Jak radzić sobie z wykorzystywaniem informacji jako broni? Jaka jest przyszłość (jeśli taka w ogóle istnieje) niezależnego dziennikarstwa? Co oznacza pojęcie informacji interesu publicznego (public interest information) i dlaczego należy je chronić? Czy zatraciliśmy wspólne rozumienie świata? A jeżeli tak, to jak możemy je przywrócić? Leszek Jażdżewski rozmawia z Patricem Schneiderem, dyrektorem ds. strategii w Media Development Investment Fund (MDIF). Zaczynał on jako korespondent wojenny w latach 80. w strefach konfliktu, a następnie spędził dwie dekady w zarządzaniu mediami w Hachette i Time Warner — zmiana ta okazała się zaskakująco trafna. Przez 23 lata pracy w Media Development Investment Fund przekształcił swój wczesny idealizm w pragmatyczne działania — współtworząc narzędzia inwestycji zaangażowanych społecznie dla niezależnych mediów i mobilizując 171 milionów euro na walkę z przechwytywaniem mediów w rozwijających się demokracjach. w tej chwili skupia się na tworzeniu czegoś zupełnie nowego: laboratorium, które na nowo zdefiniuje informacje interesu publicznego, wspierając wszelkie formy informacji służące demokratycznemu kształtowaniu opinii.
Leszek Jażdżewski (LJ): Stwierdził Pan kiedyś, iż dziennikarstwo stało się niejako samozachowawczym modelem koncepcji „cechu” z czasów średniowiecza. W świetle tej obserwacji, dlaczego tak zaciekle walczy Pan o przetrwanie tej przestarzałej profesji?
Patrice Schneider (PS): Przede wszystkim jestem dziennikarzem. Karierę rozpocząłem jako reporter wojenny dla organizacji Reporterzy bez Granic, a później przeniosłem się do biznesowej strony mediów, co nie jest zbyt tradycyjną ścieżką kariery. W tym sensie jestem więc częścią tego „cechu”.
Jednak kontrowersje, które na swój sposób wywołuję posługując się ideą cechu, który dba o swoje przetrwanie, mają dobre intencje. Nie mają one na celu umniejszenia roli, jaką dziennikarstwo odegrało w ciągu 200 czy 400 lat od czasów Camille’a Desmoulinsa podczas rewolucji francuskiej lub szwedzkich gazet sprzed czterech stuleci. Nie umniejszam tego, ale twierdzę, iż doszliśmy do punktu w historii ludzkości, w którym rola samego dziennikarstwa dostarczającego to, co nazywam „informacjami interesu publicznego”, może nie być wystarczająca. Próba ochrony tylko tej jednej części ekosystemu informacji leżących w interesie publicznym może nie być najlepszym podejściem. Jest to tylko część znacznie większego ekosystemu, który w tej chwili istnieje.
Przykładowo, jeżeli weźmiemy pod uwagę metakoncepcję informacji interesu publicznego, która od czasów oświecenia służyła ludzkości dzięki opartemu na faktach, krytycznemu myśleniu i przemyślanym rozmowom, to w tej chwili dziennikarstwo nie jest jedynym nośnikiem. Mamy do czynienia z rewolucjami cyfrowymi, młodzi ludzie współtworzą gospodarkę, społeczności organizują się bez konieczności angażowania dziennikarzy, a powstające aplikacje im w tym wszystkim pomagają.
Każdy, kto próbuje ratować dziennikarstwo i twierdzi, iż „to my będziemy jedyną ochroną informacji interesu publicznego”, nie dostrzegasz części cyfrowych innowacji. Te zmiany niekoniecznie są złe. Chociaż w mediach społecznościowych jest wiele złego, to musimy zachować ostrożność jeżeli chodzi o tego typu stwierdzenia. Świat się zmienia, a młodzi ludzie przejmują kontrolę nad informacjami interesu publicznego i chcą w tym zjawisku uczestniczyć.
