) „powrót do jaskiń”? Niekoniecznie.
Ale oznacza zmianę sposobu, w jaki żyjemy. Jedni mogą uważać tę zmianę za straszną. Inni przeciwnie, za wyzwalającą. Niezależnie co o niej myślimy, ta zmiana się wydarzy, bo nie ma fizycznych zasobów, aby kontynuować dotychczasową trajektorię „rozwoju” poprzez wzrost ekonomiczny. Pytanie tylko czy – jak formułuje to Peter Victor – wydarzy się to poprzez katastrofę, czy zostanie zaplanowane. Jako urbanistka nie mam wątpliwości, którą z dróg powinniśmy wybrać.
Jak zatem wyglądałby system planowania, który byłby pomocny w dążeniu do wymienionych wcześniej celów?
Dwa mechanizmy muszą zostać zoperacjonalizowane, aby taki system mógł zadziałać: (1) planowane zmniejszenie skali wszystkich działań, które są szkodliwe dla środowiska oraz społecznie alienujące (począwszy od tych, które są najmniej potrzebne), a jednocześnie (2) planowany wzrost wszystkich działań, które regenerują ekosystemy planety i poprawiają dobrostan społeczny, począwszy od zaspokajania podstawowych potrzeb. Ważne jest, aby rozumieć, iż te dwa mechanizmy powinny działać symultanicznie a nie konsekutywnie.
Zmniejszanie działań szkodliwych musi oznaczać porzucenie produkowania niektórych rzeczy. Na przykład papierosów, które na każdym etapie produkcji zużywają energię i szkodzą środowisku, w tym w szczególności ludziom. Albo fajerwerków. Albo luksusowych jachtów. Albo absurdalnego nadmiaru ubrań, jaki wytwarza fast fashion. Albo hulajnóg elektrycznych. Albo pamiątek. Lista jest zatrważająco długa. Ale jednocześnie należy dążyć do zaspokojenia podstawowych potrzeb ludzi, takich jak dostęp do czystej wody i czystego powietrza, dostęp do zdrowej żywności, dostęp do przyrody oraz oczywiście dostęp do mieszkania. Użycie takich mechanizmów wymaga także znaczącego zwiększenia demokracji. O tym, w jaki sposób dysponować ograniczonymi zasobami, nie powinna decydować elita polityczna czy finansowa. Naprawdę, nie jest trudno przewidzieć ich decyzje. O tym, jak dzielić bardzo ograniczone zasoby, powinni decydować wszyscy zainteresowani, cała społeczność.
Część z Was zauważy, iż takie mechanizmy ograniczą tak zwaną wolność gospodarczą. Oczywiście, iż tak. Na szczęście, tak. António Guterres, w przywołanym wcześniej raporcie słusznie zauważa, iż „kiedy zyski powstają ze szkodą dla ludzi i naszej planety, otrzymujemy niepełny obraz prawdziwych kosztów wzrostu gospodarczego”. Biznes nie ponosi kosztów zatruwania powietrza i wprowadzania PFAS do naszego krwiobiegu. Przerzuca te koszty na nas. A więc to oczywiste, iż tak zwana wolność gospodarcza powinna w końcu zostać poddana kontroli demokratycznej. Przecież nie zgadzamy się, żeby w imię wolności gospodarczej ktoś miał prawo niszczyć nasze zdrowie, prawda? Oburzamy się, kiedy w imię wolności gospodarczej przedsiębiorcy wyrzucają niebezpieczne śmieci w naszej okolicy. Albo zatruwają rzekę, która płynie obok naszego domu.
Federico Savini z Uniwersytetu w Amsterdamie odnosi te dwa mechanizmy bezpośrednio do miast w następujący sposób:
- (1) należy zmniejszyć i spowolnić metabolizm społeczny miast oraz
- (2) zredukować nadmiar a w zamian zwiększyć minimalne standardy życia.
Jak to może wyglądać w praktyce, zapytacie.
