Sokolim głosem. Tomasz Pozorski: „Jesteśmy gotowi na więcej”

sokolkleczew.pl 2 godzin temu

Sokolim głosem to cykl wywiadów, które nasz redaktor sportowy, Dariusz Walory, przeprowadził po zakończonej rundzie jesiennej Betclic 2 Ligi.

Jako pierwszy wywiadu udzielił trener Tomasz Pozorski.

Sokolim głosem. Tomasz Pozorski: „Jesteśmy gotowi na więcej”
Kiedy półtora roku temu obejmował Sokół Kleczew, klub znajdował się w kryzysie, a jego przyszłość w III lidze stała pod dużym znakiem zapytania. Dziś, po historycznym awansie i pierwszej rundzie w II lidze, trener Tomasz Pozorski podsumowuje długą drogę małego klubu z Wielkopolski. Opowiada o kulisach budowy zespołu z piłkarzy „po przejściach”, kryzysowych momentach, wyjątkowych zwycięstwach nad ligowymi markami i wyzwaniach, które dopiero przed Sokołem.
Dariusz Walory: Cofnijmy się w czasie o półtora roku. W jakich okolicznościach trafił pan do Sokoła?

Tomasz Pozorski: Pierwszy kontakt ze strony klubu nastąpił w kwietniu 2024 roku, czyli w momencie, gdy zespół przeżywał kryzys. Skontaktował się ze mną ówczesny dyrektor klubu, Dawid Frąckowiak. Pojawiłem się na meczu wyjazdowym z Błękitnymi Stargard, aby obejrzeć spotkanie i przekazać swoje spostrzeżenia. Po meczu, który zakończył się wynikiem 5:0 dla gospodarzy, otrzymałem telefon od honorowego prezesa Michała Wasika. Bardzo gwałtownie i konkretnie ustaliliśmy warunki współpracy, a dwa dni później pojawiłem się już na pierwszym treningu.

D.W: Proszę o krótkie streszczenie trzecioligowego sezonu Sokoła.

T.P.: W pierwszym okresie mojej pracy w klubie celem było zapewnienie utrzymania. Na początku umowy założenia były takie, iż będę pracował do końca sezonu z jasno określonym celem, a rozmowy o dalszej współpracy miały nastąpić dopiero później.

W tym czasie zanotowaliśmy pięć zwycięstw i dwie porażki. Sytuacja była trudna, ponieważ nie wiedzieliśmy jeszcze, jak rozstrzygną się losy innych drużyn w drugiej lidze. Walka o utrzymanie była twarda, w grze o pozostanie w lidze uczestniczyło kilka zespołów, a liczba spadkowiczów z trzeciej ligi mogła się zwiększyć. Mimo to, udało mi się gwałtownie dotrzeć do piłkarzy i wspólnie zrealizowaliśmy cel postawiony przez prezesa.

W drugim sezonie, który już obejmował pełen cykl rozgrywek, miałem znacznie większą odpowiedzialność za kwestie personalne i budowę drużyny. W tym procesie ogromną rolę odegrał prezes Michał Wasik, którego intuicja i doświadczenie w obserwowaniu trzeciej ligi były najważniejsze przy wyborze zawodników. Latem tworzyliśmy podstawowy skład, a zimą dokonaliśmy tylko niewielkich korekt, które miały przewietrzyć szatnię i pożegnać zawodników niezadowolonych ze swojej roli.

Jako liderzy od drugiej kolejki rundy rewanżowej skupialiśmy się głównie na własnej grze i na tym, aby codziennie być najlepszą wersją siebie, niezależnie od wyników rywali. To podejście pozwoliło nam utrzymać wysoką efektywność pracy i dyscyplinę w drużynie.

D.W.: Po awansie do II ligi, w trakcie okresu przygotowawczego doszło do korekt w sztabie szkoleniowym.

