Kratiuk: „Opowieść wigilijna księdza Skruckiego”. FRAGMENT POWIEŚCI

2 tygodni temu

Za sprawą leniwie opadających płatków śniegu chodniki przyoblekały się w białawą barwę zimowego nieba. Tomasz śledził je przez okno, wciąż jeszcze nieco zaspany, ale już nie na tyle, aby nie móc przypomnieć sobie czyjejś refleksji, według której sformułowanie płatki śniegu nie oznacza dziś już wyłącznie spadających z chmur kryształków lodu, ale stanowi także opis całego pokolenia. Sam też użył tego zgrabnego stwierdzenia w nagranym niedawno kolejnym filmie na swoim youtubowy kanale. Mówił tam, iż pokolenie śnieżynek charakteryzuje się niezwykłą delikatnością, wrażliwością na własnym punkcie, swoistą kruchością i nadmierną emocjonalnością. Oraz przekonaniem o własnej wyjątkowości każdego z przedstawicieli tegoż pokolenia.

Był z nimi w tym w pełni. Wręcz żałował, iż nie urodził się te dwadzieścia lat później, tak intensywnie solidaryzował się z młodymi. Dokładał wszelkich starań aby ich zrozumieć i aby oni doceniali co robi dla nich w mediach społecznościowych. To ważne. Przecież nie każdy z jego branży przykładał się do pracy z młodymi tak mocno jak on. Zwłaszcza w sieci. Wiedział, iż jest ich nadzieją, wiedział, iż język którym się posługuje, nie jest tak zmurszały jak jego kolegów po fachu. Wiedział, iż otwartość Kościoła, którą szeroko promował, sprawia, iż ludzie pozostają otwarci na niego, na księdza Tomasza Skruckiego. A takich otwartych ludzi można namówić do tego co najważniejsze, do pomagania sobie nawzajem, do tolerancji, do miłości. Zwłaszcza te wszystkie zagubione śnieżynki. Kochał ich. Kochał ich tak mocno, jak tylko można kochać ludzi, których nigdy się nie widziało, a którzy zostawiają pod jego filmami i postami lajki, szerują posty, serduszkują zdjęcia.

Ta miłosna impresja, trochę do młodego pokolenia a trochę do samego siebie, nie mogła trwać zbyt długo, oto bowiem budził się nie tylko Tomasz, ale także pełen intensywności dzień. Opiewany w radiostacjach jako niepowtarzalny, magiczny i najpiękniejszy w roku. On sam za nim jednak nie przepadał. Nie dość, iż w Wigilię zawsze miał mnóstwo pracy to potem jeszcze musiał obsługiwać tłumy ludzi, spośród których rozpoznawał tylko nielicznych. I słabo dało się to opowiedzieć na social mediach, tym bardziej, iż ten dzień, „tylko jeden raz do roku, który liczy się od zmroku” zasięgi gwałtownie malały. Tradycja jest absurdalnie silna, pierogi z kapustą i Bogu ducha winny, ubity o kant wanny karp cały czas zdają się ważne, również dla młodych.

Na szczęście do kulminacji dnia, który „każdy z nas zna od kołyski i w którym euforia wita wszystkich” jeszcze wiele godzin. Tomasz wyszedł przed dom jak niemal co dzień, żeby pobiegać. Robota robotą, ale na bieganie zawsze potrafił znaleźć czas. Podkreślał, iż ruch pomaga mu w lepszym funkcjonowaniu przez całą dobę. Gdy podejmował wyzwania joggingowe irytowało go, iż przełożony wyznaczał mu dyżur na jedynkę, czyli na godzinę szóstą trzydzieści, ale zaparł się i potrafił pobiegać i o piątej rano, choćby zimą. W zdrowym ciele, zdrowy duch! A i zdjęcia całkiem ładne. Koledzy śmiali się, iż wrzuca zdjęcia ubrany w odzież z lajkry, tłumaczył im wtedy, iż aby być z młodymi, trzeba być jak młody.