No na przykład wprowadzamy zakaz wznoszenia kosztownych komercyjnych obiektów sportowych na rozmaite mistrzostwa czy olimpiady. Nie zaspokajają one żadnych potrzeb lokalnej społeczności. Przeciwnie, przynoszą jej wyłącznie uciążliwości i straty finansowe. Obywatele nie chcą igrzysk. Zamiast takich obiektów urządzamy boiska oraz sale sportowe i baseny pływackie dla lokalnej społeczności. Za ułamek kosztów owych rzadko użytkowanych i niedostępnych dla lokalnej społeczności molochów. Dodajmy, iż miasto zamiast utrzymywać zawodowe drużyny sportowe, powinno raczej budować dostępne mieszkania.
Wprowadzamy zakaz wznoszenia centrów handlowych, które oprócz tego, iż wykańczają lokalny handel i usługi, to zachęcają do nadmiernej konsumpcji, używania samochodów (parkingi w każdym centrum), zużywają ogromne ilości energii i nie płacą podatków lokalnie. Zamiast tego partery budynków przeznaczamy dla lokalnych usług a na placach (zwłaszcza tych ostatnio wybetonowanych) pozwalamy urządzać targi i giełdy. Tutaj jest spis miejsc, w których targi (przeważnie handlujące żywnością) każdego dnia tygodnia realizowane są w Lyonie. To naprawdę nie jest niemożliwe do zorganizowania. Dodatkowo stwarza okazję do spotykania sąsiadów i budowania lokalnej społeczności. Wspiera lokalnych rolników i przetwórców żywności. Budynków centrów handlowych nie rozbieramy. Byłoby to niewybaczalne marnotrawstwo materiałów i energii, jakie zostały zużyte do ich wybudowania. Możemy je przebudować na mieszkania.
Wprowadzamy limity miejsc noclegowych dla turystów. Nie dlatego, iż nie lubimy ludzi, ale dlatego, iż nie chcemy, aby zabrakło nam wody, bo za dużo turystów korzysta z ograniczonego zasobu. Nie zgadzamy się na nadmiar ścieków, który stanowi zagrożenie dla środowiska, w tym dla mieszkańców oczywiście. Chcemy móc używać transportu publicznego. Dopilnowujemy, aby właściciele hoteli, pensjonatów, mieszkań na wynajem krótkoterminowy, operatorzy turystyki pokryli koszty zwiększenia efektywności stacji uzdatniania wody i oczyszczalni ścisków oraz rozbudowy kanalizacji, dróg doprowadzających do ich inwestycji czy parkingów potrzebnych do ich obsługi. Oraz koszty korzystania ze środowiska, takie jak na przykład koszty emisji CO2 czy koszty zwiększonego zużycia wody. Koszty parkingów. Nie przerzucajmy tych kosztów na wszystkich, bo to nie wszyscy czerpią zyski z tej działalności. Nie pozwalamy na wynajem krótkoterminowy mieszkań, zakłócający spokój i bezpieczeństwo mieszkańców. W Wiedniu takie mieszkania muszą mieć własną, niezależną od stałych mieszkańców klatkę schodową. Trudno jest zdobyć na nią pozwolenie. Da się?
Wprowadzamy regulacje dotyczące mieszkań. Nie może być tak, iż w Polsce mamy – według ostatniego spisu powszechnego – niemal 2 miliony pustych mieszkań, a jednocześnie ogromne rzesze, szczególnie młodych ludzi nie mogą znaleźć miejsca do życia.
Mamy zatem mieszkania, na budowę których zużyto energię i materiały, a które służą jako narzędzie wzrostu wartości, a nie zasób służący zaspokajaniu potrzeb ludzi. Finansjalizacja rynku mieszkaniowego doprowadziła do nieracjonalnej i niesprawiedliwej społecznie nierównowagi w dostępie do mieszkań. I nie chodzi tu o formę własności, ale o dostęp do określonego dobra. Powinniśmy zapobiegać spekulacyjnym zakupom mieszkań jako sposobu generowania wzrostu wartości. Do tego służą podatki. I to wysokie podatki. Ale jednocześnie powinniśmy gwarantować prawa osobom wynajmującym i zapewniać pomoc obywatelom w uzyskaniu mieszkania, służącego zaspokajaniu własnych potrzeb. Takie podejście racjonalizuje wykorzystanie zasobu mieszkaniowego.