T.P.: Większość współpracowników pozostała: Konrad Winiarski, z którego pracy z bramkarzami jestem bardzo zadowolony oraz Gracjan Dobski, który świetnie sprawdza się w roli kierownika drużyny. Piłkarzom dalej pomagają fizjoterapeuci Miłosz Wawrzyniak i Mateusz Łagodziński oraz trener przygotowania motorycznego Jakub Wolski. Warto też podkreślić, iż wciąż korzystamy z bardzo wymiernej pomocy Pawła Jagodzińskiego, który potrafi poradzić sobie z każdą kontuzją naszych zawodników. Nadzór nad przygotowaniem motorycznym zespołu sprawuje zdalnie trener przygotowania motorycznego Dominik Milewski, który w tej chwili pracuje w jednej z akademii piłkarskich w Katarze, a wcześniej był współautorem awansu Lechii Gdańsk do Ekstraklasy. Nasz zespół uzupełnił po awansie trener Albert Gośliński, który wcześniej był asystentem w Kotwicy Kórnik. Na tych wszystkich ludzi mogę zawszę liczyć i choć często są w cieniu, mają olbrzymi wpływ na uzyskany dotychczas wynik sportowy.

D.W.: Za nami pierwsza część sezonu. Jaka ona dla Pana była? Co funkcjonowało dobrze, a co powodowało większy stres?

T.P.: jeżeli chodzi o tę rundę, to była ona wyjątkowa pod względem ilości zdarzeń losowych i ich intensywności. Stanowiła dla mnie olbrzymie wyzwanie. Oczywiście jako sztab nie zostaliśmy z tym wszystkim sami. Ogromne podziękowania należą się prezesowi honorowemu Michałowi Wasikowi oraz prezesowi Grzegorzowi Dobskiemu. Ich pomoc była nieoceniona w trudnych momentach, o których zaraz wspomnę, i dzięki tej pomocy organizacyjnej i finansowej udało nam się zdobyć taką liczbę punktów, jaką mamy. Bardzo gwałtownie i skutecznie reagowali na wszystkie trudne sytuacje.

Przed sezonem oraz w trakcie rundy pojawiły się wśród piłkarzy długotrwałe kontuzje. Poza dłuższą nieobecnością Janka Andrzejewskiego doszło także do bardzo poważnych kontuzji – zerwania więzadeł krzyżowych u Mateusza Sopoćko oraz u Stanisława Wawrzynowicza. Pod koniec rundy wypadł na kilka tygodni Adam Iwiński oraz Nikodem Stachowicz. Po 4. kolejce PZPN zawiesił ówczesnego podstawowego bramkarza w związku z podejrzeniem korupcyjnym. Pod koniec rundy czerwoną kartkę skutkującą kilkumeczową pauzą otrzymał nasz kapitan Dawid Retlewski. Te sytuacje w oczywisty sposób ograniczyły liczbę dostępnych zawodników, a co za tym idzie możliwości reagowania zmianami podczas meczu.

W odpowiedzi na kontuzje i zawieszenie bramkarza uzyskaliśmy pomoc finansową od sponsora strategicznego, firmy Rolplan. Pojawiały się wydatki, które trzeba było bardzo gwałtownie pokryć. Dzięki temu do klubu błyskawicznie trafił Karol Szymkowiak, a w późniejszym czasie inni piłkarze, między innymi Volodymyr Kostevych. Reakcja prezesa Wasika pomogła ustabilizować sytuację kadrową. Bez tego nie byłoby możliwości płynnej i skutecznej rywalizacji w lidze.

Ta runda to okres pełen doświadczeń. Okres bardzo intensywny, w którym pojawiały się kryzysy, ale także z wieloma momentami przynoszącymi ogromną satysfakcję, szczególnie w meczach z czołowymi zespołami ligi.

Warto też podkreślić, iż zespoły takie jak Chojniczanka Chojnice, Podbeskidzie Bielsko-Biała czy Zagłębie Sosnowiec uległy bardzo małemu klubowi z niewielkiej miejscowości. To na pewno robi wrażenie i zostaje w pamięci. Jest czymś, co doceniają wszyscy pracujący wokół Sokola i co dodaje dużej wartości naszej pracy.

D.W.: Zwycięstwa, czy w ogóle mecze z takimi zespołami jak Podbeskidzie, sprawiają więcej frajdy niż z zresztą stawki. Czy to nie ma znaczenia?

T.P.: Paradoksalnie te mecze są łatwiejsze z punktu widzenia trenera, jeżeli chodzi o przygotowanie mentalne piłkarzy. Motywacja piłkarzy do meczu przeciwko takim klubom, jak Zagłębie Sosnowiec, Podbeskidzie, czy gra przeciwko piłkarzom, którzy budżetem na dwóch czy trzech zawodników połyka nasz cały budżet, jest na maksymalnym poziomie. Moja rola w tym aspekcie jest mniejsza – zgodnie z zasadą dotyczącą motywacji, iż im zadanie jest trudniejsze do wykonania, tym poziom motywacji zewnętrznej musi być mniejszy.