LJ: Gdzie miałaby zastosowanie ta koncepcja informacji interesu publicznego? W jakich przypadkach, Pana zdaniem, ma to sens, aby osoby, które nie śledzą konkretnych mediów, współfinansowały je z podatków? Czy sugeruje Pan tym samym, iż osoby, które nie są zainteresowane określonymi mediami, będą musiały za nie płacić, czy ma Pan na myśli coś zupełnie innego?
PS: Po pierwsze, choć informacje interesu publicznego będą niezwykle trudne do zdefiniowania, to uważam, iż w obliczu obecnej sytuacji demokratycznej (z pewnością w Europie Wschodniej i Zachodniej), nie możemy już dłużej używać tego faktu jako wymówki. Nie możemy dłużej twierdzić, iż nigdy nie zdefiniujemy, czym są informacje interesu publicznego, ponieważ jest zbyt wiele kwestii do rozważenia. Moja pierwsza uwaga dotyczy zatem tego, iż nie możemy z tym dłużej zwlekać.
Jeśli chodzi o Unię Europejską, projekt budżetu na lata 2028–2034 wynosi dwa miliardy euro. W budżecie tym przewidziano tradycyjne mechanizmy infrastrukturalne mające na celu pozyskanie prywatnego kapitału na wodę, drogi, szpitale itp. Są tam liczby powiązane dokładnie z całą tą tradycyjną infrastrukturą. Moje pytanie jest zatem następujące: w 2025 r., biorąc pod uwagę to, co właśnie powiedziałem, czy możemy zgodzić się, iż informacje interesu publicznego, o których musimy decydować jako obywatele, są w rzeczywistości infrastrukturą? jeżeli się z tym zgadzacie, to możemy zacząć myśleć niekoniecznie o udzielaniu dotacji niezależnym mediom lub dziennikarstwu, ale raczej postrzegać to jako infrastrukturę, dzięki której kapitał z UE mógłby przyciągnąć kapitał prywatny.
Po drugie, owszem, trudno jest zdefiniować informacje interesu publicznego, ale (jak już wspomniałem) nie możemy już sobie pozwolić na to, aby tego nie robić. Być może istnieje wiele sposobów spojrzenia na tę kwestię, jeżeli wyjdziemy poza rolę dziennikarzy mówiących: „Cóż, jeżeli nie masz legitymacji prasowej, to nie służysz interesowi publicznemu”. To oczywiście karykatura, ale ma ona pewne podstawy.
Jeśli się nad tym zastanowić, być może należy zacząć od przeanalizowania funkcji dziennikarstwa – odłożyć na bok kwestie związane z przynależnością do cechu i skupić się na jego celu. Wtedy dochodzimy do takich pojęć jak „tworzenie sensu”. jeżeli pomyśleć o gromadzeniu i zbieraniu informacji, relacjonowaniu rozmów opartych na faktach lub umożliwianiu dialogu, to być może można rozważyć te funkcje bez odwoływania się wyłącznie do cechu, który znakomicie je pełnił przez wiele setek lat, czy też do sektora – nie nazywajmy go może ‘cechem,’ chociaż pewien aspekt cechów przez cały czas funkcjonuje w tym względzie. jeżeli się z tym zgodzimy, być może zbliżymy się do definicji.
Kolejna obserwacja dotyczy tego, iż jesteśmy w stanie znaleźć sposób, aby to pojęcie zdefiniować. Być może w Europie istnieje wiele różnych definicji informacji interesu publicznego. Być może nie są one identyczne wszędzie. Moim pierwotnym odruchem było poszukiwanie uniwersalnej definicji, ale po rozmowach z socjologami, historykami, biologami, dziennikarzami i innymi osobami doszedłem do wniosku, iż być może nie ma jednej definicji. Być może zamiast tego istnieje zbiór wiedzy, który pozwala nam zrozumieć, jakich informacji potrzebują obywatele, aby funkcjonować.
