Kamil Semeniuk: Chciałem się sprawdzić jako człowiek i mężczyzna

9 miesięcy temu

Kamil Semeniuk z klubem z Kędzierzyna-Koźla w polskiej siatkówce wygrał wszystko, co jest do wygrania. Pięć razy stawał na podium krajowej ligi, trzykrotnie na najwyższym stopniu (2016, 2017, 2022), dwukrotnie na drugim (2018 i 2021). Do tego należy dodać trzy złota Pucharu Polski (2017, 2021, 2022). Wisienką na torcie gry w Zaksie są natomiast dwa triumfy w Lidze Mistrzów (2021, 2022). W połowie minionego roku przeniósł się do Włoch, gdzie w barwach – naszpikowanego światowymi gwiazdami siatkówki – klubu z Perugii dwukrotnie wygrał Klubowe Mistrzostwa Świata (2022, 2023). Z reprezentacją Polski wicemistrz świata AD 2022 oraz mistrz Europy z września tego roku (plus brąz Euro 2021).

Wywiad z Kamilem Semeniukiem

Łukasz Baliński: Niedawne złoto Klubowych Mistrzostw Świata da się porównać z triumfem w Lidze Mistrzów?

Kamil Semeniuk: Wygranie tych drugich rozgrywek jest trudniejsze. W tych pierwszych zagraliśmy tylko cztery spotkania i zdobyliśmy tytuł. Trzeba też pamiętać o tym, iż w tym roku otrzymaliśmy prawo gry w tym turnieju ze względu na to, iż finaliści poprzedniej edycji Ligi Mistrzów nie mogli tam być z racji napiętego terminarza [zamiast Zaksy i Jastrzębskiego Węgla w klubowym mundialu Europę reprezentowali półfinaliści LM – przyp. red]. Co nie zmienia faktu, iż fajnie jest wygrać taką imprezę i nie było to łatwe.

Trochę wam to wynagradza poprzedni nieudany sezon? Bo nie udało się zdobyć tytułu także w kraju, a ponadto ekipa z Perugii, po 10 latach, wypadła z podium ligi włoskiej.

– Myślę, iż nie tylko mnie, ale każdego z osobna w klubie – od zawodników, poprzez sztab szkoleniowy, po samego prezesa. Długo bolało to, jakie osiągnęliśmy wyniki, a raczej ich brak. Zresztą wciąż to odczuwamy. Bo nie gramy teraz w kompletnie żadnym z europejskich pucharów. Co dla takiego klubu jak nasz, z taką historią i tyloma latami w międzynarodowej czołówce, jest trudne. Trzeba było jednak się po prostu z tym zmierzyć. Dlatego wygrana w klubowych mistrzostwach świata, czy nieco wcześniej Superpucharu Włoch jest fajnym sygnałem. Pewnego rodzaju motorem napędowym, aby ciężko pracować i ten sezon zakończyć znacznie w lepszych nastrojach niż poprzedni i postarać się wrócić na salony.

Kamil Semeniuk z kolegami z Perugii tuż po zdobyciu KMŚ 2023.

Presja w Perugii zawsze była spora, czy więc teraz pozostało większa, czy raczej gdzieś tam zelżała, bo „nie tędy droga”? Wasz prezes Gino Sirci nie należy do cierpliwych ludzi…

– Mam nadzieję, iż to, co się stało w minionej kampanii, będzie takim zimnym prysznicem. Przypomnieniem, co też jest przecież elementem sportu, iż nie zawsze wszystko jest usłane różami. Czasami przytrafiają się bolesne porażki. Przykładem jest chociażby poprzedni półfinał Ligi Mistrzów, ćwierćfinał krajowej ligi. A choćby przegrana walka z Vero Volley Monza [o piąte miejsce w Serie A – red.], co przekreśliło totalnie nasz aktualny udział w jakichkolwiek rozgrywkach europejskich. To wszystko było bardzo ciężką lekcją dla nas. Myślę jednak, iż ją odrobiliśmy. Było yło widać po tym, jak przytrafiła się nam pierwsza porażka w tym sezonie, podczas gdy w poprzedniej rundzie zasadniczej wygraliśmy wszystkie 22 mecze. Sam prezes, który jest dość specyficzną postacią, mocno przeżywającą nasze wyniki, po tym pierwszym przegranym spotkaniu nie był jakoś mocno zdenerwowany czy rozgoryczony, a wręcz przeciwnie. Starał się wręcz nas wspierać. Tak iż chyba wszyscy mocno spokornieliśmy. Bo takie rzeczy się przytrafiają w sporcie.

