Medalowa potęga z Głubczyc świętuje 50 lat!

11 miesięcy temu

Technik Głubczyce świętuje 50 lat

– Chyba już zawsze nasze miasto będzie kojarzone z tym sportem. Tu mało kto nie wie, co to jest badminton – mówi Bożena Wojtkowska-Haracz, jedna z najwybitniejszych zawodniczek klubu. – Jak kiedyś jeździliśmy na zawody i mówiliśmy skąd jesteśmy, to każdy słyszał o Głubczycach. Bo były znane z produkcji piwa i gry w badmintona – śmieje się.

I trudno się dziwić, bo choć ostatnie lata są wyraźnie chudsze, to klub ten długo był prawdziwą potęgą. W ciągu 27. edycji Drużynowych Mistrzostwach Polski w latach 1974-2000 tylko cztery razy nie zdobył złota. Trzykrotnie zadowalając się srebrem, a raz brązem. Pierwszy raz w ogóle bez podium elity to dopiero 2004 rok. Ostatnie złoto i medal w ogóle to już kampania 2011.

Medali indywidualnych mistrzostw kraju trudno zliczyć. Choć działacze mówią, iż może być tego coś koło 1000, a wśród seniorów niemalże 500! Na Igrzyska Olimpijskie pojechało pięcioro badmintonistów Technika, z czego Przemysław Wacha czterokrotnie, a Katarzyna Krasowska trzykrotnie.

Choć klub badmintonowy w Głubczycach oficjalnie powstał w 1973 roku, to parę lat wcześniej sport ten zaczął tam popularyzować nieżyjący już Bolesław Zdeb, działacz Towarzystwa Krzewienia Kultury Fizycznej przy miejscowych Zakładach Przemysłu Dziewiarskiego, który „kometkę” poznał na obozie wypoczynkowym. Początki jednak łatwe nie były, bo brakowało pieniędzy, nie mówiąc o miejscu do treningu. On jednak na to nie zważał. Pierwszy sprzęt zakupił z własnych funduszy, a zajęcia organizował na boisku przy tamtejszym liceum. Miejscowi też nie byli do tego jakoś szczególnie przekonani, więc wprowadził grę do programu cyklicznych zawodów na terenie zakładu z ciekawymi nagrodami. I to już była zachęta.

Badminton ważniejszy niż piłka

Niemniej, na dobre to wszystko ruszyło, gdy dołączył do niego Ryszard Borek, który początkowo chciał być piłkarzem…

– Podczas pobytu w wojsku doradzali mi, żebym spróbował sił w Śląsku Wrocław, ale przeanalizowałem swoje możliwości i czułem, iż najwyżej grałbym na drugim poziomie, a mnie to nie interesowało. Nie ma więc tego złego, co by na dobre nie wyszło – wspomina legendarny szkoleniowiec, który w międzyczasie przez przypadek natknął się na trening badmintonistów i tak już wsiąkł na dobre. – Gdyby Bolek Zdeb nie przywiózł z tego obozu badmintona, to by go w Głubczycach nie było. Ja z kolei zabrałem się do tego w sposób wyczynowy, bo lubiłem wygrywać i zacząłem myśleć, co i jak zrobić, żeby i w tym być dobrym. I to stopniowo szło coraz dalej, pokonywaliśmy kolejne etapy, aż doszliśmy do momentu, kiedy nasi zawodnicy zaczęli zdobywać medale na mistrzostwach Europy. A przecież wiele osób mówiło, iż „prędzej im kaktus na dłoni urośnie”, niż my w Polsce cokolwiek będziemy znaczyć – dodaje, nie bez dumy.

Ryszard Borek sam był niezłym zawodnikiem, zdobył parę medali krajowego czempionatu, ale trenerem stał się jeszcze lepszym. I na tym się skupił. Na tyle, iż w pewnym momencie został „pierwszym po Bogu” w reprezentacji i prowadził ją przez wiele lat.