Na marginesie zapytam tylko, czy nie uważacie, iż jest mało prawdopodobne, iż takie racjonalne regulacje (obowiązujące na przykład we Francji) wprowadzą posłowie, którzy sami mają po kilkanaście mieszkań? Regulacje powinny objąć też wielkość mieszkań. Kiedy mówimy o minimalnych standardach, to dyskusja toczy się wokół 20 metrów kwadratowych na osobę w wieloosobowych gospodarstwach domowych. Ile rodzin z dwójką dzieci dysponuje dziś 80-metrowym mieszkaniem? A ile metrów kwadratowych na głowę mają ci posłowe i posłanki mający po kilka domów i mieszkań nie tylko w swoim posiadaniu, ale także w posiadaniu współmałżonków czy bliskiej rodziny?
Zapytam zatem, czy takie i podobne przedsięwzięcia w miastach oznaczają dla większości ludzi spadek czy wzrost jakości życia? Czy tak wygląda „powrót do jaskiń”?
Jeśli rozumiemy, iż przestrzeń jest równie ograniczonym dobrem jak każdy inny zasób naturalny, to wykorzystujemy ją tylko w niezbędnym stopniu. Zatem musimy wprowadzić rozwiązania, które użycie tej przestrzeni zminimalizują. Na przykład rezygnujemy z budowy domów jednorodzinnych i dogęszczamy istniejące obszary jednorodzinnej zabudowy mieszkaniowej. Nie myślcie, iż są to jakieś niemożliwe do realizacji fantazje. W USA, gdzie przez lata domek z trawnikiem był domyślną formą mieszkalnictwa, rekomenduje się odejście zarówno od strefowania czyli „zoningu” (dokładnie wtedy, kiedy my go wprowadzamy w formie planu ogólnego), jak i w szczególności od wyznaczania stref zabudowy jednorodzinnej. „Gentle densification” jest już zaawansowanym procesem na przykład w Londynie czy Vancouver. Ale z drugiej strony nie chodzi też o to, by doprowadzić do „manhattanizacji” czyli nadmiernego zagęszczenia zabudowy. Ciekawe, iż zarówno rozlana, luźna zabudowa jednorodzinna jak i budynki wysokościowe są nieprzyjazne środowisku. Poszukujemy zatem w miastach gęstości, ale takiej, która przy minimalizowaniu kosztów środowiskowych zapewni dobrą jakość życia. Oraz zapewni zdrowy widok z okna.
Pozwolę sobie tu przypomnieć, iż z punktu widzenia urbanistycznego, jakość życia to dostęp do określonych usług i form zagospodarowania terenu w obszarach zurbanizowanych a nie ogólne poczucie zadowolenia z życia. Innymi słowy, kiedy piszę o wysokiej jakości życia, to mam na myśli to, iż masz blisko do parku, szkoły, przychodni zdrowia czy lokalnego supermarketu lub targu. Że z dzieckiem wychodzisz na nieodległy plac zabaw. I iż nie jest on urządzony w pełnym słońcu. Że na wino do znajomych bezpiecznie i wygodnie udajesz się rowerem lub transportem publicznym. Że masz klub osiedlowy, w którym możesz spotykać się z sąsiadami z osiedla lub z innymi mieszkańcami miasta podzielającymi twoje zainteresowania rzeźbą, tai-chi czy uprawą pomidorów. Że to miejsce może służyć jako schronienie w okresie upałów, jeżeli nie masz klimatyzacji w swoim mieszkaniu.