Nie było jednak myśli, żeby odejść z Perugii, bo „to jednak nie to”?

– Nie, zupełnie nie, wręcz przeciwnie. Miałem takie mobilizujące i wewnętrzne przekonanie, iż trzeba zostać, bo – jakby to najprościej ująć – skoro się trochę nabałaganiło, to trzeba teraz ładnie posprzątać. Jestem osobą honoru i nie wyobrażam sobie, żebym miał po takim sezonie, gdy nie wyszła nam gra, nagle powiedzieć: „Skoro nie mamy Ligi Mistrzów, to radźcie sobie sami, a ja idę tam, gdzie toczy się walka o najważniejsze cele”. Moja narzeczona też była tego zdania, co ja, iż nie ma takiej możliwości, aby w takim momencie i w takiej atmosferze się rozstawać. Tym bardziej, iż ja się tutaj czuję bardzo dobrze. Mam świetny kontakt z klubem, kibicami i po prostu duma mi nie pozwalała na to, żeby odejść tak szybko. I tak jak już wcześniej powiedziałem: trzeba tą Perugię z powrotem poprowadzić do walki o najwyższe cele.

Jak się gra w takim klubie? Może to nie siatkarski Real Madryt czy FC Barcelona, bo jednak nie ma tylu tytułów, ale już do Manchesteru City czy PSG bym porównał.

– Faktycznie, pierwszy sezon był taki, iż czułem się jak w pewnego rodzaju „galacticos”. Ale teraz już się z tym oswoiłem i staram się nie myśleć jako o potężnym klubie. Oswoiłem się z tym i jest większy komfort. W poprzednim sezonie ten nadmuchany przez media i całe środowisko siatkarskie balonik pękł i gdy się przytrafi teraz jakieś potknięcie, a już przecież do tego doszło [dwa przegrane mecze w lidze na 10 rozegranych – przyp. red] to nie jest to nie wiadomo jak wielkie wydarzenie, tylko zwykły element sportu i naszej dyscypliny.

Obecny prezes PZPS i legenda polskiej siatkówki Sebastian Świderski w jednym z wywiadów powiedział o Kamilu Semeniuku:
„Ma bardzo waleczne serce, jest zawsze gotów do ciężkiej pracy, a pewne braki w warunkach fizycznych nadrabia techniką, skocznością i dynamiką. Jest też lepszym zawodnikiem”. I to było na długo przed pańskim „primem”.

– Jest mi bardzo miło i mam nadzieję, iż po tym zniżkowym okresie z poprzedniego sezonu wracam na adekwatne tory. Takie słowa od takiej postaci motywują, gdy znowu przyjdą gorsze dni, a pewnie przyjdą, bo to jest po prostu wpisane w nasz zawód. Bardzo się cieszę, iż jest taka opinia i będę się starał robić wszystko na maksimum swoich możliwości aby się nie zmieniła. Czy to na treningach czy na meczach.

Pytałem też, co „teraz” pan na to, bo wtedy powiedział pan, iż jeszcze długa droga, by wyprzedzić Sebastiana Świderskiego pod względem sukcesów. No, to już chyba się udało. Medale mistrzostw Europy z Polską, dwukrotnie wygrana Liga Mistrzów z Zaksą i Klubowe Mistrzostwo Świata przechylają szalę na pana stronę.

– Prezes Świderski jest wciąż lepszy w tym, iż ma medale mistrzostw Włoch. I tutaj mam tym większy szacunek, bo przekonałem się ostatnio na własnej skórze, jak to jest trudne. choćby dla takiej potężnej drużyny, jaką my jesteśmy. Mimo tego, iż te wymienione osiągnięcie mam na swoim koncie, to scudetto również byłoby naprawdę czymś wspaniałym.