Jeśli chodzi o samą grę, każdy z tych meczów ma swoją historię. Graliśmy zarówno przeciwko markom, które są bardzo intensywne w grze, jak i przeciwko zespołom bardziej pragmatycznym, które starają się tempo dopasować do swoich wysokich umiejętności. To wcale nie jest zawsze najwyższe tempo, więc każde spotkanie wygląda inaczej. Zwycięstwa w tych meczach zostają jednak na długo w pamięci.

Z drugiej strony ostatnie nasze dwa mecze ligowe pokazują, iż Sokół jako faworyt – przynajmniej na papierze i w oczach bukmacherów – też ma swoje trudności. W meczu z KKS Kalisz musieliśmy przejąć inicjatywę i prowadzić grę, co wcześniej robiliśmy w mniejszym zakresie. Spotkanie z rezerwami ŁKS-u było inne – młoda, bardzo energetyczna drużyna potrafiła strzelić nam dwie bramki, a my musieliśmy odpowiedzieć i dążyć do zwycięstwa. Każdy mecz ma więc swoją specyfikę.

D.W.: Czy po meczach długo trudno jest Panu zasnąć?

T.P.: Piłkarze faktycznie mają problem ze snem po meczu, bo poziom adrenaliny jest wysoki. Podobnie jest z trenerami, choć oczywiście zależy to od pory rozgrywania meczu. Kiedyś zdarzało mi się długo nie spać po niektórych wygranych czy przegranych meczach. Teraz staram się dbać o sen, ale prawda jest taka, iż emocje potrafią długo „trzymać”. Po meczu w Sosnowcu nie mogłem zasnąć do 3 rano, ale efektywnie spędziłem ten czas analizując mecz.

D.W.: Dziesiąte miejsce w tabeli to odzwierciedlenie aktualnego potencjału Sokoła? To wynik ponad stan czy mogło być gorzej?

T.P.: Zawsze trzeba oceniać możliwości organizacji i jej efektywność w określonych aspektach. Po pierwsze, klub osiągnął ogromny sukces sportowy, już w momencie awansu do drugiej ligi. Na drugoligowym froncie w każdym aspekcie pobieramy nauki i staramy się bardzo dynamicznie rozwijać. Zadanie mamy bardzo mocno utrudnione z uwagi na nasze możliwości finansowe. Jesteśmy dowodem na to, iż można być skutecznym działając mocno budżetowo. Należy zaznaczyć, iż nasz wysiłek musi być zdecydowanie większy, niż naszych ligowych oponentów. U nas zadania organizacyjne, które w innych klubach wykonuje kilka osób, powierza się do wykonanie jednej. Tym bardziej zasługuje to na uznanie.

Jeśli chodzi o aspekt sportowy, to działamy bardzo metodycznie wykorzystując optymalnie każdą dostępną złotówkę. Budżetowo jesteśmy bardzo nisko w tabeli, więc choćby przez ten pryzmat oraz to z jakimi klubami się mierzymy, wynik jest zdecydowanie ponad stan. Każdy punkt zdobyty przez Sokół kosztował nas mniej niż większość innych zespołów, które mają znacznie większe zasoby finansowe i ludzkie. Nie jesteśmy w stanie rywalizować o piłkarzy takich klubów, a mimo to potrafimy wygrywać w przekonujący sposób. To daje ogromną satysfakcję i poczucie dobrej roboty, ale także napędza nas wszystkich jeszcze bardziej.

D.W.: Który mecz Sokoła w tej rundzie był Pańskim zdaniem najlepszy, a który najgorszy?

T.P.: jeżeli chodzi o top moich meczów w tej rundzie, to z pewnością trzeba wymienić ten z Chojniczanką Chojnice na wyjeździe. Zagraliśmy bardzo dobry mecz, jeżeli chodzi o dyscyplinę taktyczną, ale zagraliśmy też bardzo atrakcyjnie piłkarsko. Kolejny to domowy z Podbeskidziem Bielsko-Biała. To spotkanie miało całkowicie inny przebieg niż w Chojnicach. Mieliśmy kontrolę nad tym meczem od początku do końca zdobywając aż pięć bramek.

