
Manchester United. Nazwa, która kiedyś była synonimem dominacji, dyscypliny i… dramatów. Dziś został już tylko ten ostatni. Po krótkim uniesieniu związanym ze zdobyciem Pucharu Anglii, Czerwone Diabły znalazły się w kompletnym chaosie. Jak do tego doszło? Zapnijcie pasy, bo to będzie jazda bez trzymanki.
Sukces, który zamazał rzeczywistość
Wszystko zaczęło się od triumfu w FA Cup. Trofeum, które sprawiło, iż zarząd klubu uznał Erika ten Haga za „właściwego człowieka na adekwatnym miejscu”. Problem w tym, iż statystyki mówiły coś zupełnie innego — był to najgorszy sezon United w historii Premier League.
Logiczne byłoby go zwolnić. Ale nie, to przecież Manchester United. Postanowili więc… zainwestować kolejne 24,5 miliona euro w nowych zawodników pod filozofię Ten Haga. I co? Po dziewięciu kolejkach — 14. miejsce. Najgorszy początek sezonu od 35 lat.
Zwolnienie Ten Haga… i logiki
W końcu choćby zarząd zrozumiał, iż nie warto było umierać za FA Cup. Zwolnili Ten Haga. Interimem został Ruud van Nistelrooy. Wyglądał obiecująco, pokazał się z dobrej strony… i został pominięty.
Bo przecież po co korzystać z darmowego rozwiązania, skoro można wyrzucić 10 milionów euro, żeby wykupić Rubena Amorima w połowie sezonu? Genialny ruch. Co mogło pójść nie tak?
Odpowiedź: wszystko.
Nowa era… ten sam problem
Po siedmiu meczach pod wodzą Amorima — Manchester United dalej był na 14. miejscu. Tyle hałasu, zmiana trenera, nowa filozofia, a efekt? Żaden. Zespół wyglądał jak grupa ludzi, którzy dopiero co się poznali na przystanku autobusowym.
Kilka dni po porażce z 18. w tabeli Wolves — kolejna kompromitacja z Newcastle. Dwie bramki stracone w 22 minuty. A mogło być więcej. Cała pierwsza połowa to był pokaz bezradności.
Joshua Zeri zdjęty z boiska w 32. minucie przy akompaniamencie buczenia. 42,5 miliona funtów wyrzucone w błoto. A klub? W odpowiedzi tnie fundusz dla osób niepełnosprawnych i podnosi ceny biletów. Brawo.
Cud w Anfield?
Kolejny przystanek — Anfield. Miejsce, gdzie United nie wygrali od 2015 roku. Fani żartowali, iż lepiej oddać mecz walkowerem — 3:0 to i tak łagodny wymiar kary. Ale ku zdziwieniu wszystkich — Czerwone Diabły przetrwały pierwszą połowę… a choćby strzeliły gola jako pierwsi!
Strzelcem był argentyński Timmy Turner (nie, nie ten z kreskówki). Chwilę potem — klasyka: katastrofa w obronie i karny. Jednak Amad Diallo wyrównał, a w doliczonym czasie gry Zeri obsłużył Maguire’a, który… nie trafił. Ale przynajmniej miał lepsze ustawienie niż Haaland.
Fikcja sukcesu i rozwalone telewizory
United wygrali z Brentford (czyli tzw. XG merchantami) po karnych w Carabao Cup, pokonali Southampton… i wtedy przyszedł Brighton. 3 dni później — brutalny nokaut. Amorim rozwalił telewizor w szatni. Dosłownie.
Co interesujące — przyniosło to 3 kolejne zwycięstwa. Ale dwa z nich były w Lidze Europy. W Premier League? Tylko jedna wygrana — z Fulham. Po 13 meczach — 7 porażek. Lisandro Martínez? Kontuzja. Nie wróci aż do 2026 roku.
A atak? Nie istniał. Po kontuzji Diallo, jedynego realnego zagrożenia, United zostali bez pomysłu. Bruno? 5 bramek — z czego 3 z karnych. Rashford? Na wypożyczeniu. A i tak ma więcej goli niż Garnacho, Zeri i Højlund razem wzięci. Koszt razem? 116,4 miliona funtów.
Ofensywa martwa, atmosfera jeszcze gorsza
Aktualna pozycja w tabeli? 15. miejsce. Jeszcze gorzej niż wcześniej. Ostatnia kompromitacja — porażka z zespołem składającym się z „pacjentów szpitalnych”. Ofensywa nie istniała. Jedynym jasnym punktem był Patrick Dorgu — oczywiście, bo to jedyny transfer Amorima.
Cała reszta? Totalna beznadzieja.
Obrona? Średnia. Atak? Piąty najgorszy w lidze. A jeżeli odjąć gole Diallo, to United praktycznie nie istnieje ofensywnie. A teraz, patrząc na mecze dziś i w nadchodzących tygodniach — jedynym realnym rywalem do ogrania wydaje się Ipswich. Chociaż choćby Leicester na wyjeździe może ich rozwalić.
Amorim w ogniu krytyki
Trzeba jednak uczciwie powiedzieć — Amorim odziedziczył bałagan. Przejął drużynę w środku sezonu. Zawodnicy? Szyci pod filozofię Ten Haga. A teraz oczekuje się od niego cudów. Fani się niecierpliwią, zapominając o całym kontekście.
Jasne — Ruben też popełnia błędy. Upiera się przy swoim stylu gry, zamiast dostosować go do realiów. Nie jesteś na presezonie. Masz 12 punktów nad strefą spadkową. Tu chodzi o przetrwanie.
Problem jest głębszy niż trener
To nie tylko kwestia taktyki. To strukturalne zgnilizna. Zarząd. Kultura klubu.
Pamiętacie Brexit Jima z INEOS? Zwolnienia, cięcia, odwołane święta — a jednocześnie 200 milionów wydane latem. A teraz mówi się, iż kolejnych 100 pracowników straci pracę.
To nie żarty — ludzie boją się o swoje etaty, bo klub… przepłaca za przeciętnych graczy. Niech ktoś to w końcu powie Glazerom: problem nie leży w kucharzu z kantyny, tylko w waszym zarządzaniu.
Co dalej?
Prawdę mówiąc? Nikt nie wie. Amorim może nie dotrwać do końca sezonu. Może zbuduje coś większego, jeżeli mu pozwolą. A może zarząd znów kliknie „zwolnij menedżera” jak w Football Managerze.
Bo w United jedno jest pewne — chaos to norma.
Jeśli chcą wrócić do bycia wielką marką, muszą przestać marnować pieniądze, przestać zwalniać ludzi i zacząć planować. Bo dziś przegrywają nie tylko mecze. Przegrywają też swoją tożsamość.