Jazda po DDR z lewej strony drogi co do zasady jest obowiązkowa. Problem tylko w tym, iż czasem choćby znając przepisy i chcąc się do nich stosować, możemy je nieświadomie złamać. Jak uniknąć takiej wpadki? Mam gotowy pomysł, którego oczywiście nikt nie wdroży.
Kilka dni temu złamałem prawo. Jest mi z tego powodu bardzo przykro, bo choć szkodliwość czynu (patrząc na ewentualny mandat) była znikoma, to zawsze takie zachowanie obniża moją moralną pozycję przy krytykowaniu innych za łamanie przepisów, a tego nie lubię. Dlatego poprosiłbym o nowy znak, który pozwoliłby mi tego następnym razem uniknąć.
Jaki przepis naruszyłem i dlaczego czuję się niespecjalnie winny?
Oczywiście najłatwiejszy do naruszenia, czyli obowiązek jazdy drogą dla rowerów albo – w tym przypadku – drogą dla pieszych i rowerów. Co najzabawniejsze, naruszyłem go w miejscu, gdzie ani trochę nie zamierzam narzekać na jakość samej drogi dla pieszych i rowerów – jest wprawdzie z kostki, ale jest to kostka zaskakująco dobrze położona jak na umiejętności naszych wykonawców, więc nie jest tak, iż zamierzam się bronić argumentem o niedopasowaniu nawierzchni do mojego roweru. Zresztą sprawdziłem choćby segment dla tej dróżki na Stravie – prędkości powyżej 30 km/h, a choćby w okolicach 40 km/h nie są na tych 3 km kostki wyjątkiem.
Skoro jest więc dobrze, to dlaczego jest źle i dlaczego nią nie pojechałem? Odpowiedź jest prosta:
Bo nie wiedziałem, iż istnieje. Albo wiedziałem, iż istnieje, ale kompletnie o niej zapomniałem, bo ostatni raz byłem tam kilka lat temu.
Gdzie tkwi problem?
W oznakowaniu, którego brakuje po tej stronie, na którą kierujący – niezależnie od pojazdu – powinni zwracać uwagę. Oczywiście teraz, wrzucając zrzut ekranu z Google Street View, będzie można z łatwością uznać, iż mam problemy ze wzrokiem i jak można tego nie zauważyć. Polecam jednak zrobić prosty test podczas jazdy samochodem i sprawdzić, na ile znaków umieszczonych po lewej stronie drogi faktycznie zwracamy uwagę (jadąc prawym pasem), a ile z nich po prostu ignorujemy.
Gdyby tego było mało, choćby nawierzchnia chodnika, który przechodzi w drogę dla pieszych i rowerów, nie zmienia się w taki sposób, żeby można było zwrócić na to uwagę. Z perspektywy jazdy przy prawej krawędzi jezdni, był to po prostu chodnik, do tego z wysokim krawężnikiem, który nie sugerował nawet, iż w tym miejscu znajduje się wjazd/przejazd. Co ciekawe, według znaków w tym miejscu… jest jak najbardziej przejazd rowerowy i przejście dla pieszych, tylko nikt go nie namalował (muszę kiedyś sprawdzić, czy jest tak nadal). Jedynym sygnałem, iż zaraz przez 3 km będę łamał prawo, był znak postawiony gdzieś hen po lewej stronie, mniej więcej na wysokości podwójnej linii ciągłej, której przecież przekroczyć nie mogę. A tuż za nią – zaczynam łamać przepisy.
Równie zabawnie wygląda sytuacja z drugiej strony tej samej drogi dla pieszych i rowerów, gdzie jadąc przy prawej krawędzi, zobaczymy znak przejazdu rowerowego (jakiego, gdzie, wtf?) i wysoki krawężnik. No trudno, pewnie ktoś strzelił chodnik z rozmachem, kasa z UE leje się przecież do samorządów takimi strumieniami, iż można budować dowolne głupoty i nikt za to nie odpowie:
Ale, otóż, nie:
Jest to pełnoprawna droga dla pieszych i rowerów, wprawdzie choćby na zdjęciach usyfiona piachem i błotem (skąd ono się w ogóle bierze?), ale jednak w pełni obowiązująca. Tyle tylko, iż dowiadujemy się o niej w momencie, kiedy na wygodny zjazd na nią jest już za późno.
