Pasja po godzinach. Pływają kanadyjką pod „banderą” PCZ

6 dni temu

Wiosłują razem w barwach Powiatowego Centrum Zdrowia sp. z o.o. w Malborku, ale znają się od szczenięcych lat. Andrzej Hanuszewski i Adam Figurski wrócili do kajakarstwa klasycznego po kilku dekadach przerwy. Teraz jako mastersi zdobywają kolejne medale mistrzostw Polski.

Andrzej Hanuszewski to pracownik Powiatowego Centrum Zdrowia sp. z o.o. w Malborku, Adam Figurski należy do wielkiej szpitalnej rodziny, bo prywatnie jest mężem Anny Figurskiej, naszej położnej. Jak skrzyżowały się ich losy?

– Od podstawówki pływaliśmy w klubie kajakowym, jesteśmy z tego samego osiedla, dawniej XX-lecia PRL, teraz jest to Stare Miasto – mówi Andrzej Hanuszewski.

„Szarańcza” na zapałce

W grudniu dużo łatwiej o pływaniu kajakiem mówić niż nim pływać. Zwłaszcza, gdy wodę tnie się łódką, która w najszerszym miejscu ma dokładnie 32 centymetry, jak „jedynka”, jest więc kilka szersza niż kartka papieru używanego w drukarce. Kanadyjka dla dwóch osób jest trochę szersza, ma 40 centymetrów.

– Ale i tak się mówi, iż pływamy na zapałce – zdradza Adam Hanuszewski.

Widać, jak wąska jest kanadyjka, którą pływają Andrzej Hanuszewski i Adam Figurski.
Fot. Archiwum prywatne

Czym kanadyjka różni się od tradycyjnego kajaka, poza szerokością? Najprościej wytłumaczyć to tak, iż w kajaku się siedzi i wiosłuje z obydwu stron. Natomiast w kanadyjce się klęczy i wiosłuje z jednej strony.

– Oni to „pająki”, my „szarańcza”, tak o sobie mówiliśmy – przypomina pan Adam.

– To najtrudniejsza łódka do opanowania właśnie dlatego, iż się klęczy – przyznaje pan Andrzej. – Jeszcze my pływamy z tej samej strony, jest nas dwóch „lewych”, co pozostało trudniejsze, bo jak znosi łódkę, to obydwaj musimy sterować. Trzeba wiedzieć, iż kanadyjka nie ma żadnego steru.

Skąd wzięło się to przyzwyczajenie do lewej strony? Nie ma w tym nic nadzwyczajnego.

– Po prostu tak nam lepiej. Już nasz trener Rychlik mówił: „Jak trzymasz łopatę, tak samo będzie z wiosłem” – wyjaśnia Adam Figurski.

Można to porównać do wyboru ramienia, na którym nosi się torbę lub manewrów na ślizgawce, gdzie też każdy zaczyna według swoich upodobań, lewą albo prawą nogą.

Gdy robi się chłodniej, panowie odkładają wiosła, ale to nie znaczy, iż nie dbają o formę.

– Trenujemy praktycznie przez całą zimę, ale na siłowni. Teraz, przez trzy miesiące, praktycznie nie pływamy. Tylko czasem zejdziemy na wodę, ale muszą być odpowiednie warunki, przede wszystkim bezwietrzne, bo jak jest plus 1 i wiatr, to już jest nieprzyjemnie – mówi Adam Figurski.

Nie dlatego, iż tak bardzo kochają przesiadywanie na kanapach. Kto chciałby poczuć, jak zimna woda wlewa się za kołnierz?

– 19 października 2017 roku „kąpaliśmy się” w Nogacie, bo wpadliśmy do wody naprzeciwko oczyszczalni ścieków – wspomina pan Andrzej.

Wyszli na brzeg z trudem, bo Nogat, jak mówią, jest bardzo zarośnięty i czasem trzeba pokonać spory odcinek, by znaleźć odpowiednie miejsce na wyjście z wody. Teraz już wiedzą, czego się spodziewać po naturze. Parę lat temu, gdy wrócili do pływania, na nowo poznawali rzekę.

Powrót na wodę

Pierwszy raz mieli wiosła w rękach w czasach podstawówki, w końcówce lat 70. XX wieku.