Jeszcze ma pan szansę na coś, czego nie tylko Sebastian Świderski, ale i wielu innych znakomitych polskich siatkarzy już nigdy nie zdobędzie: medal igrzysk olimpijskich. To jest cel numer jeden na rok 2024?

– O tym będę myślał, gdy nadejdzie kolejny sezon reprezentacyjny. Na razie koncentruję się w 100 procentach na rozgrywkach klubowych. I w tym wypadku pierwszym celem jest powrót z Perugią do Ligi Mistrzów oraz walka o mistrzostwo i puchar Włoch. Potem myślami będę przy igrzyskach. Bo wszystkie oczy są skierowane na ten turniej i na to, aby Polacy w końcu po latach przywieźli z niego medal. Tutaj dla mnie priorytetową sprawą będzie jednak znalezienie się na liście 12 zawodników, którzy pojadą do Paryża.

Kamil Semeniuk (tu z Wilfredo Leonem, kolegą także z reprezentacji Polski) w barwach Perugii już zdążył zagrać przeciwko Zaksie.

Trzy i pół roku temu, czyli na długo zanim Kamil Semeniuk znalazł się Perugii, w jednym z wywiadów powiedział pan, iż „nie rozpatruje ofert z zagranicy, bo nie ma tego w tym momencie w swoim planie”. To jak wygląda ten plan?

– Plany się zmieniają. Parę lat temu nie brałem w ogóle pod uwagi zmiany klubu, bo bardzo dobrze czułem się w Kędzierzynie-Koźlu. To jest moje rodzinne miasto i fantastycznie mi się grało, przy kibicach, adekwatnie to przy znajomych na trybunach. I wtedy wszystko było na adekwatnym miejscu. Czasami jednak przychodzą takie oferty, nad którymi trzeba się zastanowić. I tu nie chodzi tylko i wyłącznie o aspekty czysto sportowe, ale też takie życiowe. Chciałem spróbować się w innym środowisku. Choćby odnaleźć się jako człowiek, jako mężczyzna, poradzić sobie w 100 procentach samemu czy z narzeczoną wspólnie prowadząc własne życie. A nie cały czas mieć w pobliżu taki parasol ochronny i ewentualną pomoc rodziców. Bo jednak mieszkając niedaleko najbliższych, miałem zawsze ten bufor bezpieczeństwa, iż w razie czego zawsze mi pomogą. Teraz, będąc paręset kilometrów od domu, trzeba z wszelkimi problemami radzić sobie bez nich.

Swoją droga, to właśnie na Zaksie i w Kędzierzynie-Koźlu zakończyła się droga do finału Perugii w poprzednim sezonie Ligi Mistrzów. Trudno więc nie zapytać, co pan czuł, grając w Hali Azoty po „drugiej strony barykady”. Serce zadrżało, tudzież ręka przy serwisie?

– Serduszko mocniej zabiło już wtedy, gdy się dowiedziałem, iż ZAKSA przeszła ćwierćfinał i zmierzymy się z nią w półfinale. Bardzo się cieszyłem, także dlatego, iż miałem okazję przyjechać do mojego miasta, bo praktycznie przez cały okres sezonu klubowego takiej możliwości nie mam. Dzięki temu mogłem spotkać się z rodziną i znajomymi. o ile chodzi o aspekty czysto siatkarskie, to rzeczywiście tętno było wyższe, szczególnie, o ile chodzi o mecz w Kędzierzynie-Koźlu. Doceniam to, iż kibice cały czas mieli sentyment wobec mnie. I gdy np. szedłem na zagrywkę, to te gwizdy, które są zwykle, podczas serwisów rywali, przeważnie były o mniejszym natężeniu. Choć nie miałem skrupułów, żeby punktować, gdy tylko byłem na boisku.

Pokazał pan choć trochę Kędzierzyn Koźle chłopakom z nowej wówczas drużyny?

– Nie było zbytnio na to czasu, żeby jakieś wycieczki organizować. Choć myślę, iż zdążyli na pewno zauważyć, iż klub to jest topowa marka. To, jak wszystko wygląda od środka i jak funkcjonuje, musiało zrobić na nich wrażenie.

A chociaż mural na PSP 11 widzieli? Swoją drogą, jak wysoko na liście wyróżnień zajmuje u pana ten obraz?