Tak było i teraz. Ubrany w czarny, profesjonalny strój sportowy, to wersja na chłodniejsze dni, zaczął rozciągać się na zaśnieżonej ulicy. Jeszcze ciemno, jeszcze cisza, jedynie w bezpiecznym oddaleniu usłyszeć można przejeżdżający gdzieś samochód. Tomasz już zabierał się do wykonania kolejnego rozgrzewkowego skrętoskłonu, gdy nagle usłyszał zza pleców nieznajomy głos.

– Przepraszam, czy dobrze poznaję? Czy ksiądz wikary? – zapytała lekko trzęsącym się głosem kobieta. Cóż było robić, musiał się odwrócić, choć gdyby mógł teraz westchnąć nie tylko w myślach, ale i wszystkimi organami którymi zwykle się wzdycha, dźwięk ten mógłby okazać się głośniejszy od przejeżdżających w oddali samochodów. Natręt okazał się staruszką.

– Tak, to ja – rzucił z udawaną uprzejmością.

– Ksiądz Tomasz! Wiedziałam! – głos kobieciny brzmiał teraz bardziej radośnie. – Wie ksiądz, w moim wieku to już różnie bywa ze wzrokiem.

Z gustem chyba też, pomyślał Tomasz przyglądając się beretowi na głowie parafianki. Na palcu pozbawionej rękawiczki dłoni widniał pierścionek z pokaźnym brązowym oczkiem, a na zarzuconym niedbale pod szyją szaliku spoczywał utrzymany na poplątanym łańcuszku wizerunek Matki z Dzieciątkiem.

– Miło mi Panią spotkać, a teraz przepraszam, szykuję się do przebieżki.

– Widzę, widzę, proszę księdza. Tu sąsiadki mówiły, iż ksiądz wikary dba o zdrowie, to się chwali, to się chwali. Ale ja mam mimo wszystko prośbę do księdza.

Ach, gdyby tylko wewnętrzne westchnięcia można było zamieniać na monety, to po tej krótkiej rozmowie zebrałby już całkiem pokaźną sumkę.

– Tak? A o co chodzi? – zdecydował się zapytać, żałując tej decyzji już po pierwszej wypowiedzianej głosce.

– Proszę księdza, dziś jest wigilia i ja bym bardzo chciała się wyspowiadać. Byłam w szpitalu wcześniej, nie zdążyłam. Ja wiem, iż księża są w konfesjonale przed mszą, nie wiem, czy przed pasterką też, no ale bo to człowiek wie, czy dożyje wieczora? – kobieta wyszczerzyła eleganckie, choć z całą pewnością sztuczne, uzębienie.

Tomasz poprawił czapkę.

– Ale proszę pani, ja się już takimi sprawami nie zajmuje. Pani na pewno słyszała, ja mam youtuba, tiktoka, instagrama, grupę duszpasterstwa, zespół charytatywny. U nas od takich rzeczy to jest ksiądz Jan, ksiądz Jakub.

Starsza pani zamilkła na moment, zmrużyła oczy, ale po chwili dopytała.

– Przepraszam, co ksiądz ma, bo ja też trochę słabo słyszę.

– No… youtuba, tiktoka, instagrama – zaczął wymieniać po raz kolejny.

– Ale ja się tego nie boję, ja mam proszę księdza osiemdziesiąt pięć lat, i ja mam Parkinsona, niedokrwistość Blackfana-Diamonda, w zeszłym tygodniu skończyłam anginę Prinzmetala a i mąż się śmieje, iż jeszcze mam początki Alzheimera. Ale ja tylko chcę się wyspowiadać.

Teraz Tomasz westchnął już jak najbardziej na zewnątrz.

– Proszę panią – zaczął mówić głośniej – ja się tym już nie zajmuję.

Ostatnie dwa słowa sylabizował.

– Jak to ksiądz się nie zajmuje? Przecież ja znów taka największa grzesznica to nie jestem, pięć minut księdzu zajmę w konfesjonale, a jak nie w kościele to i tu na ławce możemy, wiem iż czasem tak księża teraz spowiadają. Nowoczesność taka choćby do kościoła weszła. Dla mnie starej to nie jest, ale raz mogę się i na ławce wyspowiadać, jak jeszcze dom Boży nieotwarty.