– Zaczynaliśmy gdzieś tak od piątej klasy. Trenerzy z klubu kajakowego chodzili po szkole i robili nabór – wspomina Andrzej Hanuszewski.

Dla chłopaków w tamtym czasie to była jedna z dostępnych atrakcji. Świat nie kończył się na telefonie komórkowym, jak obecnie. No i Malbork stał wodniakami, bo na Nogacie pływali i kajakarze, i żeglarze.

Dzieciaki się do tego garnęły. Jak ja zaczynałem trenować, to było nas w klubie z pięćdziesięciu. Wtedy przychodzili trenerzy Rychlik i Wiatr do szkoły, na lekcje wychowania fizycznego. Stawiali wszystkich w rzędzie i pytali, kto chce pływać. A potem była selekcja: „Ty masz długie ręce, to na kanadyjce, ty na kajaki” – opowiada pan Adam. – Wtedy nabór robili na zimę, nie na wiosnę. By przepracować tę zimę i dać nam motorykę. Ale w listopadzie jeszcze pływaliśmy.

– Ja raz i w marcu się „kąpałem” – śmieje się Andrzej Hanuszewski.

To były takie czasy, iż wówczas nikt nie robił problemu, gdy młody zawodnik wpadł do wody. Teraz pewnie trener miałby na głowie szereg kontrolerów, którzy sprawdzaliby, czy czegoś nie zaniedbał. Nie chodzi o to, iż zbyt lekko podchodziło się do kwestii bezpieczeństwa. Raczej pewne zdarzenia nie urastały do rangi problemów, były traktowane jak zwyczajny element treningów. Obecnie, jak przyznają zgodnie rozmówcy, to rodzice są dużo ostrożniejsi. Chowają dzieci pod kloszem, robiąc im przy tym trochę krzywdy. O czym mowa, doskonale wiedzą wszyscy, których dzieciństwo przypadało w czasach PRL.

Jak widać, tamte przyjaźnie i pasje przetrwały do dziś, choć pan Andrzej miał ponad 30-letnią przerwę w pływaniu kajakiem, pan Adam nie pływał przez co najmniej 25 lat. Jak to się stało, iż wrócili na wodę?

– W 2017 roku Adam mnie w to wciągnął. Wówczas byliśmy na pierwszych zawodach. I tak co roku jeździmy – mówi Andrzej Hanuszewski.

– Wciągnąłem, bo sam wróciłem do pływania w 2012 roku. Przeprowadziłem się do Kałdowa i zobaczyłem stamtąd rywalizację o Puchar Nogatu. Patrzyłem tak na te kajaki i mówię: „No nie, wrócę”. Odszukałem numer do Andrzeja Lewandowskiego, prezesa MKS Nogat. I usłyszałem od niego: „Chodź, chodź, nie ma problemu”. Udostępnił mi wtedy jakąś łódkę, wiosło – wspomina początki Adam Figurski.

Klub Nogat to ich rodzimy klub z czasów młodości. Wówczas miał siedzibę na miejskiej plaży, w drewnianych hangarach wzdłuż brzegu, które powstały przed wojną, wraz z utworzeniem w tym miejscu nowoczesnego jak na tamte czasy kąpieliska. Póki się nie spaliły, służyły trenującym kajakarzom.

W tym miejscu, choć pozostał tylko niewielki budynek, czują się jak w domu. Tu zaczynali kajakową przygodę jako chłopcy, tu startują podczas regularnych treningów. Najczęściej płyną w stronę amfiteatru, robiąc w obydwie strony 6 kilometrów. Chyba iż zdecydują się popłynąć w drugą stronę, w kierunku śluzy Szonowo, wtedy dystans wydłuża się do 8 kilometrów.

– Moja najdłuższa trasa to 40 kilometrów na kanadyjce, za dzieciaka. Był kiedyś taki maraton Malbork-Elbląg. Dostawało się mapkę, trzeba było się prześluzować i dotrzeć do celu – opowiada o przygodach z dawnych lat pan Adam.