Natomiast o ile chodzi o najgorsze… Bardzo źle wspominam mecz z Rekordem Bielsko-Biała. Jednym z powodów była nasza słabsza gra w pierwszej połowie, ale to nie jedyny powód. Bardzo duży żal mam do siebie za pierwszą połowę meczu z Zagłębiem Sosnowiec na inaugurację. Biorę na siebie odpowiedzialność za to, iż nie potrafiłem utrzymać w zespole takiego poziomu odwagi, jaką prezentowaliśmy w III lidze.

D.W.: Wygrana w Chojnicach musiała Panu smakować wyjątkowo.

T.P.: Było to bardzo przyjemne doświadczenie, które nas dodatkowo napędziło na dalszą część sezonu. W kontekście tego meczu warto też podkreślić, iż była to nasza pierwsza wygrana wyjazdowa w lidze i nastąpiła po czterech meczach bez zwycięstwa. We wcześniejszych spotkaniach utratą bramek i w konsekwencji punktów płaciliśmy za brak doświadczenia. W tym meczu natomiast praktycznie wszystko nam wychodziło.

Kapitalnie w bramce zagrał Karol Szymkowiak. Był to dla niego przełomowy występ, od którego zaczęła się jego stabilna forma w kolejnych spotkaniach. Możemy śmiało powiedzieć, iż jest o ile nie najlepszym, to na pewno czołowym bramkarzem ligi. Była też duża skuteczność w ataku, a nasze akcje przyciągały uwagę kibiców z Chojnic. Mówili, iż dawno nikt na ich stadionie nie grał tak swobodnie i efektywnie w piłkę.

D.W.: Do tej pory Sokół stracił 32 bramki, co jest 14 wynikiem w lidze. Ma Pan pomysły jak sobie z tym poradzić?

T.P.: Trzeba pamiętać o tym, iż broni cały zespół. Dla przeciętnego kibica w ostatniej fazie błąd zwykle popełnia obrońca. Żeby stracić gola w II lidze błąd musi popełnić dwóch lub trzech zawodników, a nie jeden. Z najlepszej defensywy w III lidze, w której traciliśmy mało bramek, staliśmy się mocno nieszczelni. Na tę sytuację wpłynęła przede wszystkim destabilizacja personalna w linii obrony. Janek Andrzejewski nie rozpoczął okresu przygotowawczego z nami z powodu kontuzji, a Michał Zimmer z uwagi na kontuzję kolana, dopiero po okresie przygotowawczym na nowo rywalizował o miejsce w składzie. Trzeba było odbudować pewność siebie zawodników i ich komunikację w defensywie, co jest kluczowe. Do tego doszła sytuacja po meczu z Rekordem, co spowodowało, iż z Polonii Bytom trafił do nas wspomniany chwilę wcześniej Karol Szymkowiak.

Nie do końca problemem jest sama defensywa – większym wyzwaniem jest pierwsze i drugie podanie po odbiorze piłki. jeżeli te podania są niecelne, to zespół nie jest w stanie efektywnie przejść do ataku. To są aktualne problemy naszego zespołu. Nieskuteczna faza przejścia z obrony do ataku powoduje wrażenie, iż cofamy się głęboko w obronie. Utrzymanie piłki zaczyna się w momencie pierwszego podania po odbiorze. W tej rundzie u nas było to na bardzo niskim poziomie, choć z przebiegu całej rundy zrobiliśmy delikatny progres. przez cały czas jednak jest on niewystarczający, dlatego będziemy szukać nowych rozwiązań, które pozwolą poprawić grę po odzyskaniu piłki.

Nie zawsze jest tak, iż zespół celowo schodzi nisko i broni się na szesnastym metrze. Brać też należy pod uwagę jakość przeciwnika. Bardzo często podejmujemy próby przesunięcia się wyżej i wypchnięcia rywala. Kibic, który interesuje się taktyką, może to dostrzec. Skuteczność tych działań zależy od umiejętności rywala i wiele zespołów radziło sobie z naszym skokiem pressingowym.

D.W.: Wypożyczenie bramkarza z Polonii Bytom to była świetna decyzja.

T.P.: To prawda, trafiliśmy tym wyborem w punkt. Bardzo się cieszę, iż taki profesjonalista jest w naszym zespole. Przykład Karola Szymkowiaka pokazuje też, jak duży wpływ na zawodnika ma warsztat pracy trenera – w tym przypadku trenera Konrada Winiarskiego. Karol przyszedł do nas praktycznie bez okresu przygotowawczego, został wysłany przez Polonię Bytom do zespołu rezerw. To jednak regularna, systematyczna praca trenera Winiarskiego w dużym stopniu ukształtowała to, jak Karol dziś się prezentuje i jakie robi postępy.