– Bardzo panią przepraszam, ale naprawdę nie mogę. Proszę przyjść po kolacji, na kwadrans przed pasterką, będzie któryś ksiądz w konfesjonale i załatwi pani co ma do załatwienia.

Staruszka zmarszczyła brwi.

– Załatwić, to ja się mogę gdzieś zupełnie indziej. Tutaj, pod plebanię, przyszłam z nadzieją, iż się jednak wyspowiadam.

Tomasz nie słyszał już jednak tych słów. Po raz kolejny poprawił bowiem czapkę i ruszył w swą dziesięciokilometrową, codzienną trasę. Minął supermarket położony niedaleko, przebiegł przez park pomiędzy ludźmi wyprowadzanymi na spacer przez ich psy, potruchtał w miejscu przed dwoma przejściami dla pieszych, uśmiechnął się poczuwszy zapach dochodzący z piekarni, przez chwilę ścigał się z nabierającym prędkości tramwajem i w końcu wbiegł na ostatnią prostą prowadzącą do położonej tuż przy kościele plebanii.

W końcu wrócił. Śnieg prószył jakby intensywniej.

Zbliżając się do bramy zwolnił. Zamiast zobaczyć charakterystyczny adwentowy plakat „zdobiący” od kilku tygodni fasadę kościoła, ujrzał jakby gęstniejący z sekundy na sekundę tłumek, oświetlany często zmieniającymi się ciemnym błękitem i czerwienią.

– Co tu się dzieje? – zapytał mężczyznę w puchowej kurtce, stojącego w czwartym rzędzie za, jak się okazało, karetką.

– Jakaś pani straciła przytomność. Ratownik właśnie zakończył reanimację, zmarła – wyszeptał, przeżegnał się i odszedł pochylony.

Tomaszowi zrobiło się jednocześnie zimno i gorąco, zatrząsały mu się dłonie a serce przyspieszyło. Zaczął przeciskać się przez tłum, podejrzewając kogo może zobaczyć. Nie mylił się. Lekarze właśnie przykrywali ciało kobiety, kilkadziesiąt minut wcześniej próbującej z nim porozmawiać.

***

Wiedział, iż musi zmusić się do zjedzenia śniadania, w końcu przed nim długi, przykry dzień. Ale w tej chwili nie miał ochoty na żaden posiłek. Dał znać gosposi, pani Grażynie, iż dziś nie stawi się na śniadanie i wszedł pod prysznic. Wybiegł spod niego jednak nagle, przypomniawszy sobie, iż za chwilę musi odprawić mszę. Było już dwadzieścia po szóstej.

Prędko ubrał czarny sweter, wciągnął spodnie i wybiegł z pokoju. Wpadł na schody, chcąc gwałtownie skręcić chwycił się poręczy, ale namydlona jeszcze dłoń ślizgnęła się własnym torem. Ostatnie co zapamiętał to poczucie nagłego wzrostu wagi górnej połowy ciała.

Przechylił się.

Potem była jakaś ciemność, jakieś przejaśnienie, jakieś głosy.

Ktoś mówił, iż mszę odprawi ksiądz Jakub, iż spokojnie, iż nic się nie dzieje. Gdy otworzył oczy, pani Grażyna przykładała lód do jego głowy jowialnie się uśmiechając, szeptając, iż już dobrze, iż ksiądz proboszcz powiedział, iż do pasterki się zagoi, iż tak zażartował zgrywus jeden, iż to na szczęście tylko osiem schodków. Tomasz też się uśmiechnął, wsunął palce między torebkę z lodem a czoło i wyczuł wielkiego, bolesnego guza. Żadnych rozcięć, plastrów, krwawienia. Wciąż oszołomiony, mimo wszystko odetchnął z ulgą.