– Razem przepłynęliśmy też niedawno 50 km podczas maratonu kajakowego w Malborku, wchodzącego w cykl ultramaratonów w Polsce. Był wzorowany na 24-godzinnym szwedzkim maratonie – dodaje Andrzej Hanuszewski.

Mistrzowie masters, czyli kosztowne hobby

Podczas zawodów preferują jednak mniejsze odległości. Teraz, jako mastersi, wybierają najczęściej 200 i 500 metrów. Był też dystans 1 kilometra ostrego wiosłowania.

– Ale niektórzy wręcz umierali z wysiłku na mecie – przyznaje pan Adam.

Widzom wydaje się, iż co tam, płyną przecież tylko kawałek, pomachają wiosłami. To przecież żadna filozofia.

To zawsze fajnie wygląda, jak się patrzy z boku – śmieje się Andrzej Hanuszewski. – 200 metrów wydaje się blisko, ale jak się staje na starcie i patrzy w stronę mety, to aż dziwnie, iż to taki kawał.

Od 2017 roku regularnie biorą udział w Mistrzostwach Polski Masters w Kajakarstwie Klasycznym, które realizowane są w Centralnym Ośrodku Sportowym – Ośrodku Przygotowań Olimpijskich w Wałczu. Na zawodach kibice i organizatorzy mówią, iż są wyjątkowi.

– Jako jedyni pływamy na różowo, na pomarańczowo, czerwono, jako „pszczółki”. A wszyscy na biało lub czarno. Fotograf zawodów mówi, iż nas to zawsze dobrze widać – opowiada Adam Figurski.

Wysiłek i rywalizacja to jedno, drugie to dobra zabawa. Zawodnicy PCZ Malbork wyróżniają się strojami.
Fot. Archiwum prywatne

Rywalizują w swojej kategorii wiekowej, czyli w przedziale 55-59 lat. Ale wśród mastersów zdarzają się i 80-latkowie. Od początku pływają jako reprezentacja Powiatowego Centrum Zdrowia.

– Jak się zgłaszamy, to już organizatorka pyta: „PCZ?” Odpowiadamy: „PCZ!”. I tak już tam na nas czekają. Bo, owszem, czytają nasze nazwiska, ale jako drużyny PCZ, więc wszystko „leci” w eter. Żona pracuje, jest położną, więc jestem jak półpracownik firmy – żartuje pan Adam.

Jak podkreślają, promują przy okazji Malbork, zwłaszcza iż dopływają do mety w czołówce. W ubiegłym roku w Wałczu zostali mistrzami na 500 i 200 metrów, w tym roku wywalczyli wicemistrzostwo w C2 na tym dystansie.

– Dojdzie cykl zawodów w Bydgoszczy. Podczas mistrzostw Polski seniorów była też w tym roku rywalizacja mastersów. Byłem tam próbnie, w pojedynkę. Ładnie to zagrało, więc na pewno będziemy tam jeździć jako PCZ – zdradza Adam Figurski.

Zawodnicy z logo PCZ na koszulkach.
Fot. Archiwum prywatne

Niestety, to drogie hobby, a w Malborku nie da się wypożyczyć łódek, bo na co dzień nie ma tu kanadyjkarzy. Dlatego nasi zawodnicy sprzęt mają prywatny. Kajak kosztuje przeciętnie kilkanaście tysięcy złotych. Do tego trzeba doliczyć piankę, na której się klęczy. Wiosła to kolejny wydatek. Za wykonane z włókna węglowego trzeba zapłacić około 1700 zł. Najbardziej zużywają się w nich tzw. pióra, którymi można stuknąć niechcący o pomost, o dno, więc spód wiosła może się wyszczerbić.

Dlatego fajnie iż możemy pływać pod patronatem naszego szpitala, iż prezes zawsze nas wspomoże, bo takie starty też kosztują. Trzeba zapłacić za przejazd, mieć na wpisowe, na strój – mówi Andrzej Hanuszewski.

Co ciekawe, wciąż przybywa zawodników w kategorii masters.

– Stara data wraca do aktywności, by się bawić – puszcza oko pan Andrzej.

– Teraz jest nas więcej niż seniorów w kajakarstwie. Seniorów w Bydgoszczy było 130, a mastersów prawie 300 – dopowiada pan Adam.

Idź do oryginalnego materiału