Szachy w szybkim tempie

– Uważałem, iż muszę zająć się szkoleniem także dlatego, iż jak będę zwracał uwagę na siebie, to nie będzie drużyny – opowiada. – Poza tym już miałem swoje lata i wiedziałem, iż już pewnych rzeczy sobie nie przyswoję, tak, jak znacznie młodsi gracze. Byłem przekonany, iż z nich zrobię dużo lepszych zawodników. Wyliczyłem, czego trzeba się nauczyć, bo to wbrew pozorom bardzo złożony sport, choćby ze względu na liczbę technicznych uderzeń. Trzeba ich umieć około 30, żeby w ogóle grać na jakimś wyższym poziomie. Rozwiązania taktyczne również są skomplikowane. Badminton można w jakimś stopniu porównać do szachów, ale te szachy realizowane są w bardzo szybkim tempie. Zawodnik musi umieć skonstruować sobie w głowie akcję „do przodu”. Powinien wiedzieć, co, jak, gdzie, kiedy i dlaczego zagrać. I co do tych, którzy nie potrafili tego przyswoić, to wiedziałem, iż na arenie międzynarodowej kilka zdziałają.

Co ważne, przyszły badmintonista nie tylko musi być sprawny fizycznie, wybiegany, ale też po prostu musi umieć gwałtownie myśleć. Niesamowicie ważna jest szybka reakcja w momencie zaskoczenia.

A to dlatego, iż większość zawodników stara się ukryć swoje intencje, sugerując inne zagranie. Porywało mnie to, jak mogłem nauczyć jednej rzeczy, drugiej i posuwać się do przodu – opowiada nam Ryszard Borek.

Hegemonia z małymi przerwami

Nic więc dziwnego, iż z takim podejściem zaczęły się lata dominacji ekipy z Głubczyc. W drużynowych mistrzostwach Polski była niepokonana od 1974 do 1987 roku. Zresztą koronę w końcu straciła, ale nie w grze. Trener po prostu pomylił kolejność ustawiania zawodników i zawodniczek, przez co po finale w 1988 roku złoto przyznano Polonezowi Warszawa. I to mimo tego, iż Technik wygrał 11:0! Na tron nasz team powrócił w kolejnej kampanii i po złoto sięgnął jeszcze w trzech kolejnych. By podobną „sekwencję” powtórzyć w latach 1994-1997.

– Rywale w tym pechowym sezonie chcieli nam to pierwsze miejsce oddać, ale my równie honorowo go nie przyjęliśmy – wspomina Bożena Wojtkowska-Haracz. – Nikt nie miał pretensji o to do trenera. Zawsze powtarzam, iż ten się nie myli, co nic nie robi. Każdy jest tylko człowiekiem, nikt nie jest maszyną. Przełknęliśmy tę porażkę, ale i tak wiedzieliśmy, iż jesteśmy najlepsi. Z całym szacunkiem dla przeciwników, ale myśmy już między sobą zaczynali rywalizować, kto szybciej mecz wygra. Brylowaliśmy przez ponad 20 lat – dodaje zawodniczka, która do badmintona trafiła w sposób naturalny, a pierwszy ze swoich 51 medal (brązowy) indywidualnych mistrzostw Polski seniorów i seniorek zdobyła w wieku niespełna 14 lat.

– Gdy byłam dzieckiem to nie było możliwości, żeby nie grać u nas w badmintona. Klub świętuje 50-lecie, ale ja na hale weszłam 49 lat temu. Powiedziałam, iż teraz choćby nie wiadomo co, to nikt mnie z tej hali przez ten rok nie wyrzuci – śmieje się 34-krotna mistrzyni kraju, która jest również świetną trenerką, o czym świadczy nagroda w tej dziedzinie od PKOL-u za 2003 rok.

Zresztą, badmintonistki z Głubczyc tak zdominowały zmagania singlistek, iż od 1976 roku do 1998 tylko one triumfowały w tej kategorii. Trzykrotnie złoto w pojedynkę wywalczyła Bożena Siemieniec-Bąk, która łącznie na podium stawała blisko 30 razy. Ona jednak, z racji wzrostu (180 cm), na początku chciała być siatkarką.