Za oknem było już jasno, zmrużone oczy dostrzegły na zegarze godzinę 12.00. Musiał pospać dłuższą chwilę. Gospodyni właśnie podchodziła do okna i krzyknęła:

– Tę biedną kobiecinę zabrali, co ksiądz widział, a już ktoś zdążył tu świeczkę postawić. No świeć Panie nad jej duszą, ale świeczki tu stawiać, jakby się tu jakaś zbrodnia odbyła, to chyba przesada. Ale ksiądz proboszcz nie kazał zabierać, to zostawiłam. Jak się ksiądz czuje?

– Dobrze, dobrze pani Grażynko – wymamrotał suchymi ustami. – A co się ze mną adekwatnie stało?

– Toż to ja mam wiedzieć, co się z nim stało? Mnie nie było na klatce. No ale chyba spadł ze schodów, potem coś krzyczał nieskładnie, ksiądz proboszcz kazał wrócić do łóżka, powiedział, iż jak się ksiądz prześpi, to będzie lepiej dla wszystkich. To się przespał – znów się zaśmiała.

– Aha, już coś rzeczywiście sobie przypominam. Dziękuję. A ta pani, która zmarła przed plebanią, to kto? Bo ja jej nie rozpoznałem w tym, no, w berecie.

– A to parafianka, bywała często, spowiadała się też często, coś ją pewno gnębiło, ale to już lepiej księża wiedzą niż ja. Tam na blokach mieszkała tych starych, nie wiem jak się nazywała, proboszcz pewno wie. No dobrze, muszę już iść, bo przecież mam mnóstwo roboty z tą wigilią – rzuciła machając szmatką i jednocześnie zamykając za sobą drzwi.

Tomasz patrzył w okno. Wydawało mu się, iż twarz starszej pani proszącej by ją wyspowiadał odbija się w szybie. Ukrył własne oblicze w dłoniach nie wiedząc, czy przez to co stało się pod kościołem, czy z powodu bólu głowy.

– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – rozległo się nie wiadomo z której strony. Rozejrzał się po pokoju, drzwi zamknięte, okno też, ale drzwi do łazienki otwarte. Wstał, podszedł do niej, ale i tam nikogo nie było. Potrząsnął głową, a ta znów go zabolała.

– Odpowiada się „na wieki wieków, Amen” – powiedział ktoś znów. – Tyle chyba jeszcze pamiętasz.

Tomasz poczuł, jak krew zaczyna szybciej krążyć w jego żyłach, a trwająca w bólu część głowy zdaje się pulsować. Mógł w tej chwili niemal dosłownie chwycić za czerwień pojawiającą się na jego polikach. Zawsze reagował w ten sposób, gdy ktoś go pouczał, szczególnie mocno irytowało go bycie poprawianym w kwestiach zawodowych. I tym razem znów ktoś go uczy tego jak być katolikiem, jak się po katolicku odpowiada na katolickie pozdrowienie. Ma tego po dziurki w nosie w internecie, szczególnie na twitterze.

Rozejrzał się po pokoju raz jeszcze. Nikogo nie widać. A może tylko mu się zdawało? Może to efekt upadku ze schodów?

– Na wieki wieków, Amen! – powtórzył głos. – No, dalej, to przecież nie takie trudne.

Tomasz podniósł się z krzesła i oparł plecami o ścianę.

– Kto tu jest? – zapytał.

Odpowiedziała mu cisza.

– Kto tu jest? – powtórzył, tym razem znacznie głośniej. – Co to za wygłupy?

Nikt nie odpowiedział. Tomasz podszedł do szafy, uchylił drzwi. Nic. Zajrzał pod łóżko, schylając się nieomal upadł, gdyż wciąż kręciło mu się w głowie. Tam też jednak nikogo nie było. Znów zbliżył się do okna, uchylił je, przyjął podmuch chłodnego powietrza na oblane pąsem poliki i wyjrzał na zewnątrz. Ani na parapecie, ani nigdzie nikogo nie było.

– Tak trudno jest powiedzieć, na wieki wieków, Amen? – zapytał ktoś po raz kolejny. Tomasz pchnął okienne skrzydło z taką mocą, iż szyba omal z niej nie wypadła.