Jeszcze jedna uwaga: jeżeli spojrzeć na dzisiejszy PKB państw G7, to siedemdziesiąt procent ich gospodarek – największych gospodarek świata – opiera się na informacji. Uderzyło mnie to, kiedy niedawno o tym przeczytałem. Siedemdziesiąt procent! Trajektoria rozwoju ludzkości przeszła od rolnictwa do produkcji, a teraz do informacji. Fakt ten potwierdza zatem tezę, iż informacja jest w rzeczywistości infrastrukturą.
Kolejna kwestia, którą chcę poruszyć, ma charakter polityczny. Czy to możliwe, iż Europa będzie ostatnim miejscem na świecie, gdzie informacje interesu publicznego będą traktowane jako infrastruktura? Stany Zjednoczone mogą być w trakcie odchodzenia od tego podejścia, a nie jestem pewien, czy reszta świata taką infrastrukturę zbuduje. Czy zatem Europa, zgodnie ze swoją tradycją – choćby była ona niedoskonała – będzie ostatnim miejscem, gdzie informacje będące przedmiotem interesu publicznego będą uznawane za infrastrukturę? Postrzegamy je przecież bowiem jako kluczową infrastrukturę demokratyczną, niezbędną do funkcjonowania społeczeństw. Nie wydaje się to nierozsądne, jeżeli się nad tym zastanowić; jest to po prostu kwestia odpowiedniego ujęcia.
Wreszcie, jeżeli chodzi o Polskę, prowadzimy w tej chwili rozmowy z twórcami wieloletnich ram finansowych (WRF) – budżetu o wartości dwóch miliardów euro. Staramy się przedstawić im tę sprawę. Nasza argumentacja jest bardzo prosta: po pierwsze, informacje interesu publicznego stanowią infrastrukturę; po drugie, powinniśmy rozważyć sposób finansowania zaopatrzenia w wodę – wykorzystując nowe fundusze na wodę, drogi, szpitale i Europejski Bank Inwestycyjny w celu przyciągnięcia kapitału prywatnego. jeżeli przyjrzyjmy się temu modelowi, to jest on bardzo prosty. I właśnie taką argumentację chcielibyśmy przedstawić.
W tej chwili myślę właśnie o czymś w rodzaju Trójkąta Weimarskiego – trzech państw działających jako trzy punkty nacisku – nie całej Europy, nie całej UE, ale skupionej grupy. Wydaje się, iż historia Trójkąta Weimarskiego – Polski, Niemiec i Francji – mogłaby odegrać symboliczną i praktyczną rolę w przedstawieniu konkretnej propozycji instytucjom europejskim: „Proszę uwzględnić informacje interesu publicznego w kolejnym budżecie”. Czy to zadziała? Nie wiem. Ale jak powiedziałem wcześniej, nie możemy sobie pozwolić na to, aby tego nie zrobić. Musimy spróbować.
LJ: Jaka jest Pana reakcja na wyzwania, które stawiają przed nami media zagraniczne lub te finansowane z zewnątrz jako zagrożenie dla suwerenności narodowej? Jak można rozwiązać te problemy, zwłaszcza w środowiskach, w których narracja o mediach „zagranicznych” lub „powiązanych z Sorosem” jest aktywnie promowana przez skrajną prawicę i inne podmioty?
PS: Chciałbym zaproponować Unii Europejskiej – choć jest to bardzo mało prawdopodobne, prawie bez szans na sukces – całkowite przeformułowanie za pośrednictwem Trójkąta Weimarskiego. Musimy całkowicie zmienić nasze założenia. Odruchową reakcją, która ja sam podzielam, jest myślenie w kategoriach mediów: struktur, własności, obcokrajowców. Ale dlaczego tak właśnie myślimy?
Tymczasem, powinniśmy traktować to wyzwanie jako kwestię informacji interesu publicznego. Czy martwimy się tym, kto jest właścicielem szpitala? Martwimy się tym, kto jest właścicielem wodociągów, ponieważ czerpie z tego zyski, tak. Ale pozwolę sobie powtórzyć, iż jeżeli przeformułujemy nasze podejście do informacji jako część infrastruktury, to możemy obrać zupełnie inny punkt wyjścia.