Ale może możemy na nią zjechać wcześniej i nie ma powodów do narzekania, a wszystko to tylko cyklistyczne fanaberie i roszczeniowość? Otóż tak, ale nie:
Możemy wprawdzie zjechać w tym miejscu, po żwirze z bocznej drogi i niezlicowanym krawężniku (rowery szosowe z amortyzatorem FTW), ale… tak, łamiemy wtedy inne przepisy. Do znaku z poprzedniego obrazka jest to bowiem zwykła droga dla pieszych, do tego – o ile tabliczki mnie nie mylą – w obszarze zabudowanym, więc nie są spełnione warunki, które pozwalałyby na jazdę rowerem po drodze dla pieszych. Żeby jeszcze bardziej skomplikować sprawę, za jazdę po chodniku mandat wynosi od 50 do 100 zł, natomiast za jazdę jezdnią zamiast drogą dla pieszych/drogą dla pieszych i rowerów – 100 zł. Czyli oba wykroczenia są według taryfikatora zbliżone do siebie pod względem szkodliwości.
Jedynym w pełni zgodny z prawem rozwiązaniem jest dojechanie do wysokości znaku, zatrzymanie się, zejście z roweru, przeprowadzenie go przez trawnik i kontynuowanie jazdy. Po czym po 3 kilometrach trzeba zsiąść z roweru, przeprowadzić go, dojść do jezdni i włączyć się do ruchu. Proste.
Żeby jednak nie było, iż to odosobniony przypadek i autor powinien leczyć się na oczy.
Moja ulubiona, ekstremalna sytuacja. Tak porąbana, iż musiałem ją ozdobić kolorowymi strzałkami, bo organizacja ruchu w tym miejscu przekracza wszelkie granice polskiej bzdurności drogowej:
Tak, wymaga to legendy, więc proszę bardzo:
Jedziemy sobie grzecznie, zgodnie z przepisami, drogą dla pieszych i rowerów wzdłuż czerwonej strzałki, nie przeszkadzamy samochodom, wszyscy szczęśliwi. Ale żeby było trudniej od samego początku, to droga dla pieszych i rowerów jest hybrydowa, tzn. miejscami jest drogą dla pieszych i rowerów, a miejscami… jakąś dodatkową jezdnią dojazdową do posesji i pól – bardzo szanuję kreatywną księgowość pochłaniaczy unijnych środków.
Dojeżdżamy jednak zgodnie z przepisami do skrzyżowania (koniec czerwonej strzałki) i naszym oczom ukazuje się znak C-2 (strzałka łososiowa), czyli nakaz skrętu w prawo za znakiem. Który jak najbardziej dotyczy też osób kierujących rowerem. Owszem, po lewej wprawdzie widzimy początek drogi dla pieszych i rowerów (niebieski znak), ale raz, iż ona zaraz się kończy (różowy znak), a dwa – musimy skręcić w prawo, takie są przepisy. W końcu droga dla pieszych i rowerów znajduje się za znakiem, proste.
Skręcamy więc w prawo i potem w lewo (zielona strzałka), przekonani, iż pojechaliśmy zgodnie z przepisami, znakami i innymi sygnałami dymnymi. Pieszych kilkadziesiąt metrów utwierdza nas zresztą w tym przekonaniu, bo po jednej stronie drogi mamy pola, a po drugiej – zabudowania i ekrany. Sumienie czyste.
Tyle tylko, iż nie. Bo chwilę później orientujemy się, iż równolegle do drogi biegnie kolejna droga dla pieszych i rowerów, tyle tylko, iż jej początek jest ukryty za tymi zabudowaniami i ekranami.
W rezultacie – przy braku złej woli z naszej strony – lądujemy na dość ruchliwej obwodnicy, a reakcji kierowców, którzy już teraz, tak samo jak my, widzą, iż obok jest „droga rowerowa” można się spodziewać. Przejazd na drogę dla pieszych i rowerów przez pas ruchu, pole, rów i krzaki raczej nie wchodzi w grę. Pozostaje jechać sobie spory kawałek aż do ronda, na którym… też niespecjalnie dostaniemy informację, iż dalej jest droga specjalnie dla nas:
Jest wprawdzie zamazany przejazd rowerowy, ale już np. po drugiej jego stronie nie ma żadnego znaku, który sugerowałby, iż dalej jest droga dla pieszych i rowerów. No ale pewnie nauczeni doświadczeniem z wcześniejszego odcinka i tak spróbujemy jednak tędy pojechać i to będzie dobry wybór.