– To nie jest śmieszne! – krzyknął. – Kto tu jest?

– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – głos odezwał się znów, brzmiąc cały czas tym samym, jednolitym ale wibrującym tonem.

– Wyłaź, człowieku! – ksiądz podszedł do łóżka i z impetem zrzucił z niego kołdrę, koc i poduszkę. Zobaczył jedynie prześcieradło.

– Co się ze mną dzieje? – powiedział najpierw sam do siebie. – Kim jesteś? Co tu robisz? W co ty ze mną grasz? – każde z tych pytań stawało się głośniejszym od poprzedniego.

– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – zabrzmiał znów ten sam, tajemniczy głos.

Tomasz znieruchomiał. Zwariował. Co robić, co robić? – pomyślał.

– Nie zastanawiaj się, co robić, tylko mi odpowiedz, to przejdziemy do rzeczy – usłyszał.

Przełknął ślinę. Ktoś tu się bardzo nieładnie bawi. Zaczął rozglądać się za telefonem, może to jakaś nowa sztuczka? Ale telefona nie było w zasięgu wzroku. Wziął głęboki oddech i powiedział półszeptem:

– Na wieki wieków, Amen.

Niedomknięte okno zaskrzypiało, kilka płatków śniegu niesionych nadspodziewanie ciepłym jak na grudzień wietrzykiem wylądowało pośrodku wykładziny i niemal natychmiast zlało się w jedno z jej włosiem.

– Przecież tak się witamy, wszędzie, od bardzo, bardzo dawna. Dlaczego to dla Ciebie takie trudne? Stale tylko „dzień dobry” i „cześć czołem”, stale się witasz tak jak cały świat. I ciągle kpisz z tych, co chcą się przywitać w taki sposób, jak nauczyli ich rodzice. I to bez względu na to, czy nauczyli ich tego dziesięć, dwadzieścia pięć czy siedemdziesiąt lat temu – mówił głos, którego źródła wciąż Tomasz nie zlokalizował.

– Kimkolwiek jesteś, w tej chwili wyjdź z ukrycia, skończ te żarty, inaczej zadzwonię na policję – ksiądz mówił nadzwyczaj spokojnie.

– Nie mogę wyjść z ukrycia, bo się nie ukrywam. Po prostu dawno mnie nie oczekiwałeś, więc nie spodziewaj się, iż w tej chwili wszystko zostanie dane ci jak na dłoni, po prostu. niedługo przekonasz się, iż i tak przygotowano dla ciebie rzeczy wielkie.

– Kim ty do cholery jesteś?! – twarz Tomasza nie wyglądała już na zarumienioną, ale na po prostu czerwoną.

– Nie dałeś mi imienia, a mogłeś. To jak mam się przedstawić?

– Co ty pieprzysz? – rzucił wymachując rękami.

– No jak już musisz używać takich słów, to rozumiem, iż się denerwujesz. W porządku, możesz mnie nazywać imieniem, iż się tak wyrażę, urzędowym. Kustos.

– Jak?

– Kustos.

– Co ty, jesteś Grekiem jakimś?

– Nie. Kustos pisze się przez c, Custos, ale to nie ma znaczenia, bo raczej nic dzisiaj nie będziemy pisać.

– Że co, proszę?

– Dobrze usłyszałeś. Skoro już wiesz jak mi na imię, to ja też mam do ciebie pytanie.

Tomasz złapał się za głowę. To przecież nie może być prawda. To po tym upadku, z pewnością po tym upadku poprzestawiało mi klepki. Gadam ze ścianą, gadam jak pijany dziad do obrazu, tyle iż obraz odpowiada, gorzej, tu nie ma żadnego obrazu, który by ruszał ustami. Muszę zadzwonić do psychiatry, o tak, do psychiatry. Znam księdza Jacka psychoterapeutę, z pewnością potwierdzi, iż muszę odpocząć czy wziąć jakieś leki – pomyślał od razu. Ale głos nie przestawał mówić, mimo iż nie było widać jego źródła.

– Skoro wiesz już kim jestem, to czas na ważniejsze pytanie.

