Władze miasta znów postanowiły „usprawnić ruch”, co w opolskiej praktyce często znaczy: pomalować coś, zlikwidować coś i liczyć, iż magia zadziała. Tym razem padło na trzy przejścia w rejonie Solarisa i PSP21. Pasy zniknęły, a w ich miejsce pojawiły się tak zwane przejścia sugerowane – takie, na których pieszy może przejść, ale pierwszeństwo już mu „odpłynęło”. Reakcje mieszkańców? Od paniki po kpiny. My prezydenta Wiśniewskiego nie lubimy, ale odnotujmy uczciwie: ten jego pomysł nie wywołał w nas ani entuzjazmu, ani apopleksji. Bardziej lekkie: o, znowu coś wymyślili.

Prezydent Arkadiusz Wiśniewski ogłosił zmianę z iście chirurgiczną precyzją – trzy przejścia dla pieszych poszły pod nóż. Te koło parkingu podziemnego, to przy Tauronie i to najbardziej kontrowersyjne – na Sienkiewicza, w samym sąsiedztwie podstawówki. W ich miejsce: przejścia sugerowane, czyli rozwiązanie typu „masz prawo przejść, ale nie przeszkadzaj kierowcom”.
Najbardziej absurdalnie wygląda sytuacja na Sienkiewicza, tuż przed podstawówką. Pasy były czerwono-białe, dobrze widoczne, znane dzieciom jak własny plecak. Teraz ich nie ma, uczniowie pójdą „na pamięć”, a MZD zapowiada, iż niedługo ustawi słupki, żeby informować, iż tu jednak przejścia nie ma. Słupki przyjdą później, dzieci – jak wiadomo – biegają szybciej.
Władze miasta przekonują, iż wszystko zatwierdziła Komisja Bezpieczeństwa Ruchu, policja pokiwała głową, a światła na sąsiednich przejściach „może” pojawią się w przyszłym roku. A więc wtedy, gdy korki, zmęczenie i chaos już przyzwyczają wszystkich do nowej rzeczywistości.
Mieszkańcy reagują jak zwykle – z mieszanką ironii, nerwów i ponurego dowcipu. Policjant Piotr Chwastowski z gracją ostrzegł, iż przejście sugerowane oznacza brak pierwszeństwa i iż „ma obawy”. Czyli elegancko powiedział, iż może być kłopot. Z kolei blogerzy od komunikacji miejskiej aż syknęli: likwidowanie przejścia przed szkołą to proszenie się o wypadek. Wyobrażenie dzieciaków biegnących na autobus w miejscu, gdzie przez lata były pasy, działa jak chłodny prysznic.
Inni komentują równie ostro. Jedni twierdzą, iż prezydent za chwilę zakaże chodzenia pieszo po centrum, bo piesi tylko przeszkadzają w świętym ruchu samochodów. Drudzy cieszą się, iż wreszcie „święte krowy z telefonami” nie będą mogły wchodzić na drogę co pięć sekund. Jeszcze inni próbują analizować przepisy – na jednej jezdni pieszy ma pierwszeństwo, na drugiej już nie. Chaos legislacyjny? Nie, to Opole w pigułce.
Ale najbardziej epicki komentarz nadszedł z Opolskiego Alarmu Smogowego. Tam już nie ma krytyki – tam jest cały poemat o mieście, które stawia samochody na piedestale, pieszych spychając do roli drobnego elementu krajobrazu. Padają podejrzenia o fundusze europejskie, układy z galerią, tajemnice placu Kopernika, a choćby o możliwość wielkiego strajku pracowników Solarisa. To już nie opinia – to pełnowymiarowy manifest. I choć brzmi teatralnie, trudno odmówić mu uroku.
Z drugiej strony są głosy praktyczne: światła porządkują ruch, a piesi w ostatnich latach potrafią wejść na jezdnię jakby przechodzili przez dywan w salonie. Kierowcy też swoje mają za uszami. Ale jedno jest pewne: Opole od lat próbuje rozwiązać korki, jakby liczyło na cud, a nie na plan.
A w tym wszystkim najlepiej brzmi zdanie jednej z mieszkanek: „To nie nasze decyzje zablokowały Opole. Winny jest w ratuszu”.
Można to czytać jako diagnozę. Można jako wyrzut. Ale można też jako podsumowanie tej całej operacji: kolejne pasy zniknęły, piesi mają chodzić ostrożnie, kierowcy mają przejechać płynniej, a miasto – po raz kolejny – liczy, iż samo się jakoś ułoży.
W miastach coraz częściej pojawia się nowy wynalazek urbanistycznej mody: sugerowane przejścia dla pieszych. To takie miejsca, gdzie piesi z przyzwyczajenia kroczą, kierowcy zwalniają z ostrożności, a ustawodawca umywa ręce, bo… formalnie nie ma tam żadnego przejścia. Brak znaków, brak pasów, za to jest subtelna architektura: lekkie zwężenie, fragment innej nawierzchni, czasem delikatne wyniesienie. Wszystko po to, by dać do zrozumienia, iż tu ludzie lubią chodzić, ale nie na tyle, by kierowcy musieli bezwzględnie ustępować pierwszeństwa.
Miejskie instytucje tłumaczą, iż to sposób na „uspokojenie ruchu”, a piesi mają zachowywać ostrożność większą niż gdzie indziej – choć intuicja podpowiada im coś dokładnie odwrotnego. W efekcie powstaje takie polskie „przejście-nieprzejście”: półśrodek, kompromis, ukłon w stronę planistów i statystyk, w którym każdy może widzieć coś innego – ostrożność, kreatywność albo zwykłą ucieczkę od odpowiedzialności za realną poprawę bezpieczeństwa.
Fot. Facebook