D.W.: Jak na szatnię wpłynęło zamieszanie z Sebastianem Szabłowskim?

T.P.: Była to sytuacja mocno destabilizująca wszystkie filary naszej szatni. Z pewnością był to wyraźny moment kryzysu w klubie. Nie chciałbym jednak skupiać się na tym, jak do niego doszło, tylko na efektach. A efekty są takie, iż klub poradził sobie z tym naprawdę dobrze.

Po pierwsze, reakcja prezesa, jednocześnie strategicznego sponsora, szefa firmy Rolplan, który podjął decyzję o pozyskaniu nowego bramkarza i sfinansował jego wynagrodzenie. Jak się okazało, finalnie był to jeden z kluczowych zawodników całej rundy.

Po drugie, sytuacja bardzo mocno zjednoczyła zarówno zespół, jak i całe środowisko wokół klubu. Uważam, iż klub ten egzamin zdał naprawdę dobrze i chciałbym, żeby wyłącznie z perspektywy tych efektów cała sytuacja była oceniana.

D.W.: Jaka pod względem charakteru jest ta grupa zawodników? Trudno ich prowadzić?

T.P.: Generalnie szatnia Sokoła Kleczew składa się dziś w dużej mierze z piłkarzy, którzy trafili do nas po pewnych niekoniecznie pozytywnych piłkarskich przejściach. Albo wcześniej nie grali, albo grali bardzo mało, albo wręcz zostali skreśleni w swoich poprzednich klubach. To są ludzie, którzy mają coś do udowodnienia, najpierw sobie i bliskim, a dopiero później temu szeroko pojętemu piłkarskiemu środowisku.

Z tego punktu widzenia prowadzenie takiej drużyny jest łatwiejsze, bo ci zawodnicy mają mocno podrażnioną ambicję. My w pewnym sensie wrzucamy ich z powrotem w przestrzeń, w której oni chcą przez cały czas pływać, więc ich motywacja wewnętrzna jest na bardzo wysokim poziomie.

Druga rzecz to ogrom doświadczeń, przez które przeszli wcześniej, zarówno piłkarskich, jak i życiowych. Cenię ich za to, iż są dojrzali i mają w sobie mądrość wynikającą z przeżytych sytuacji. Ale najbardziej cenię ich odwagę. To dla mnie niesamowicie ważna cecha i staram się ją pielęgnować na każdym kroku, tak mocno, jak tylko potrafię. Bo jeżeli w szatni będziemy mieli odważnych piłkarzy, to istnieje duże prawdopodobieństwo, iż na boisku również nie pękną w trudnych momentach. Kilkukrotnie już to udowodniliśmy.

Oczywiście to nie jest tak, iż przeżywamy tu tylko „miodowy miesiąc”. Oczekiwania moje wobec nich oraz ich wobec sztabu są bardzo wysokie. Mamy do siebie pretensje o to, iż nie potrafiliśmy wygrać choć jednego z dwóch ostatnich spotkań. Mamy pretensje o stracone punkty w końcówkach meczów. Ale jednocześnie potrafimy docenić mecze, w których to my odwracaliśmy losy spotkań albo dowoziliśmy korzystny wynik do końca.

D.W.: Wszyscy wiedzą o zaletach Oskara Kubiaka. Zapytam więc nad czym jeszcze musi pracować?

T.P.: Oskara należy oceniać nie tylko przez pryzmat tego, co pokazuje na boisku, ale też pod kątem mentalnym – a ten aspekt stoi u niego na bardzo wysokim poziomie. Duże znaczenie miała zmiana jego pozycji. Po przyjściu do nas zaczął grać jako skrzydłowy, wcześniej występował jako lewy wahadłowy lub lewy obrońca. Na szczęście dla Sokoła dobrze zdiagnozowałem jego możliwości przed podjęciem z nim rozmów transferowych. Sama zmiana pozycji ma ogromny wpływ na jego obecne statystyki. Jednak kluczowa w przypadku Oskara jest jego odwaga. Efektem są bramki z pozycji nie zawsze oczywistych, ale jeżeli je analizujemy, widzimy dużą powtarzalność, a to oznacza, iż nie są przypadkowe.