Tomasz nic nie odpowiedział, przez cały czas rozglądał się po pokoju.

– Kim ty jesteś, Tomaszu? – zapytał wciąż niedostrzegany gość.

– Słucham? – coraz bardziej pogubiony Tomasz zdecydował odpowiedzieć.

– Czy pamiętasz, kim ty jesteś? – właściciel głosu, ktokolwiek nim był, wydawał się zdeterminowany, by poznać odpowiedź.

– Co to jest cholera jasna, Król Lew? Kim jesteś Simba? Bawisz się w jakiegoś Mufasę?

– Kim jesteś, Tomaszu?

– Jak to kim jestem? Przychodzisz do mnie do domu i pytasz kim jestem? Powtarzam po raz ostatni, natychmiast przestań sobie robić ze mnie żarty, albo w tej chwili dzwonię na policję.

Znów zaczął rozglądać się za telefonem, jego wzrok po raz kolejny spoczął jednak za okienną szybą. Spojrzał na zapalony znicz pod plebanią, i przypomniał sobie, iż policja była tu całkiem niedawno. Poczuł wewnętrzny chłód i dziwną niemoc. Osunął się na krzesło.

– Kim jesteś? Czego chcesz? – wyszeptał patrząc na nikogo.

– Już powiedziałem. Wiem, dlaczego mi nie wierzysz, ale nie wiem dlaczego nie chcesz odpowiedzieć mi na moje pytanie, tym bardziej, iż brzmi niemal tak samo jak twoje. Kim ty jesteś Tomaszu?

Tomasz znów utopił twarz w dłoniach. To się nie mogło dziać naprawdę, najpewniej zwariował, sądził.

– Jestem Tomasz Skrucki.

– I tyle? – głos nie ustępował.

– I tyle. Czego ode mnie chcesz? – Tomasz znów wstał na równe nogi, nie wiedząc już gdzie może jeszcze poszukać źródła wydobywania się głosu. Cały szkopuł w tym, iż głos wcale nie brzmiał jak z komórki czy jakiegokolwiek innego urządzenia, wcale nie brzmiał jak z szafy czy spod kołdry. Brzmiał jakby ktoś stał obok niego i z nim rozmawiał.

– Czego ja chcę? Niczego. To ty kiedyś chciałeś czegoś ode mnie, wielokrotnie, ale przestałeś chcieć. Postawiłeś wszystko na siebie, na Tomasza Skruckiego. Dziś przedstawiasz się choćby w ten sposób. Ale zapomniałeś kim jesteś.

– Co ty bredzisz? Wparowujesz do mojego mieszkania, chowasz się gdzieś, przedstawiasz jako jakiś Grek i jeszcze masz do mnie pretensje, iż przedstawiam się tak jak się nazywam? To jakiś chory żart? Tak? Przedwczesne prima aprilis czy spóźnione Halloween?

Rozległ się głośny huk. Mimo, iż Tomasz nie poczuł żadnego podmuchu wiatru, okno zatrzasnęło się niezwykle głośno.

– Jak mam się niby przedstawiać? – dopytał sam nie wiedząc dlaczego.

– Ksiądz Tomasz Skrucki – usłyszał w odpowiedzi.

Mężczyzna zamarł w bezruchu, po plecach przeszedł mu dreszcz a gęsia skórka pojawiła się choćby na dłoniach. Znów spojrzał w stronę okna.

– Tak, tak, Tomaszu. To właśnie o tym zapomniałeś. O tym, kim jesteś. Nie o tym jak się nazywasz, ale o tym, kim jesteś. O tym, po co jesteś tym, kim jesteś. Jesteś kapłanem! Próbuję ci o tym przypomnieć od długiego czasu, ale nie słuchasz mnie. Wszystko oddalasz, zagłuszasz, choćby fizycznie przez stałe wciskanie sobie do uszu słuchawek. Nie pozwalasz sobie choćby na chwilę ciszy, w której mógłbyś mnie usłyszeć. A jednak, jestem za ciebie odpowiedzialny i gdy dowiedziałem się, co cię spotka, mogłem jedynie zaśpiewać Gloria in excelsis Deo, próbując to zrobić ze zwielokrotnioną siłą…

Ksiądz Skrucki oddychał głęboko, wciąż próbując się uspokoić. Słyszy głos. Nie widzi jego źródła. Głos zaś robi mu wyrzuty. Głowa pulsuje jak szalona, guz uciska. A wszystko to w dniu, w którym odmówił spowiedzi staruszce, która zaraz potem zmarła.