– Też nie mieliśmy okazji, jedynie o tym wspominałem. Zresztą, mam na social mediach to udokumentowane i pokazywałem chłopakom jaką pamiątkę sprawiło miasto całej naszej ekipie. Jest mi bardzo miło, bo to jest mural na ścianie szkoły do której chodziłem i gdzie stawiałem swoje pierwsze kroki w siatkówce. Mam nadzieje, iż to dzieło wytrzyma jeszcze ładnych parę lat. I gdy będę przychodził w to miejsce, czy po tym sezonie, czy po następnych, to wciąż będzie robiło takie wrażenie.

Odwiedzając swoje rodzinne miasto z włoskim zespołem nocował pan w domu, czy jednak w hotelu ze wszystkimi?

– Nie było takiej możliwości by domu (śmiech). Troszeczkę byłoby to dziwne, gdyby cała drużyna była w hotelu, a ja bym sobie gdzieś tam czmychnął. Przyjechaliśmy jednak dość wcześnie, chyba dwa dni przed meczem i o ile była tylko możliwość, parę godzin między posiłkami czy treningami, to dawałem znać bratu i tacie, po czym mogłem pojechać do domu i spędzić czas w rodzinnym gronie.

Tak w ogóle, to często pan bywa w Kędzierzynie-Koźlu? Przy tych świętach okazji nie będzie, bo gracie 26 grudnia i dzień przed Sylwestrem.

– Tak jak to było w poprzednim roku, tak i w tym nie będzie za bardzo możliwości, aby zjechać na choćby jeden dzień. Za to między sezonami, gdy jest okres reprezentacyjny i mamy wolne, to zawsze z chęcią korzystam z takiej opcji. Tym bardziej, iż moja narzeczona też jest z tego miasta, więc oboje czujemy się tu komfortowo. Robimy wtedy tzw. pielgrzymkę po całej rodzinie i spędzamy z nią trochę czasu. Choć też nie ma go aż tyle, żeby wszystkich zadowolić naszą obecnością.

Kamil Semeniuk

Przygotowuje się pan jakoś szczególnie na święta we Włoszech? A jeżeli już, to święta według polskiej, czy tamtejszej tradycji?

– Zdecydowanie po polsku. Już w poprzednim roku zastanawiałem się, jak to będzie, bo to były wówczas pierwsze święta poza domem. Moja narzeczona Kasia świetnie jednak to wszystko zorganizowała. Ja też oczywiście starałem się, jak tylko mogłem, pomagać i naprawdę mieliśmy bardzo fajny czas. Najpierw pyszna wieczerza wigilijna, a po rozpakowaniu prezentów telefony do rodziny i przyjaciół. Teraz zresztą choinka też już stoi, a dom jest udekorowany.

Rodzina i znajomi często korzystają z państwa obecnego miejsca zamieszkania i odwiedzają w Perugii?

– Zawsze chętnie zapraszamy bliskich. Mamy bardzo duże mieszkanie, możliwość przenocowania i każdemu oferujemy wizytę. Szczególnie w okresie marzec-październik, bo po prostu wówczas połączenia samolotowe są najlepsze. Tym bardziej, iż Perugia to piękne i turystyczne miasto. Jest co zwiedzać.

A pan korzysta?

– Sam osobiście jeszcze wcale tak dużo jej nie eksplorowałem. Znaczniej bardziej moja Kasia, która ma więcej czasu, aby gdzieś spacerować. Czy to po ciekawych miejscach, czy choćby zjeść w restauracji. Do tego 10 minut drogi od Perugii mamy Asyż. Ja, gdy mam wolną chwilę i siły oraz chęci, a bywa z tym różnie, to też staram się zawitać do centrum czy w jego okolice. Choć pozostało ten sezon i następny, więc mam nadzieję, iż zdążę dokładnie poznać wszystkie interesujące miejsca.