Markus Hedorfer, obecny prezydent Europejskiej Rady Urbanistów (ECTP-CEU), krótko i trafnie ujął wymagania, jakie musi spełniać nowy system planowania. Przypomniał, że do tej pory, szczególnie w tak zwanych krajach Globalnej Północy, kierowaliśmy się zasadą, iż system planowania ma służyć ludziom uwzględniając potrzeby środowiska, które było ogólną nazwą na wszystkie systemy podtrzymujące życie na Ziemi. Owo „służenie ludziom” rozciągnęliśmy od zaspokajania potrzeb, co postulowali wielcy reformatorzy i wielkie reformatorki z końca XIX i początków XX wieku, do zaspokajania zachcianek niektórych przedstawicieli gatunku homo sapiens. Poszliśmy choćby dalej. W swej głupocie uznaliśmy, iż służenie ludziom może odbywać się poprzez zaspokajanie żądań biznesu – przedsiębiorstw, korporacji, rynków finansowych, chociaż ich celem nie jest przecież służenie ludziom a maksymalizacja zysków. Dlatego prowadzimy absurdalne dyskusje dotyczące tego w jakich miejscach możemy dopuszczać przemysłowe fermy hodowlane zwierząt, pomimo iż bez żadnej wątpliwości szkodzą one ludziom i środowisku. Gdybyśmy myśleli o służeniu ludziom odpowiedź musiałaby brzmieć – nigdzie. Tak samo brzmiałaby, gdybyśmy pytali o uwzględnienie potrzeb środowiska.
W tym kontekście Markus Hedorfer uważa, że nowy system planowania ma służyć środowisku przyrodniczemu uwzględniając potrzeby ludzi. Uważam, iż to doskonały syntetyczny opis jak system planowania ma zoperacjonalizować cele rozwoju. Taki system wymaga porzucenia koncepcji produktywności i zwiększania wartości gruntów. Dotychczasowy system planowania służy temu, aby ktoś mógł zarobić a nie temu, aby zaspokoić potrzeby lokalnej społeczności czy zregenerować najmniejszy choćby skrawek przyrody. Nowy system musi system zachęt całkowicie zmienić.
Zmiany polityk przestrzennych i instrumentarium planistycznego
W zakresie polityk przestrzennych są już na stole pewne propozycje, które mogą służyć jako dobra podstawa do dalszej debaty. Ta debata jest kluczowa, bo nowy system powinien wykuwać się w demokratycznej dyskusji społecznej a nie w zamkniętych gabinetach ministerstw i lobbystów. Urbanistki i urbaniści są oczywiście ważnymi uczestnikami tej debaty.
Wśród postulatów takich polityk przestrzennych znajdziemy koncepcję uspołecznienia gruntów i zasobów w celu ich zachowania a nie ich eksploatacji dla zysku. Czy zgadzacie się, aby „każdy ze swoim gruntem mógł zrobić co chce”? Na przykład, aby wasz sąsiad mógł zbudować pod oknami waszego mieszkania przetwórnię mączki rybnej albo wytwórnię asfaltu? Albo aby mógł składować na sąsiadującej z waszym domem działce trujące substancje? Założę się, iż nie zgadzacie się na takie korzystanie z prawa własności. Już w dzisiejszym systemie różnego rodzaju ograniczenia w korzystaniu z prywatnych gruntów istnieją. Jednak koncepcja uspołecznienia idzie znacznie dalej. Nie oznacza ona „państwowej” czy „gminnej” własności gruntów. Oznacza natomiast demokratyczne prawo ludzi, których życie uzależnione jest od funkcjonowania złożonych systemów planety na danym obszarze do decydowania o użyciu i przeznaczeniu poszczególnych gruntów. W otwartej, publicznej i przejrzystej debacie. Ze wskazaniem kosztów i korzyści rozmaitych rozwiązań dla przyrody oraz dla ludzi w tej chwili oraz w bliższej i dalszej przyszłości. Podobna debata musi dotyczyć kluczowych zasobów, takich jak na przykład woda. Czy zgadzamy się, aby hotele i bogaci ludzie zużywali wodę na prywatne baseny czy podlewanie bezużytecznych przyrodniczo trawników wielkich rezydencji podczas kiedy brakuje jej na codzienne podstawowe potrzeby mieszkańców?