Dlatego sektor dziennikarstwa jest tak ważny: tworzy on swego rodzaju poświatę w publicznej debacie. Jednak kiedy używamy słowa ‘infrastruktura,’ to automatycznie myślimy o telewizji lub radiu. Tak myśli Pan i tak myślę ja. Uważam jednak, iż demokracja wymaga zmiany perspektywy. Nie zadziała, jeżeli przez cały czas będziemy mówić wyłącznie o ‘mediach,’ ponieważ wtedy do debaty natychmiast wkracza polityka: kto jest ich właścicielem? Jaki jest ich cel? I tak dalej.
Jest to przedsięwzięcie długofalowe, ale warto podjąć próbę. A przynajmniej może to być coś, co będzie miało istotne znaczenie dla naszych dzieci.
LJ: Jak powinniśmy rozumieć Państwa propozycję alternatywnych modeli finansowania mediów, wykraczających poza reklamę, własność publiczną lub też ewidentnie ograniczony sukces modeli subskrypcyjnych? W jaki sposób Państwa podejście łączy niezależne dziennikarstwo z działaniami mającymi na celu zapobieganie przechwytywaniu mediów przez autorytarne siły, a jednocześnie uwzględnia inwestycje biznesowe? W przypadkach takich, jak choćby wspomniany przez Pana przykład Polski, w jakim stopniu rozwiązania te są przedsięwzięciami biznesowymi, a w jakim działaniami wspierającymi interes publiczny? Jak strukturyzują Państwo takie przedsięwzięcia i jak są one realizowane w praktyce?
PS: MDIF (Media Development Investment Fund) to idea, która liczy sobie już trzydzieści lat. Jest to organizacja non-profit, która łączy cechy instytucji zajmującej się prawami człowieka z cechami funduszu inwestycyjnego. Jest to tak interesujące i fascynujące, jak się wydaje.
Pomysłodawcą tego podejścia jest serbski dziennikarz Sasha Vučinić, który założył MDIF w oparciu o następujące założenie: zamiast oferować wyłącznie dotacje, czy bylibyśmy w stanie zapewnić dwie rzeczy najbardziej niezależnym głosom w rozwijających się demokracjach? Po pierwsze, przystępny kapitał, a po drugie, budowanie potencjału, które pozwoliłoby im osiągnąć stabilność i ostatecznie spłacić ten kapitał.
W 1996 r. nie istniało jeszcze pojęcie inwestycji zaangażowanych społecznie ani odpowiedzialnych. Wtedy pytanie brzmiało, czy siły rynkowe można w jakiś sposób wykorzystać do wspierania wartości społecznych tworzonych przez niezależne media. To, co trzydzieści lat temu zaczęło się jako postawienie miliona dolarów na jedną kartę, zaowocowało w tej chwili inwestycjami opiewającymi na 328 milionów dolarów w 51 krajach, w których media były w przeszłości represjonowane.
Podstawową zasadą MDIF – i fundamentem tego, co chcemy zaproponować na szczeblu UE – jest przekonanie, iż niezależność finansowa prowadzi do niezależności redakcyjnej, a niezależność redakcyjna umożliwia wywieranie rzeczywistego wpływu społecznego. To jest w naszym DNA w MDIF.
Kiedy wkraczaliśmy w 2025 r., po trzech dekadach pracy, zrozumieliśmy, iż własność będzie miała najważniejsze znaczenie dla wspierania niezależnych mediów i pomocy dziennikarzom w skutecznej organizacji. W Europie istnieje tradycja tego, co w tej chwili nazywamy ‘podmiotami zarządzającymi mediami’ – organizacjami należącymi do fundacji, funduszy powierniczych, a czasem choćby prywatnych spółek, których założenia statutowe wyraźnie chronią zarówno misję, jak i wartość przedsiębiorstwa. Scott Trust jest właścicielem „The Guardian”. Schibsted, duża grupa medialna, jest własnością funduszu powierniczego. W całej Europie istnieje około dwudziestu takich podmiotów, które zajmują się tym, co określamy jako ‘odpowiedzialne zarządzanie mediami’ (media-owning stewardship).