Nie dość, iż Perugia piękna, to jeszcze dość niedaleko do Rzymu…

– Byłem tam przy okazji Pucharu Włoch i tak naprawdę widziałem Rzym z pozycji pasażera w autobusie. Moja narzeczona razem z moimi rodzicami, którzy przylecieli wtedy na te rozgrywki, mogli już zwiedzić te najsłynniejsze zabytki architektury. Faktycznie, daleko nie jest i na pewno z tej szansy skorzystam, gdy będzie więcej wolnego. A teraz te dni mogą się pojawić, bo mamy luźniejszy kalendarz. Nie gramy w żadnych europejskich pucharach i jesteśmy po klubowych mistrzostwach świata. Myślę więc, iż będzie szansa pojechać na taką wycieczkę.

Są już jakieś włoskie nawyki? Typu określona kawa o określonej porze, a polewanie pizzy lub pasty keczupem uważa pan za zbrodnię?

– Bardzo dużo używam parmezanu i pije więcej kawy niż wcześniej. Keczupu do makaronu czy chociażby na pizzę to choćby nie próbuję dodawać, bo mogłoby się to źle skończyć (śmiech). Cała reszta to jeszcze w 100 procentach Polak i choćby w domu przeważnie góruje jednak rodzima kuchnia.

Jest coś we Włoszech, co pana urzekło, a co wciąż denerwuje?

– Jestem bardzo zadowolony z panującej tu pogody. W grudniu temperatura dochodzi tutaj choćby do 20 stopni i jak dla mnie to jest coś fantastycznego. Nie ma stricte zimy, śnieg jeszcze ani razu choćby nie poprószył i z tego względu święta mają troszeczkę inny klimat. W Polsce jednak, gdy spadnie śnieg, to ten czas jest przyjemniejszy. Natomiast z rzeczy, do których się dalej nie przyzwyczaiłem że, to kwestia tego, jak się tu prowadzi samochody. Nie tyle nie umiem się przystosować, co po prostu strasznie mnie to denerwuje. Włosi prowadzą auta, jakby prawo jazdy faktycznie znaleźli w chipsach (śmiech).

Włochy to też miłość do piłki nożnej, która nie jest panu obca. Najlepszy klub z Perugii jednak ostatnio spadł na trzeci poziom.

– W tamtym sezonie, gdy piłkarze występowali w Serie B, to bywały momenty, iż my i oni graliśmy w jednym dniu. I wtedy w mieście był jeden wielki chaos, korki, paraliż. Osobiście jednak nie byłem na żadnym spotkaniu, bo nie było na to czasu. Chętnie bym się wybrał na jakieś topowe mecze, typu derby Mediolanu. Szybciej jednak gdzieś się wybiorę na Serie C w okolicy, bo faktycznie lubię oglądać piłkę nożną. W Polsce latem byłem na Lechu Poznań, bo jestem fanem tego zespołu. jeżeli chodzi o te naprawdę wielkie marki, to nie mam jakiegoś szczególnie upatrzonego klubu typu Real Madryt czy Manchester City. Najlepiej by było, jakby właśnie Lech Poznań grał w Lidze Mistrzów.

To jeszcze wróćmy na nasze siatkarskie podwórko. Domyślam się, iż to, co się dzieje w kędzierzyńskiej Zaksie, to pan wie. A jak jest z innymi ekipami, w których swego czasu pan grał, czyli z Mickiewiczem Kluczbork i Zaksą Strzelce Opolskie?

– Mam na social media zaobserwowane te zespoły i śledzę ich poczynania, podobnie jak Warty Zawiercie, gdzie też grałem. W przypadku kędzierzynian to aktualnie jestem trochę zmartwiony wynikami i tym, jakie mają problemy zdrowotne. Mam nadzieję, iż to się wszystko pomyślnie rozwiąże i wrócą na odpowiednie tory. o ile chodzi o drużynę z Kluczborka, to także, jak najbardziej, ją obserwuje. Wiem, iż jest w strefie play off i ma szansę walczyć. Tak, jak to było w poprzednim sezonie, o prawo gry w PlusLidze. Drugą Zaksę także śledzę. Widziałem, iż może troszeczkę jej nie idzie, ale mam nadzieję, iż również zaraz przyjdą lepsze dni i zacznie wygrywać. Fajnie by było, jakby się udało wrócić do 1. ligi, ale wiadomo, iż to nie jest taka łatwa sprawa.

***

Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.

Idź do oryginalnego materiału