Innym ważnym postulatem dotyczącym polityk przestrzennych jest ustanowienie minimalnych i maksymalnych standardów, w tym przede wszystkim dla mieszkalnictwa. Nie możemy przez cały czas się godzić na marnowanie ograniczonych zasobów i niszczenie systemów podtrzymujących nasze życie w celu osiągnięcia spekulacyjnych korzyści. Koniec z mieszkaniami o wielkości 15 metrów sprzedawanych jako biura. Koniec z „mikrokawalerkami”. Nikt nie może mieszkać w takich warunkach. Ale także koniec z posiadaniem nieużywanych mieszkań, które stoją puste, bo „nabierają wartości”. Albo idą do wynajmu długoterminowego z maksymalnym czynszem ustalanym w debacie społecznej albo zostają obłożone bardzo zniechęcającym podatkiem. Musi zostać także wprowadzony limit posiadanych mieszkań. To zasób, który także powinien podlegać uspołecznieniu.
W politykach przestrzennych należy ustanowić ograniczenia w (z)użyciu materiałów i energii. Owe ograniczenia muszą obejmować cały proces zagospodarowania terenu – od kosztów środowiskowych i energetycznych wytworzenia materiałów budowalnych, z których dane obiekty zostały zbudowane, poprzez ich normalne użytkowanie, aż po ich ponowne wykorzystanie. Taka polityka wymagałaby zmian w wielu obszarach prawa, na przykład w prawie budowalnym. Musiałoby ono zachęcać do ponownego użycia materiałów w możliwie nieprzetworzonej formie, bo to oszczędza zużycie energii. A to oznacza, iż możliwość ponownego wykorzystania komponentów budowalnych musiałaby być wkomponowana w proces projektowania.
Zauważmy, iż w tej chwili wiele budynków jest bardzo słabo wykorzystywanych. Szkoły stoją puste przed dwa miesiące wakacji. Wielkie stadiony stoją puste w ogóle przez większość czasu. Musimy zupełnie inaczej zacząć podchodzić do sprawy użytkowania obiektów. Musimy dopuścić możliwość ich wykorzystania jednocześnie dla wielu celów w różnych okresach czasu.
Owo ograniczenie w (z)użyciu materiałów i energii ma także swój wymiar transportowy. Może stanowić bardzo ważne narzędzie przenoszące priorytet na transport publiczny i wprowadzające realne ograniczenia dla transportu indywidualnego. To także narzędzie zmniejszające niesprawiedliwości społeczne. Przecież publiczne środki finansują drogi, a powinny także inną infrastrukturę transportową. Przyjrzyjcie się, ile miejsca na ulicy zajmuje samochód przewożący jedynie kierowcę a ile rower. I zapytajcie, dlaczego ten rowerzysta dostaje tak znacząco mniej przestrzeni, choć przecież też płaci podatki.
Ważne, aby podkreślić, iż ani standardy, ani ograniczenia nie mogą być przedmiotem handlu. Innymi słowy, kierowca SUVa nie może kupić limitu rowerzysty, który nie wykorzystał ograniczeń, po to, by dłużej jeździć samochodem.
Połączenie standardów i ograniczeń może prowadzić do wykształcenia się nowych instrumentów planistycznych.
Na przykład plany mogłyby odejść od ustalania przeznaczenia terenu a w zamian ustalać dla zagospodarowania limity na przykład maksymalnego poziomu zanieczyszczeń, zużycia gleby, energii i wody, emisji CO2 czy związków azotu oraz minimalnego poziomu dostępności mieszkań, terenów zielonych, bioróżnorodności, jakości powietrza, obiektów edukacyjnych albo zaopatrzenia w żywność w każdej dzielnicy lub osiedlu.
Odejście od ustalania przeznaczenia terenów pozwoliłoby także na wdrożenie innego instrumentu gwarantującego „prawo do metabolizmu”. Prawo to jest wyprowadzone przez Federico Saviniego z koncepcji habitability, zgodnie z którą habitat (siedlisko, biotop) „identyfikuje równowagę i jej długoterminowe utrzymanie w celu zagwarantowania reprodukcji zarówno ludzkiego, jak i nieludzkiego życia”. A zatem nie rozłączne tereny realizujące indywidualne interesy, ale prawdziwa miejska biologia, jaką w połowie XX wieku postulował Josep Lluís Sert.