– Przestań! To żadne uderzenie w głowę, już to wyjaśniliśmy – rzekł Custos.

Tomasz przełknął ślinę.

– Zacznijmy jeszcze raz – usłyszał kapłan. – Może chcesz mnie o coś zapytać, skoro już mnie słyszysz?

Zapadła cisza, podczas której Tomasz słyszał wyłącznie bicie własnego serca i odgłos przełykania śliny. Własne serce słyszał do tej pory tylko dwukrotnie. Raz podczas badań lekarskich doktor, który go rozpoznał z internetu podłączając go do aparatury ustawił głośniki jakiegoś urządzenia w taki sposób, by słyszeli je obaj. Lekarz mówił, iż tak bije dobre serce bardzo ciesząc się wieloznacznością swoich słów. Innym razem Skrucki słyszał swoje serce gdy pijany ojciec wrócił do domu z wyraźnie wypisaną na twarzy agresją, a matka kazała sześcioletniemu wówczas chłopcu schować się do skrzyni w przedsionku. Tak bardzo starał się nie hałasować, iż sądził, iż zatrzymał własny oddech. W ciemności słyszał tylko ciche, rytmiczne lub-dub, lub-dub, lub-dub. Szybsze niż zwykle.

– Jak to możliwe, iż Cię słyszę? – wydukał w końcu patrząc przed siebie, w kierunku własnego łóżka nad którym wisiało zdjęcie z planu jednego z filmów Felliniego. – jeżeli choćby założę, iż jesteś aniołem, to nie powinienem Cię słyszeć. Ludzie nie słyszą aniołów.

– Studiowałeś sześć lat a nie wiesz, iż niektórzy ludzie, wybrani, wyselekcjonowani według zasad nieznanych ani tobie ani mi, od czasu do czasu słyszą. Nie wiem też, dlaczego teraz wybrano ciebie, nie mam pojęcia, ale w ogóle mnie to nie zajmuje, bo jestem od wykonywania rozkazów.

Custos pozwolił, by Tomasz zebrał myśli.

– Dobrze, załóżmy, iż rzeczywiście Cię słyszę, iż to mi się nie śni, iż Grażyna nie pomyliła lekarstw przeciwbólowych z jakimiś opioidami, iż to nie efekt wstrząsu mózgu. Ale dlaczego cię nie widzę?

– Jestem narzędziem. Tylko narzędziem. A Ty masz zobaczyć coś znacznie ważniejszego, niż mnie.

– Co?

– Ty, żyjący w tym co nazywacie cywilizacją obrazkową, nieodrywający swych oczu od telefonu, od tych wszystkich fejsbuków, memów, tiktoków, zobaczysz coś, co ma przypomnieć ci, kim jesteś. Ale nie, mój drogi, nie myśl nawet, iż zobaczysz siebie. Zobaczysz to, co dobrze znasz, zobaczysz to, co nie raz przeczytałeś, zobaczysz w końcu to, co brzmiało ci w uszach od młodych lat, ale co w sobie stopniowo gasiłeś, tłumiłeś.

Tomasz wbił wzrok w podłogę, opuścił głowę i kiwał nią na boki.

– Dlaczego mówisz do mnie w taki sposób? Nie możesz powiedzieć wprost o co chodzi?