Gdyby spojrzeć na wskaźnik xG, czyli expected goals, wskaźnik goli oczekiwanych, możliwych do zdobycia – wciąż wypada imponująco. Oskar zdobył do tej pory 14 bramek, a jego xG wynosił nieco ponad 4. Matematycznie powinien strzelić cztery, może pięć trafień, a ma niemal trzykrotność tego wyniku.

Oskar to chłopak nieprzeciętny, z dużym talentem. Najważniejsze jest, by pielęgnować jego odwagę, naturalność i swobodę działania. Bardzo przypomina mi w tych aspektach Kacpra Kozłowskiego, z którym pracowałem w Bałtyku Koszalin. To wciąż bardzo młody zawodnik, ambitny i chętny do nauki. W momencie, kiedy jeszcze bardziej rozwinie się w zakresie interpretacji sytuacji boiskowych, jego poziom będzie jeszcze wyższy. Uważam więc, iż to absolutnie nie jest jego sufit. I mam nadzieję, iż to dopiero początek jego drogi.

D.W.: Jakich zmian kadrowych można się spodziewać w przerwie zimowej?

T.P.: Na razie jest za wcześnie, by o tym mówić. Z pewnością będziemy chcieli wzmocnić środek pola oraz wytworzyć rywalizację na pozycji napastnika. Janek Paczyński nie będzie piłkarzem Sokoła w rundzie wiosennej. Natomiast Wojtek Słowiński oraz Adam Iwiński otrzymali wolną rękę w poszukiwaniu nowego klubu. Zakończone zostaną wypożyczenia do naszego klubu piłkarzy, którzy grali niewiele.

D.W.: W Chojniczance pracował Pan z Tomaszem Kafarskim, który ma spore doświadczenie zdobyte także w Ekstraklasie w Lechii Gdańsk i Cracovii. W rundzie jesiennej spotkaliście się ponownie, ale mierzyliście się przeciwko sobie.

T.P.: Spotkanie z trenerem Kafarskim zawsze jest bardzo przyjemne. To człowiek niezwykle pozytywny, o wyjątkowej intuicji piłkarskiej i ogromnym doświadczeniu. Był przecież swego czasu najmłodszym trenerem prowadzącym klub w Ekstraklasie, czyli Lechię Gdańsk. Bardzo wiele się od niego nauczyłem. Mamy kontakt zarówno prywatnie, jak i zawodowo – konsultuję z nim zarówno kwestie szkoleniowe, jak i sprawy związane z pozyskiwaniem nowych piłkarzy. To kontakt stały i bardzo wartościowy.

Jeśli chodzi o sam mecz, to zespół Świtu jest według mnie w top 3 pod względem doświadczenia piłkarzy w lidze, a co za tym idzie dużego pragmatyzmu i skuteczności gry. To doświadczenie było bardzo widoczne na boisku. Bardzo gwałtownie „zabili” mecz – już w początkowych minutach szczecinianie wykorzystali rzut karny przeciwko nam, który ustawił przebieg spotkania. Jako jeden z najmłodszych zespołów w lidze, mieliśmy bardzo trudną przeprawę, rywalizując z drużyną popartą zarówno doświadczeniem, jak i indywidualnymi umiejętnościami piłkarzy oraz pomysłami na grę, które trener Kafarski wprowadził skutecznie w trakcie meczu.

D.W.: W Chojnicach był Pan także asystentem Krzysztofa Brede. Co łączy jego i Tomasza Kafarskiego? Jacy to są szkoleniowcy? Jaką mają filozofię pracy?

T.P.: To są dwie zupełnie różne osobowości trenerów, ale obaj mają swoje unikalne spojrzenie na piłkę. Trener Kafarski, jak już wspominałem, dysponuje ogromną intuicją piłkarską i ma swój wypracowany latami wyrazisty styl gry, który nieustannie aktualizuje. Widać to w zespole Świtu Szczecin – jego rozwiązania są cały czas modyfikowane, a drużyna rozwija się z każdym meczem. To trener, od którego wiele się nauczyłem. Ma ogromną empatię w kontaktach z piłkarzami, co dawało mi cenną przestrzeń do obserwacji i nauki – zarówno w pracy z zawodnikami, sztabem, jak i bezpośrednio ze mną. To doświadczenie było dla mnie bardzo rozwojowe.