Tradycja ta stanowi silne poparcie dla argumentu, iż wysokiej jakości, niezależne dziennikarstwo należy traktować jako informację interesu publicznego. Podejście to odzwierciedla zrozumienie, iż sektor ten wymaga zarządzania; misja i działalność biznesowa muszą być utrzymywane w równowadze. Własność ma zatem zasadnicze znaczenie.
MDIF stosuje ten model od trzydziestu lat. Działamy jako zarządca mediów będący ich właścicielem. Posiadamy udziały w organizacjach, od Rappler na Filipinach, kierowanej przez laureatkę Pokojowej Nagrody Nobla Marię Ressę, po niezależne media w Gwatemali i innych krajach. Piszę o tych kwestiach, ponieważ uważam, iż Europa może po raz kolejny pokazać, jak można prowadzić gazety w sposób zapewniający równowagę między misją, niezależnością i zrównoważonym rozwojem.
Chociaż MDIF jest często przedstawiany jako zbyt zorientowany na biznes, w rzeczywistości działamy na styku dwóch światów. Jesteśmy organizacją zajmującą się prawami człowieka, zaangażowaną w walkę o prawo do nieograniczonego dostępu do informacji, a jednocześnie jesteśmy funduszem inwestycyjnym. Nazywamy to „trzecią drogą”: nie jest to podejście oparte wyłącznie na zasadach rynkowych ani model charytatywny. Jest to coś pomiędzy.
Dlatego zachęcamy Unię Europejską, aby nie zmierzała w kierunku dofinansowywania dziennikarstwa, ale aby wykorzystywała fundusze UE do stymulowania kapitału prywatnego – aby stworzyć powiązanie między nimi. Dodam również, iż coraz większa część naszego portfolio składa się z klientów, którzy są częścią nowej fali dostawców informacji interesu publicznego. Nie są to tylko tradycyjne organizacje dziennikarskie. Są one częścią szerszej zmiany w sposobie tworzenia i utrzymywania informacji służących dobru publicznemu.
LJ: Czy finansowanie przez cały czas pochodzi głównie ze środków prywatnych i czy oczekuje się, iż przyniesie ono zysk? Biorąc pod uwagę ograniczoną liczbę czytelników wielu tradycyjnych gazet, czy realistyczne jest oczekiwanie, iż takie inwestycje kiedykolwiek się zwrócą? Czy inwestorzy kalkulują prawdopodobieństwo zwrotu, czy po prostu inwestują bez względu na potencjalne zyski finansowe?
PS: Po pierwsze, jak już wspomniałem, MDIF ma trzydziestoletnią historię zwrotu kapitału wraz z odsetkami i zwrotu go w terminie. Jesteśmy organizacją non-profit, ale powiedzmy to jasno: to przez cały czas jest biznes. Funkcjonujemy jak normalny biznes.
Po drugie, jak to robimy? Tutaj pojawia się logika funduszu inwestycyjnego. Jesteśmy faktycznie połączeniem dwóch światów. jeżeli zapytamy, jak działa fundusz inwestycyjny, to odpowiedź brzmi, iż zawsze stosuje się logikę mieszaną. Czy każda inwestycja kapitału wysokiego ryzyka generuje trzydziestoprocentowy wskaźnik zysku przed odliczeniami (EBITDA) lub wewnętrzną stopę zwrotu (IRR)? Nie. Korzystają z kombinacji. Wypróbowują różne podejścia, równoważą różne poziomy ryzyka i tworzą ogólną strategię dla swojego portfolio. To pierwszy poziom. Dlaczego więc organizacja zajmująca się prawami człowieka, poświęcona informacjom, społeczeństwu i wolności prasy, nie miałaby się tego nauczyć? Wspieramy niezależne media, ale polegamy na połączeniu, kombinacji ryzyka, aby stworzyć ogólny, realny model. Taka jest ogólna zasada.