– Mówię najbardziej wprost jak potrafię. Mówię ci, iż zobaczysz to, co nie jest żadną tajemnicą, bo On dał wam wszystkim jasną instrukcję, pozostawił ją niczym ziarno w ziemi i pozwolił nawadniać łaską którą kolejne pokolenia otrzymywały, którą otrzymywali kolejni ojcowie i Jego święci. Spisaliście to wszystko. Czytacie każdego dnia. Ale już nie chcecie tego przyjąć. Nie wiem jakie są Jego plany, ale wydaje mi się, iż to, co dla ciebie przygotował, to jakiś rodzaj ostatniej szansy.

– Ostatniej szansy? Na co? – Tomasz mówił znacznie ciszej niż Custos.

– Nie wiem, ale skoro używa do tego mnie, to chyba nie chodzi o nic ponad przemówienie do twojej duszy. Duszy wyjątkowej.

– Wyjątkowej? A w czym ja niby jestem wyjątkowy?

– Najchętniej powiedziałbym, iż jesteś wyjątkowym gamoniem, skoro nie zdajesz sobie sprawy z tego, dlaczego jesteś wyjątkowy. Nie jedyny, ale wyjątkowy. Jesteś kapłanem! Jesteś odpowiedzialny nie tylko za siebie, ale i za setki innych dusz. Powtarzam, nie wiem, dlaczego to ciebie wybrał, być może niedługo się tego obaj dowiemy, póki co wiem tylko, iż tak jak niegdyś zrobił na tobie wrażenie film, po którym postanowiłeś odpowiedzieć na jego wołanie, tak i teraz wyświetli ci film. Abyś, żyjąc w czasach ruchomych obrazów, napatrzył się raz na zawsze na znane ci przecież obrazy, i abyś przestał udawać, iż nigdy ich nie było. Ale teraz nie idziemy do kina, tak jak wtedy, gdy odpowiedziałeś na wezwanie. Teraz zostajemy tu, gdzie toczy się twoje kapłańskie życie.

– Że co?

– Dokładnie tak, jak słyszysz. Przez sen to nie działa, przynajmniej nie w Twoim przypadku.

– Co niby nie działa?

– Jak cytowaliśmy ci w nocy słowa: Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, szukacie mnie nie dlatego, iż widzieliście cuda, ale dlatego, iż jedliście chleb i nasyciliście się, to rano uznałeś, iż takie słowa nigdy nie padły. Albo iż gdzieś tam były, ale nie wyciągnąłeś więc żadnych wniosków. Zostały najwidoczniej tylko obrazy, skoro jesteś z cywilizacji obrazkowej jak to teraz nazywacie.

– Jakie znów obrazy? – Tomasz znów się irytował.

– Zamknij oczy, żeby je zobaczyć.

– Słucham?

– Zamknij oczy, a zobaczysz.

Tomasz zawahał się, ale uznał, iż w końcu nie ma nic do stracenia. I tak przecież nie widzi z kim rozmawia. A przymknięcie oczu we własnym pokoju nie powinno należeć do czynności szczególnie niebezpiecznych.

Zamknął je więc i czekał.

***

Poczuł na twarzy ciepłe powietrze, dużo cieplejsze niż to, które wpadało do mieszkania oknem. Za chwilę poczuł także silnie piekące słońce. Nie słyszał teraz niczyjego głosu, chciał choćby zapytać, czy ma już otworzyć oczy ale poczuł, iż z jakiegoś powodu nie potrafi użyć słów, tak jakby zapomniał jak się mówi. Nie przestraszyło go to jednak, a jedynie zaskoczyło, odczuwał przy tym niespotykany wcześniej spokój. Jeszcze przez krótki moment utrzymał zamknięte powieki i nagle zaczął słyszeć. Ale nie pojedynczy głos, ale stopniowo narastający gwar, głosy kobiet i mężczyzn, dochodzące z bliższej i dalszej odległości, odgłosy miasta.

Otworzył oczy.

To co zobaczył, przeraziło go.

POWYŻSZY TEKST JEST FRAGMENTEM POWIEŚCI KRYSTIANA KRATIUKA „OPOWIEŚĆ WIGILIJNA KSIĘDZA SKRUCKIEGO” OPUBLIKOWANEJ PRZEZ WYDAWNICTWO AA W GRUDNIU 2024 ROKU

Idź do oryginalnego materiału