Trener Brede z kolei charakteryzuje się dbałością o efektywną organizację pracy i bardzo wysokim tempem działania. To właśnie te dwie cechy były dla mnie najbardziej pouczające i wartościowe w pracy z nim.

D.W.: A co pan podpatrzył u Adriana Siemieńca, trenera Jagiellonii Białystok? Z nim Pan jeszcze nie pracował, ale wiem, iż go bardzo ceni.

T.P.: Tak, to prawda. Bardzo mocno inspirowałem się trenerem Siemieńcem, szczególnie jeżeli chodzi o model gry zespołu. Nasz trzecioligowy model, a także model drugoligowy sprzed kontuzji Mateusza Sopoćko i Stasia Wawrzynowicza, opierał się na strukturze 4-3-3 w ataku i 4-4-2 w obronie. Po tych kontuzjach musieliśmy wprowadzić zmiany i aktualnie atakujemy w strukturze 4-2-4.

Mimo to przez cały czas obserwuję i korzystam z rozwiązań, które proponuje trener Siemieniec. Zacząłem się nim interesować, gdy jeszcze nie był szeroko rozpoznawany – w czasie, gdy rozpoczynał sezon mistrzowski z Jagiellonią. Już wtedy dostrzegłem ogromną powtarzalność w działaniach jego zespołu. Imponowało mi to. Wielu fachowców koncentrowało się wówczas głównie na jego relacjach z piłkarzami i kompetencjach miękkich, nie zauważając albo nie podkreślając jego systematyczności i konsekwencji w pracy nad zespołem. To zrobiło na mnie ogromne wrażenie i mocno zaimplementowałem te elementy w modelu gry Sokoła.

D.W.: Pochodzi Pan z Tucholi i jest kibicem Bałtyku Koszalin. Znajduje pan czas na śledzenie wyników?

T.P.: Oczywiście. Gdy pracowałem w III lidze oglądałem praktycznie wszystkie magazyny czwartoligowe – zarówno zachodniopomorskiej, wielkopolskiej, kujawsko-pomorskiej, jak i lubuskiej. Traktowałem to jako swój obowiązek, bo chciałem mieć pełną wiedzę o piłkarzach, wyróżniających się zawodnikach oraz zespołach, które są mocne w swoich ligach.

Obecnie również regularnie poświęcam czas na analizę tych rozgrywek. W każdą środę, po obowiązkach treningowych, oglądam wszystkie magazyny od czwartej do pierwszej ligi. Dzięki temu jestem na bieżąco i wiem, kto w lidze lubuskiej jest najlepszym strzelcem oraz które drużyny i zawodnicy prezentują najwyższy poziom.

D.W.: Fanatyk?

T.P.: To wynika przede wszystkim z faktu, iż chcę mieć kontrolę nad wieloma aspektami pracy. Nie zawsze jest to zdrowe, bo dobry menedżer, trener czy zarządca powinien umieć korzystać z zalet swoich współpracowników. Ja cały czas się tego uczę, ale uważam, iż znajomość detali, choćby w tych niższych ligach, jest mi niezbędna, choćby w kontekście pozyskiwania piłkarzy.

Staram się więc utrzymywać dużą kontrolę. Na przykład w sztabie liczymy kartki przeciwników na kilka kolejek wstecz. Uważam, iż taki dokładny nadzór i świadomość sytuacji mają realny wpływ na osiąganie sukcesów.

D.W.: Zmierzając do końca proponuję krótką zabawę. Proszę wytypować, kto awansuje, a kto powalczy w barażach o awans do I ligi?

T.P.: Bezpośrednio awansują Unia Skierniewice i Świt Szczecin, a w barażach powalczą Warta Poznań, Stal Stalowa Wola, Chojniczanka i Sokół Kleczew.

D.W.: Tym ostatnim wskazaniem rozbudził pan marzenia wielu kibiców…

T.P.: Będę robił co się da, a boisko wszystko zweryfikuje. Naszym celem jest utrzymanie w drugiej lidze, ale różnice punktowe są tak niewielkie, iż taki scenariusz wcale nie jest nierealny.

D.W.: Czego można życzyć na święta kibicom i środowisku związanego z Sokołem Kleczew?

T.P.: Aby osoby odpowiedzialne za zespół, w tym także ja, podejmowały trafne decyzje personalne i organizacyjne. To właśnie od nich będzie zależało, jak Sokół zaprezentuje się na wiosnę.

Idź do oryginalnego materiału