Paryski nie-co-dziennik
Dawno temu był sobie dobroduszny, naiwny, podszyty dzieckiem malarz, stary i wyszydzany, ale przekonany o swym talencie, ba, geniuszu. Mówiono, iż jest głuchoniemym malarstwa, iż nie zna jego reguł. Magia jego prostoty nie była zrozumiała, a płaski styl bez perspektywy śmieszył. W paryskim „Atelier Świateł”, w centrum sztuki cyfrowej, zorganizowano immersyjną wystawę jego dzieł, zatytułowaną: „Celnik Rousseau w krainie czarów”. Ekspozycja jest dopełnieniem innej – „Picasso. Sztuka w ruchu” (poprzedni nie-co-dziennik).
Picasso kupił za pięć franków jeden z obrazów Rousseau („Portret kobiety”) i na jego cześć zorganizował bankiet w Bateau-Lavoir na Montmartrze. Celnik, który marzył, aby zostać największym i najbogatszym malarzem Europy, miał wtedy powiedzieć do Hiszpana: „My obaj jesteśmy największymi malarzami naszych czasów”. Rozśmieszyło to wszystkich z wyjątkiem Picassa, o którego wystawie już było. Czas na samouka kierującego się intuicją, malującego instynktownie, introwersyjnie, nieomal autystycznie.
Barwność i anegdotyczność Rousseau zachwycały. Balansował on pomiędzy ocierającymi się o kicz słońcami i księżycami w pełni, które płasko nakładał na obrazy. Ich nieruchoma „światłość” była niczym infantylna próba zaprzeczenia odwiecznemu porządkowi rzeczy: ruchowi słońca po nieboskłonie, przemianie dnia w noc, życia w śmierć. To nie mogło się udać, ale próbował i się udało, został artystą, wielkim archetypem malarstwa naiwnego. Paryska wystawa prezentuje jego sztukę w tytułowej „krainie czarów”, poruszającą się immersyjnie w pięciu częściach z prologiem.
Prolog. Henri Rousseau (1844 – 1910) miał 24 lata, kiedy zamieszkał w Paryżu, z którego już nigdy nie wyjechał. Dwukrotnie owdowiał, stracił czwórkę spośród pięciorga dzieci. Umierały na gruźlicę jak pierwsza żona Clémence, o której mówił, iż trzyma jego pędzel. A wziął go do ręki późno, około czterdziestki, by namalować swój pierwszy księżyc w pełni, zawieszony nad parą kochanków. Jako pracownik paryskiej akcyzy sprawdzał towary wjeżdżające do stolicy, stąd jego przydomek Celnik, nadany mu przez Alfreda Jarry’ego (ten od Króla Ubu). Około pięćdziesiątki przeszedł na emeryturę i całkowicie poświęcił się malarstwu.
Paryż Celnika. Budzi się jego Paryż, spokojny, prowincjonalny, jakby malarz chciał z niego uciec, tam, gdzie dorastał, w małych miasteczkach Laval i Angers. Parki, aleje, młyny, topole, wędkarze, dzieci z wielkimi oczami, latająca maszyna na niebie. Autoportret Celnika, który przygląda się, jak nadchodzi nowa era przemysłowa: kominy fabryczne, słupy telegraficzne, balony na ogrzane powietrze.
Portrety i kwiaty. Fantazja przenika codzienne życie. Z olbrzymich kwiatów wyłaniają się egzotyczne ptaki. Portrety wydają się zawieszone w chmurach. Pejzaż fantastyczny. Morze, sceny miejskie i podmiejskie, dziewczynki z lalkami, dorośli z marzeniami, codzienność duszy, nie rozumu. Echo wczesnej młodości każe wierzyć, iż wszystko jest możliwe, przyjazne, dobre, bezpieczne. Zachwyt zadziwieniem. Ufność nieskażona intelektem.
Imaginacja podróży. Celnik malował z wyobraźni fragmenty świata, którego nigdy nie widział. Inspirowały go pocztówki, fotografie, albumy. Jego podróż po tajemniczych lasach jest radosna i beztroska. „Statek podczas burzy” przenosi widzów w sam środek wzburzonego morza. Prowadzi do jedynego mrocznego obrazu: „Wojny”. Makabryczne pole bitwy, nad którym czuwa bogini zagłady. Ciała są bez uniformów, nagie, jedynie z domieszką czerni i czerwieni. Znikają. Wraca fantasmagoryczna podróż. Księżyc odsłania „Śpiącą Cygankę”. Wędrowna smagłolica, zmęczona śpi głęboko. Poetycka scena orientalnej pustyni zmienia się w tropikalną krainę pełną palm i flamingów.
Oniryczna dżungla. Kryje egzotyczne zwierzęta i kilka postaci ludzkich w trzydziestu odcieniach zieleni. Malarz sublimuje organiczny świat z drobiazgową dbałością o szczegóły, tworzy magiczną, tajemniczą atmosferę pełną harmonii. Tropikalna burza budzi tygrysa, który wdziera się w zgiełk dżungli. Wszechbujność życia. Czarna kobieta na tle białego nieba gra na instrumencie służącym do czarowania węży. Naga, młoda, piękna. Zaklina węże i… nasze życie. Oczy kobiety są szeroko otwarte, błyszczą w mroku jak ślepia wielkiego kota, dzikiej bestii uśmiechającej się do ofiary w samym środku tropikalnej burzy. Dalej „Koń zaatakowany przez jaguara”. Biały koń z rozwianą grzywą czule obejmowany przez jaguara. Ale co biały koń robi w dżungli?
Sen Edenu. Czas na ostatnią pełnię księżyca – „Sen”. Naga kobieta jak odaliska drzemie na otomance w stylu Ludwika Filipa; jest jak wybryk bujnej natury. Tropikalny las, senne lotosy, złocisto zabarwione drzewa owocowe. Kobieta wypoczywa obok pary przyjaznych lwów, egzotycznych ptaków i czarnej piękności, która anielsko przygrywa jej na instrumencie. Ucieleśnienie marzenia o Edenie, inspirowane Ingresem i Delacroix.
Zakończenie. Twórczość Rousseau wywarła wpływ na takich mistrzów, jak Léger, Ernst, Miró, na futurystów, surrealistów, na sztukę art brut. Kandinsky nazwał go ojcem nowego realizmu, a Apollinaire przekonywał, iż promieniuje takim pięknem, iż już nikt nie będzie się śmiał z Celnika. Zmarł na gangrenę. Brâncuși wyrył na kamieniu nagrobnym epitafium napisane przez Apollinaire’a: Żegnaj, dobry Rousseau, zostawiamy ci pędzle, farby i płótno, byś dalej tworzył swe święte nieróbstwo twarzą w twarz z gwiazdami.
Koniec. Kropka! Choć podszyta dziecięcym pytajnikiem (?)
Leszek Turkiewicz