– Kiedyś z drużyną weszłyśmy do hali i cały czas wisiały tam siatki do badmintona – wspomina. – Pomyślałam, iż ktoś zapomniał je ściągnąć, ale wtedy pojawił się Ryszard Borek, dał nam rakietki, lotki i zarządził odbijanie. Potem z grupy 15 dziewcząt wybrał pięć, w tym i mnie. Ale ja zaczęłam się wykręcać, a on wtedy zaczął się mnie pytać czy „leciałam samolotem albo płynęłam statkiem”, kiedy ja może raz w życiu odwiedziłam wtedy w Opolu. Przecież to był 1978 rok, czysta abstrakcja. I faktycznie miał rację, dwa lata później już płynęłam statkiem do Szwecji. I zawsze jak się widzimy to mu to przypominam – śmieje się.

To też jest domena wielkiego trenera, by dość gwałtownie rozpoznać diament, a te pan Ryszard potrafił szlifować jak mało kto.

Sposób na sukces

– Dla mnie bardzo ważna była organizacja zajęć – tłumaczy. – Jest tyle elementów do nauczenia, iż gdybym chciał je wszystkie trenować, to i doby by nie starczyło. Trzeba było też dopasowywać to wszystko pod zawodników i zawodniczki, bo nie każdy może grać tak samo. Każdy jest inną osobowością. Mistrzów nie da się robić jak spod sztancy. jeżeli ktoś odbijał po swojemu i mu to nie tylko wychodziło, ale dawało punkty, to trzeba było iść w tym kierunku, żeby to wszystko wypośrodkować, ulepszyć. Potem wychodziły z tego różne, zaskakujące elementy – przyznaje, podkreślając, iż bardzo ważna dla niego była także teoria. – Jest przecież tyle możliwości rozegrania i te wszystkie najważniejsze fragmenty gry zawodnicy musieli wytrenować. Niektóre trzeba było ćwiczyć do znudzenia, ale to było dobre, bo jak się nauczyło czegoś na pamięć, to potem, często w kryzysowych momentach, uruchamiały się automatyzmy.

– Potrafił wzbudzić w nas też takie poczucie odpowiedzialności, iż gdy czasami chciałam się wykręcić od treningu, to potem miałam wyrzuty sumienia i nie umiałam sobie miejsca znaleźć – przyznaje Bożena Wojtkowska-Haracz.

– Myślałam „wszyscy na treningu, a ja w domu zostałam” i szybko się to nie powtarzało. Tworzyliśmy też naprawdę fajną, zgraną grupę ludzi. Pamiętam, iż jak moja starsza koleżanka Elżbieta Utecht wygrała mistrzostwo Polski, a potem przeniosła się do Wrocławia na studia zmieniając klub, to pan Rysiek wtedy zaczął mnie mobilizować, iż należy się świetnie przygotować do kolejnej edycji imprezy, żeby z nią wygrać, bo złoto musi zostać w Głubczycach. I robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, a nawet więcej, bo kiedy np. na obozie nie miałam siły biec, to Stanisław Rosko, też mistrz nad mistrze, za ręce mnie ciągnął, żebym się nie poddawała. Tak żeśmy się wspierali i w końcu w finale z nią wygrałam – wspomina ze śmiechem, dodając, iż dzięki uprawianiu tego sportu zwiedziła prawie 3/4 globu.

– Wiedzieliśmy, iż tylko dzięki dobrej grze będziemy mogli wyjeżdżać za granicę, na różne międzynarodowe turnieje. Teraz dzieci i młodzież mają większe możliwości. Już im się nie zaimponuje wyjazdem na obóz sportowy z ciężką pracą na pierwszym planie, skoro mogą z rodzicami jechać do Grecji czy Włoch i leżeć na plaży – dodaje z przekąsem.