Polityki przestrzenne powinny także promować autonomię i samowystarczalność, w tym także do pewnego stopnia samowystarczalność energetyczną i w zakresie zaspokojenia potrzeb żywnościowych. Taka polityka wymagałby sama w sobie odrębnego tekstu, więc tutaj jedynie ją wymieniam.
Oczywiście w politykach przestrzennych musimy wymagać wysokiej jakości usług publicznych i przestrzeni publicznych, w szczególności przestrzeni zielonych.
Ustanowienie standardów oraz ograniczeń w zużyciu materiałów i energii realizuje zasadę wystarczalności. Jednak zasada ta dotyczy konsumpcji prywatnej. Jednocześnie zaś pozwala ona na realizację publicznego luksusu – wysokiej jakości usług publicznych, miejsc do spędzania wspólnie czasu, terenów sportowych dla mieszkańców, zieleni.
Opisana przez Georga Monbiota „prywatna wystarczalność, publiczny luksus” nie opisuje ograniczeń. Przeciwnie, opisuje miasta, w których liczy się to, co naprawdę ważne: relacje międzyludzkie, dbałość, przyjaźń, troska, dzielenie się, współpraca, towarzyskość… Opisuje świat obfitości.
Ważne jest także jak owe zasady będą realizowane.
Pierwszą już wspomniałam – to demokratyzacja. Trzeba zmienić nie tylko sposób podejmowania decyzji w planowaniu przestrzeni, ale sposób podejmowania decyzji w ogóle. Oraz sposobów zarządzania miastami, miasteczkami i wsiami. Ludzie podejmują znacznie odważniejsze decyzje niż ich reprezentanci, ale muszą czuć sprawczość. Dzisiaj nie chodzą na wybory, bo nie wierzą, iż ich głos coś zmieni.
Drugą zasadą jest naśladowanie przyrody. Dzisiaj otwieramy bardzo nieśmiało pierwszy rozdział tej wiedzy, niekiedy stosując rozwiązania oparte o przyrodę (Nature-Based Solutions, NBS). Ale tu chodzi o coś więcej. Chodzi o zadanie sobie pytania, jakie rozwiązanie przyjęłaby przyroda. Janine Benyus, biolożka, która od lat promuje biomimikrę – innowacje i projektowanie inspirowane przez przyrodę – daje nam bezcenną radę wynikającą z jej wiedzy o i uczenia się od przyrody.
Odpowiada ona pośrednio na pytanie co to jest rozwój? Rozumiany ewolucyjnie oznacza on „proces zmian zachodzących w organizmach w ciągu życia osobnika lub w kolejnych pokoleniach”. Ale aby te zmiany mogły zachodzić, musi zachodzić możliwość pojawienia się kolejnych pokoleń. Musi istnieć możliwość kontynuacji życia. Tak sukces rozumie przyroda, której jesteśmy częścią. I nie chodzi o przetrwanie jednego, dwóch czy choćby stu pokoleń. Kontynuacja życia, rozwój z punktu widzenia przyrody, to jak mówi Janine Benyus, zapewnienie przeżycia 10.000 pokoleń i więcej. Ludzie dbają o swoje dzieci. Wożą je na lekcje francuskiego, jazdę konną i zabierają na wakacje w góry. Ludzie dbają o swoje wnuki. Chodzą z nimi na spacer do parku, gotują wegetariańskie spaghetti i słuchają ich opowieści ze studiów. Ale jak zadbać o swoje praprawnuczki, kiedy nas już nie będzie wśród żywych? Przecież chcielibyśmy, aby one także miały szczęśliwe życie. Janine Benyus daje nam wspaniałą radę w tej sprawie. I niech każdy, kto zmienia system planowania pamięta tę mądrą lekcję, jaką daje nam przyroda:
zadbaj o miejsce, które w przyszłości zadba o twoje dzieci i ich dzieci.