Jak można to łatwo rozwiązać?
Zabierając samorządowym amebom pieniądze na infrastrukturę rowerową Prostym oznakowaniem, sugerującym, iż – wbrew intuicji – nasza dalsza podróż rowerem powinna się odbywać lewą stroną drogi (albo poza drogą, ale po jej lewej stronie, wiadomo, o co chodzi). Może być choćby coś w tym stylu, chociaż przyznaję, iż dobrałem te znaki trochę losowo i poświęciłem 20 sekund na ich sklejenie:
Od razu wiadomo, o co chodzi, od razu wiadomo, iż nagle trzeba zacząć uważać na to, co dzieje się po lewej stronie drogi, od razu łatwiej z wyprzedzeniem zareagować, a i można po cichu liczyć na to, iż kierowca widząc taki znak, będzie przygotowany na to, iż rowerzysta będzie zwalniał i skręcał w lewo. Gdyby to jeszcze było z wyprzedzeniem i informacją, iż ta zmiana strony będzie np. za 50 czy 100 m – ależ by było pięknie.
W drugim z przywołanych przypadków pewnie wystarczyłby podobny znak z informacją, iż trasa ma kontynuację za 50 m i kilkoma strzałkami, jak do niej dotrzeć. Ewentualnie jakąś wariacją na temat znaku R-4a i tyle:
Ale oczywiście dla polskich drogowców i samorządowców byłoby to zdecydowanie zbyt wiele.
Czy jazda DDR z lewej strony drogi powinna być obowiązkowa?
Uwaga, niespodzianka – moim zdaniem, docelowo, w idealnych warunkach, jak najbardziej tak, przynajmniej w lokalizacjach poza- oraz podmiejskich. Nie ma absolutnie najmniejszych podstaw do tego, żeby oczekiwać, iż każda droga doczeka się dwustronnej infrastruktury rowerowej, bo takich rzeczy to nie ma choćby w Holandii, a mimo to przez wiele godzin jazdy rowerem nie spotkałem tam nikogo, kto jechał jezdnią, mając obok drogę dla rowerów (nawet po „niewłaściwej” stronie) – i sam też ani razu tak nie zrobiłem. Dlaczego?
Nie, to nie kwestia kultury czy edukacji. To kwestia tego, iż trzeba oszaleć, żeby przy jakości, ciągłości i oznakowaniu tamtejszych dróg rowerowych wjechać na jezdnię i męczyć się razem z samochodami, niezależnie od tego, jakim rowerem, jak gwałtownie i w ile osób się jedzie. To też kwestia tego, iż a) na takie drogi da się zawsze wygodnie wjechać we adekwatnym miejscu, bo nikt tam nie rąbie krawężników gdzie tylko się da, oraz b) nie tracimy kompletnie niczego na komforcie, wybierając właśnie je.
Czy coś takiego możemy uzyskać w Polsce? Oczywiście, iż nie. Mamy za sobą kilka dekad budowania dróg rowerowych po samorządowemu w idiotyczny sposób, a co najgorsze – w ogóle nie wyciągamy wniosków. Przykładowo gmina obok mnie, słynąca z budowana kompletnie oczadziałej infrastruktury rowerowej, buduje teraz nową drogę rowerową. Czy będzie się łączyć z już istniejącą? Oczywiście, iż nie. Czy będzie chociaż po tej samej stronie drogi, żeby uniknąć lawirowania po pasach, w celu dochowania obowiązku jazdy po DDR? Oczywiście, iż nie, będzie raz po jednej, raz po drugiej.
Czy jest szansa, iż nie zauważę znaku po niewłaściwej stronie drogi? Kto wie…
Czytaj dalej:
Uważaj na przejścia dla pieszych na drogach rowerowych. Nie każde jest tym, czym się wydaje