Druga kwestia jest taka: jeżeli jesteś organizacją zajmującą się prawami człowieka i działasz w ten sposób, to nie obiecujesz dwudziestoprocentowych zwrotów – których, nawiasem mówiąc, fundusze kapitału prywatnego (private equity) również nie zapewniają konsekwentnie. Bardzo niewielu graczy w świecie funduszy kapitału prywatnego faktycznie realizuje to, co jest zapisane w umowie. My natomiast otwarcie mówimy, iż zapewnimy niższy zwrot. Jak to uzasadniamy? Argumentując, iż różnica między tym, co inwestor może zarobić na ogólnym rynku, a tym, co możemy rozsądnie zaoferować, stanowi społeczną wartość wspierania niezależnych mediów. Argument ten zyskuje w tej chwili na popularności.
W Europie zebraliśmy 171 milionów euro od inwestorów zaangażowanych społecznie, którzy akceptują fakt, iż nie zarobią na tym ‘fortuny.’ Fortunę mogą zarobić gdzie indziej. W swoim portfolio stosują oni również strategie mieszane. Doszliśmy więc do punktu, który sprowadza nas z powrotem do idei dziennikarstwa jako infrastruktury interesu publicznego.
Rola niezależnego dziennikarstwa w dzisiejszym społeczeństwie jest taka, iż musimy zdać sobie sprawę, iż nie osiągniemy 32-procentowego EBITDA, jaki generowały gazety do lat 90. XX wieku, przed rewolucją cyfrową. Ta era już minęła. Ale czy powinniśmy po prostu wylewać dziecko z kąpielą i ogłosić, iż jeżeli niezależne media nie są w stanie zapewnić trzydziestu dwóch procent, to są kolejnym Kodakiem – kolejnym przestarzałym producentem papieru fotograficznego? Społeczny koszt utraty swobodnego przepływu niezależnych informacji nie jest choćby w najmniejszym stopniu porównywalny z utratą papieru fotograficznego.
Dlatego właśnie stajemy przed wyborem. . Ja już podjąłem swoją decyzję, decydując się na pracę tutaj. Udało nam się przekonać inwestorów zaangażowanych społecznie, wyjaśniając im, iż ich dziedziny są jeszcze bardziej zależne od zaufania niż nasza. jeżeli zaufanie do rynku się załamie, to nic nie będzie funkcjonować. I nagle zdają sobie oni sprawę: jeżeli nie ma podstawowego zaufania w społeczeństwie, jeżeli liczby i raporty nie są wiarygodne, jeżeli sfera publiczna nie opiera się na dokładnych informacjach, to sam system finansowy staje się niestabilny. Wtedy zaczynają rozumieć ten argument.
Kiedy media i dziennikarstwo były maszynkami do zarabiania pieniędzy, osiągającymi 32% EBITDA z reklam ukierunkowanych i banerowych, żadne z tych pytań się nie pojawiało. Dzisiaj, w obliczu cyfrowej rewolucji, to pytanie pojawia się już bez wątpienia: możemy zdecydować się na śmierć niezależnych mediów, ale jaki byłby koszt tej straty w porównaniu ze zniknięciem papieru fotograficznego?
LJ: Jak powinniśmy podchodzić do kwestii tego, iż ci, którzy mają największy interes w demokracji, powinni przyczyniać się do jej zachowania, choćby jeżeli takie wysiłki nie przynoszą korzyści finansowych? Czy w takich przypadkach główną korzyścią jest raczej wartość społeczna aniżeli zyski finansowe? Wspomniał Pan o erozji wspólnej infrastruktury zbiorowego zrozumienia. Jak możemy zacząć odbudowywać choćby minimalne poczucie wspólnej płaszczyzny porozumienia? Jak możemy reagować na narracje, które skutecznie tworzą więzi emocjonalne lub ideologiczne, podczas gdy druga strona często ma z tym trudności? W świecie, w którym sama prawda może być zniekształcana, wykorzystywana jako broń lub uznawana za nieistotną, jak możemy złagodzić tę dynamikę? Czy uważa Pan, iż powrót do jakiejkolwiek formy wspólnego zbiorowego zrozumienia jest możliwy, a jeżeli tak, to w jaki sposób możemy do tego dążyć?