Z Głubczyc na Igrzyska Olimpijskie

Tym najważniejszym wyjazdem w ich przypadku okazała się Barcelona. I igrzyska olimpijskie w 1992 roku, kiedy to po raz pierwszy wprowadzono badminton do programu tej imprezy. Wówczas to do Hiszpanii z Technika wyjechała ona, Bożena Siemieniec-Bąk i Katarzyna Krasowska.

– Szkoda, iż wcześniej nie mogliśmy startować w igrzyskach, to może człowiek by ich więcej zaliczył. Ale ja miałam wówczas 30 lat – wspomina Bożena Wojtkowska-Haracz. – Po głowie chodziły mi dzieci, rodzina. Pan Rysiek namawiał mnie, bym powalczyła o drugi wyjazd. Niemniej gdy pomyślałam, iż przede mną wizja tych kolejnych lat ciężkich treningów, to powiedziałam, iż „już wystarczy”. Tym bardziej, iż te kwalifikacje były bardzo skomplikowane i trudne – dodaje, a w podobnym tonie wypowiada się Bożena Siemieniec-Bąk.

– Wielkie przeżycie – podkreśla. – To są najpiękniejsze chwile dla wszystkich sportowca. Udało się, ale za nami były dwa lata bardzo ciężkich eliminacji. adekwatnie nas w domu nie było. Sam udział, znalezienie się w gronie najlepszych sportowców świata to był zaszczyt. Do tej pory mam dreszcze, jak o tym myślę.

Krasowska startowała jeszcze w Atlancie i w Sydney, czyli łącznie trzy razy. Potem jej osiągnięcie przebił Przemysław Wacha, który wziął udział w czterech imprezach w latach 2004-2016. Zresztą, dla wielu to polski badmintonista wszechczasów. Podczas mistrzostw Europy 2008 zdobył dwa brązowe medale. Swego czasu był także klasyfikowany w „pierwszej dziesiątce” światowego rankingu. Ponadto dotarł do półfinału prestiżowego turnieju China Masters oraz grał w finale Dutch Open.

Warto tu nadmienić, iż jako zawodnik Technika na igrzyskach olimpijskich (Sydney 2000) zagrał również Michał Łogosz. Aczkolwiek on nie jest wychowankiem tego klubu.

Koniec złotej ery, ale nie klubu

Wszyscy oni także mieli spory wpływ na to, iż ten sport w naszym kraju stale się rozwijał. Co za tym idzie jednak, badmintoniści kończyli szkoły średnie i przeprowadzali się do większych miast, w których mogli studiować. Jednocześnie zmieniali też przynależność klubową.

Dobre „złote czasy” klubu minęły w poprzedniej dekadzie XXI wieku. Na przeszkodzie stanęły oczywiście finanse. Najpierw wycofano zespół z ekstraklasy, a potem stopniowo ubywało seniorów. W klubie jednak nikt rąk nie załamuje. Najważniejsze są w tej chwili dzieci i młodzież.

Obecnie w Techniku trenuje ponad 50 dzieciaków, w kategoriach od U9 do U15. W profesjonalnej, zarządzanej przez klub hali na treningach 12 kortów często jest zajętych. Do tego najzdolniejsi, którzy ukończyli szkołę podstawową, a potem pojechali np. do SMS w Białymstoku, na zawodach rangi mistrzowskiej reprezentują klub z Głubczyc. Coraz lepiej rozwijają się choćby takie talenty, jak Maja Janko, Mateusz Golas i wspomniany Ślepecki.

– Nie ma już takiego szału na badminton jak kiedyś – zauważa Lesław Gałaszkiewicz, obecny prezes Technika. – Głubczyce to małe miasto, a dyscyplin sportowych jest sporo. Piłka nożna, karate, taekwondo, siatkówka i te dzieciaki gdzieś się wymieniają, ale nie narzekamy. Stawiamy na młodzież i w tych kategoriach mamy sukcesy, jak choćby mistrzostwo Polski wśród młodzików. Wierzymy, iż talent na miarę Przemka Wachy też się znajdzie. Myślę, iż to będzie Mateusz Golas. Ostro trenuje i niedługo będzie o nim głośno.

Idź do oryginalnego materiału