PS: Uważam, iż jest to w pewnym sensie filozoficzny i cywilizacyjny wybór dotyczący tego, czy chcemy ponownie poddać pod dyskusję idee oświeceniowe. Czy przez cały czas wierzymy w rozmowy oparte na faktach i poparte danymi? Czy wierzymy w naukę? Czy wierzymy w całą tę otoczkę? Gdy już się co do tego zgodzimy, być może będziemy mogli również uznać, iż jedyną drogą naprzód niekoniecznie jest samodzielna transformacja sektora dziennikarskiego.
Pozwolę sobie podzielić się pewnym futurystycznym projektem, nad którym w tej chwili pracujemy. W Paryżu zamierzamy stworzyć pierwsze w historii laboratorium Information for the Commons Lab. jeżeli spojrzeć na 21 laboratoriów medialnych na całym świecie – od MIT po Shinjuku – są one znakomite, ale zasadniczo zostały zaprojektowane w celu ratowania mediów. Pozostają one w ramach, w które wpisujemy się zarówno ja, jak i Pan, zakładając, iż problemem są szeroko rozumiane ‘media.’ Zamiast tego chcemy stworzyć coś, co wykorzystuje informacje dla wspólnego dobra.
W 2026 roku uruchomimy pierwsze na świecie miejsce, gdzie młodzi ludzie – a także osoby starsze – niekoniecznie dziennikarze, będą mogli tworzyć coś, co wykorzystuje informacje dla wspólnego dobra. W 2025 roku mamy już dostępnych wiele narzędzi, które to umożliwią, mimo iż w tej chwili wiele z nich jest wykorzystywanych do szkodliwych celów, jak Pan wspomniał. Pytanie zatem brzmi: czy możemy je odpowiednio nakierować, aby służyły pozytywnym zjawiskom?
Nasze laboratorium zostanie uruchomione we współpracy z MIT i paryską organizacją Learning Planet Institute, która skupia młodych ludzi – oraz doktorantów z całego świata – pracujących nad kwestiami klimatycznymi. Tworzą oni prototypy rozwiązań klimatycznych. Zapytałem ich więc: dlaczego nie możemy mieć również laboratorium poświęconego informacjom służącym wspólnemu dobru? I przekonałem ich do tego. Teraz pojawia się zatem pytanie: jak to zrobić?
Aby odpowiedzieć na Pana pytanie, podzielę się swoim przeczuciem. jeżeli spojrzymy wstecz na epokę oświecenia, być może powinniśmy zastanowić się, co oznacza informacja dla dobra wspólnego w biologii. Niedawno dowiedziałem się – chociaż od 1975 roku już to wiedzieliśmy – iż komórki dzielą się informacjami. Nauczył mnie tego mój zmarły teść, światowy specjalista w dziedzinie komunikacji komórkowej w nowotworach. Wiemy, iż komórki komunikują się ze sobą. Jednak podczas pracy w laboratorium dowiedziałem się, iż komunikują się one właśnie dla wspólnego dobra: podejmują działania, zmieniają swój kształt, a choćby mogą umrzeć, aby ocalić wątrobę. Komórki empatyczne – pracują dla dobra ogółu.
A co z socjologią? Rozmawiałam z wybitną profesorką Harvardu, Michèle Lamont, która bada funkcjonowanie społeczeństw, które odnoszą sukcesy. Wyjaśniła mi, iż społeczeństwa tego typu definiuje się na podstawie tego, jak dbają o najbardziej marginalizowane grupy społeczne. Stworzyła ona socjologiczną strukturę pokazującą, iż sposób, w jaki społeczeństwo traktuje ludzi najbardziej bezbronnych, ma związek z jego sukcesem.
Mnie jednak mniej interesował mnie wymiar ideologiczny, a bardziej kwestia tego, jak to zmierzyć. Odpowiedziała, iż to całkiem proste: w społeczeństwie istnieją ‘powiązania’ – pracownicy socjalni, czasem przywódcy religijni, czasem lokalni liderzy społeczności – ludzie, którzy działają jak radary, zbierając informacje. Nazywa ich ‘twórcami znaczeń.’ Następnie spojrzała na mnie i zapytała: „Czy nie tym właśnie powinni zajmować się dziennikarze?”. Nagle, z perspektywy socjologii, to powiązanie stało się oczywiste. Instynkt podpowiada mi zatem, iż być może antropologia, socjologia, architektura – różne dziedziny – mogą pomóc nam znaleźć inny sposób myślenia, który wyprowadzi nas poza zwykłe spektrum polityczne. Czego mogą nas te dziedziny nauczyć?
Oczywiście istnieje tu pewna tendencja, którą odziedziczyliśmy w spadku po oświeceniu: zaangażowanie w rozmowy oparte na faktach, wspólne prawdy, rozróżnienie między tym, co jest rzeczywiste, a tym, co nie jest. Oczywiście w literaturze i piśmie – czy to w języku polskim, czy suahili – zawsze będzie istniała jakaś niejednoznaczność, ale nie możemy sobie pozwolić na porzucenie poszukiwania wspólnej rzeczywistości.
Nie twierdzę, iż takie podejście się sprawdzi. Twierdzę jednak, iż musimy spróbować czegoś nowego. Jest to nowe spojrzenie na tę kwestię – takie, które angażuje wszystkie sektory w dyskusję na temat informacji dla wspólnego dobra.
LJ: Biorąc pod uwagę niepewność co do przyszłości dziennikarstwa (i mając na uwadze koncepcję cechu), jak powinniśmy postrzegać jego rolę w świecie, w którym opowiadanie historii i komunikacja będą istnieć tak długo, jak długo będą istnieć społeczeństwa? Jak Pana zdaniem poradzimy sobie z potrzebą dzielenia się historiami i komunikowania się, jeżeli tradycyjne struktury lub instytucje będą przez cały czas ulegać zmianom lub upadać?
PS: Jest to część wędrówki ludzkości. Myślę jednak, iż muszę być ostrożny w moim posługiwaniu się koncepcją „cechu”; nie chcę jej wyolbrzymiać. Chodzi o to, iż czasami trzeba ująć coś w sposób nieco skrajny, ekstremalny, aby móc coś wyjaśnić. Staram się na chwilę odłożyć na bok dziennikarstwo, abyśmy mogli zaangażować się w inne obszary społeczeństwa, które również mają interes w zakresie informacji dla wspólnego dobra, czy też informacjach interesu publicznego. Chcę nawiązać z nimi dialog, ponieważ jest to niezwykle istotny moment.
Moim zdaniem sektor dziennikarski – niezależnie od tego, czy nazwiemy go cechem, czy nie – ostatecznie powróci do centrum dyskusji. Jednak w tej konkretnej chwili, w 2025 r., biorąc pod uwagę wszystkie zmiany technologiczne, musimy zrobić krok wstecz. Musimy wysłuchać innych opcji, innych perspektyw, innych punktów widzenia na temat tego, co oznacza informacja interesu publicznego.
Nie jest to negacja dziennikarstwa. To przecież moja branża, tym zajmuję się na co dzień. To są ludzie, których wspieram, których staram się uchronić przed więzieniem, którym pomagam na całym świecie. Mówię po prostu: zatrzymajmy się na chwilę, poszerzmy naszą perspektywę. Uważam, iż poszerzenie tej perspektywy jest jedynym sposobem, aby naprawdę zdefiniować tę przestrzeń.
Podcast jest dostępny także na platformach SoundCloud, Apple Podcast, Stitcher i Spotify
Z języka angielskiego przełożyła dr Olga Łabendowicz
Czytaj po angielsku na 4liberty.eu

1 dzień temu


![Pogoda dla Torunia [8.12.2025]](https://tylkotorun.pl/wp-content/uploads/2021/04/POGODA-DLA-TORUNIA-12.jpg)










